Reklama

Oni są na pierwszej linii frontu, czyli... jak pracują służby i nie tylko

Od świtu do zmierzchu, a także przez całą noc czuwają nad bezpieczeństwem nie tylko mieszkańców Starachowic i powiatu starachowickiego, uczestnicząc w akcjach ratujących życie. O kim mowa?



Oddział zakaźny. Mamy zadanie do wykonania




O innym życiu, z którym przyszło się zmierzyć personelowi Oddziału Zakaźnego starachowickiego szpitala opowiada pielęgniarka "z pierwszej linii frontu". Spokojna do tej pory praca, zmieniła się diametralnie.

- Do tej pory pracowało się spokojniej, teraz zmieniło się wszystko. Wcześniej mało kogo obchodziła nasza praca, wszyscy omijali nas szerokim łukiem. Jakbyśmy działali poza szpitalem. To nastawienie do nas się zmieniło, jesteśmy też przez wszystkich inaczej odbierani. Jakbyśmy w innym świecie żyli.

Na oddział wchodzimy na 12 godzin i dopiero po tych 12 godzinach wychodzimy. Wszelkie środki bezpieczeństwa są zachowane, wszystko jednorazowe począwszy od koszulki i spodni - oprócz bielizny osobistej nie mamy nic swojego. Każdy pracuje w fartuchach ochronnych i kombinezonach, jeśli ma bezpośredni kontakt z pacjentem pozytywnym. Ubrania są używane według określonych norm i procedur, na bieżąco dokonywana jest dezynfekcja.

Jeśli chodzi o środki ochrony bezpośredniej jesteśmy odpowiednio zabezpieczeni - dyrekcja odpowiednio się do tego przyłożyła - mówi pielęgniarka z Oddziału Zakaźnego starachowickiego szpitala.

- Od kiedy szpital stał się zakaźny, my "zbieramy" wszystkich pacjentów. Do nas trafiają wszyscy z kwarantanny - pobierany jest wymaz, czekamy na wynik, który najczęściej jest ujemny (na szczęście) i pacjent idzie do domu. Toniemy w papierach, lekarzom czasem trudno to ogarnąć.

Nie wiem, jak długo będziemy w stanie tak aktywnie pracować? Jest obawa popełnienia błędu w takich warunkach. Moim zdaniem, nasza praca powinna się sprowadzać tylko do opieki nad pacjentami pozytywnymi. Czy się tego boję? Nie - odpowiada szczerze. - Obawy były na początku, bo nie wiadomo było co to jest, jak to jest. Szum medialny też robił swoje, a teraz nie czytamy w Internecie, nie oglądamy telewizji. Robimy swoje, traktujemy to jako zadanie do wykonania, choć niektóre koleżanki się wystraszyły i uciekły na zwolnienia. Trudno to oceniać, każdy reaguje inaczej, może presja rodziny, otoczenia?

Obawy są. Każdy ma bliskich, ale nie myśli się o tym. Jeśli coś nie spełnia kryteriów i procedur, możemy odmówić pracy, ale gdyby każdy tak postąpił? Jest takie poczucie, że robię coś wielkiego, doniosłego, bo nie każdy byłby do tego zdolny. A ja przyczyniam się do tego, by ten wirus się nie rozprzestrzeniał - przynajmniej w jakimś stopniu. Ktoś to musi robić. Żeby to zrozumieć trzeba chociaż raz wejść na oddział zakaźny lub trafić tu jako pacjent. Dlatego bardzo miłe są wszelkie przejawy sympatii, życzliwego słowa, a nawet drobny gest w postaci ciepłego posiłku, bo przez cały dyżur nie ma możliwości wyjść z oddziału.


Pogotowie. Nie wiadomo do kogo jedziemy






W bardzo trudnej sytuacji są lekarze i ratownicy pogotowia, którzy w pierwszej kolejności stykają się z różnymi przypadkami, nie tylko podejrzanych o zakażenie koronawirusem.
- Jest ciężko i bardziej stresująco niż zwykle - przyznaje Ireneusz Czerwonka, lekarz ze Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego.
 - W związku z tym, że starachowicki szpital został przekształcony w jednoimienny szpital zakaźny mamy znacznie utrudnione zadanie. Transport do ościennych szpitali znacznie się wydłużył, nawet do 1-1,5 godziny. Oprócz przypadków nagłych, obsługujemy planowane transporty pacjentów. Dodatkowo jest specjalna karetka dla osób z podejrzeniem zakażenia koronawirusem.


Niestety często nie wiemy do kogo jedziemy. Dyspozytorki przeprowadzają wywiad, ale nie wszystko da się ustalić i przewidzieć po rozmowie telefonicznej. Poza tym zdarzają się też osoby, które leżą nieprzytomne np. na ulicy. Nie wiemy nic o takiej osobie. A ryzyko jest w każdej chwili. Obsługa specjalnej karetki jedzie odpowiednio przygotowana (kombinezony, maski, gogle, rękawiczki), po każdym takim wyjeździe karetka jest dezynfekowana - dodaje lekarz.


Jeśli chodzi o liczbę karetek to jest ona taka sama, jak dotychczas, obsada kadrowa jest stała, ale personel pogotowia w razie potrzeby jest wspierany przez ratowników medycznych na umowę zlecenie z innych jednostek.
- Obciążenie jest ogromne, szybciej działać się nie da, bo możliwości są takie, jakie są. Zdarza się, że w różnych sytuacjach odbijamy się od ściany, sytuacji nie ułatwiają pacjenci, którzy również mają swoje obawy. Jest bardzo dużo niewiadomych, realne zagrożenie jest. Śmiertelność nie jest wysoka, jeśli chodzi o zakażenie koronawirusem, ale wolałbym się nie znaleźć w tych kilku procentach, które przegrywają tą walkę - mówi szczerze dr Czerwonka.

Przychodnia. Nieprawda, że leczymy na telefon





Z uwagi na stan zagrożenia epidemicznego ograniczone są wizyty w przychodniach zdrowia, które udzielają teleporad. Bezpośredni kontakt z lekarzem jest utrudniony, co zrozumiałe, ale nastroje społeczne bywają różne.
- Koronawirus wykończy ludzi pod przychodniami i przy telefonach dzwoniących do lekarza po kody do recepty - to wpis Czytelnika ze strony starachowicki.eu. - Cyrk i kabaret, żeby do pacjenta skarżącego się na ból w klatce piersiowej odmówić przyjazdu pogotowia i odesłać go do lekarza pierwszego kontaktu, gdzie po dojściu do drzwi pan traci przytomność bo dostał zawału. Dopiero po telefonie lekarza przyjechało pogotowie - pisze załamana pacjentka. - To nie wirus nas wykończy, tylko brak opieki medycznej dla zwykłych pacjentów - ocenia.


Inaczej wygląda to z punktu widzenia lekarza podstawowej opieki medycznej, który w pracy jest kilkanaście godzin dziennie - każdego dnia.


- Sytuacja jest tragiczna - nie kryje lekarka ze starachowickiej przychodni. - To nie jest tak, że udzielamy tylko porad na telefon i wypisujemy recepty. Faktycznie telefon dzwoni nos stop i kilka osób jest wyznaczonych tylko do odbierania telefonu. W ten sposób załatwiamy sprawy recept, podając kody do wykupienia leków. Ci, którzy wymagają wizyty w poradni i chcą przyjść, to przychodzą, tylko po wcześniejszym umówieniu godziny. Trzeba zrozumieć, że tu chodzi o zminimalizowanie bezpośredniego kontaktu pomiędzy pacjentami! Niestety wiele osób oczekuje od nas tylko recepty, na 10 opakowań leku na raz albo zwolnienia lekarskiego. Ludzie tłumaczą, że się boją, bo mają dzieci i chcą opiekę. My też się boimy i nie chcemy narażać się wypisując takie zwolnienia w ciemno. A pacjenci różnie w różnych sytuacjach reagują. Osobiście jestem załamana, na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do wytrzymania. Pacjenci muszą zrozumieć również nas, a myślą tylko o sobie. Tak, jak my jesteśmy zmęczeni, to chyba nikt nie jest. Jeśli to potrwa dłużej, personel przepłaci to zdrowiem, lub życiem. Pacjenci muszą mieć świadomość, że gdy w przychodni pojawi się pacjent "dodatni", to cała przychodnia jest do zamknięcia, a my wszyscy idziemy na kwarantannę.

Sanepid. Telefon się urywa



Na pierwszej linii frontu pozostają służby sanitarno-epidemiologiczne, o kontakt z którymi proszeni są wszyscy pacjenci z podejrzeniem koronawirusa. Ale nie tylko tacy dzwonią...


- W praktyce pracujemy 24 godziny na dobę. Telefony odbieramy non stop. Nie jesteśmy cały czas w miejscu pracy, ale po godzinach zabieramy telefony alarmowe do domu. One dzwonią nieprzerwanie. Problem nie jest z potencjalnym zakażeniem, ale organizacją służby zdrowia. Placówki lecznicze są zdezorientowane i trudno się dziwić, bo dla wszystkich to jest nowa sytuacja. Każdy się boi i w takich sytuacjach dzwoni gdzie się da. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dni się to wyciszy. Na numer alarmowy dzwonią niestety nie tylko ci, którzy potencjalnie mogą być zakażeni. Jest dużo telefonów od tzw. osób: "uprzejmie donoszę". Wówczas odsyłamy na policję. Najwięcej czasu pochłania nam rejestracja osób z zagranicy, które wkraczają na teren Polski. Musimy sprawdzić, czy na pewno zostali zgłoszeni i wypełnili kartę. W tej chwili pracownicy Sanepidu są oddelegowani do pracy przy telefonie, nie ma innego wyjścia. Dlatego apelujemy do mieszkańców, by nie wychodzili, jeśli nie ma takiej konieczności. Po zakupy i do domu, zachowując wszelki środki ostrożności - higiena przede wszystkim - proszą służby Sanepidu.

Handel pod obstrzałem





Wbrew pozorom nie tylko lekarze, pielęgniarki, służby medyczne, policjanci, czy strażacy są narażeni na bezpośrednie ryzyko zakażenia koronowirusem. Na pierwszej linii frontu są wszyscy pracownicy handlu, którzy mają bezpośredni kontakt z klientem. Choć wprowadzono w tym względzie wiele środków ostrożności, nie wszystko można przewidzieć i nie nad wszystkim da się zapanować. Duże centra handlowe, sklepy sieciowe itp. zawiesiły czasowo działalność, dostępne pozostały markety, sklepy, osiedlowe, piekarnie. I tu najczęściej teraz kierujemy swoje kroki, nawet jeśli stosujemy się do zaleceń i pozostajemy w domu. Na zakupy wyjść trzeba.


By zminimalizować ryzyko zakażenia w wielu punktach handlowych pojawiły się dodatkowe zabezpieczenia. Podstawa, to zachowanie minimum metra odległości pomiędzy klientami stojącymi w kolejce do kasy. W zależności od powierzchni, do sklepu wchodzi określona liczba klientów. Kasjer oddzielony jest od klienta specjalną folią lub plastikową, przezroczystą osłoną. Praca odbywa się w rękawiczkach


- Jak wszyscy boimy się, bo nie wiadomo z kim człowiek ma do czynienia. Różni ludzie tu przychodzą. Jak przyjeżdżają z zagranicy, to pierwsze kroki kierują, gdzie?... na zakupy. Dobrze, że chociaż takie ograniczenia wprowadzono, bo niektórzy ludzie nic sobie nie robią z tych zaleceń. Żeby nie mieć do czynienia z pieniędzmi, zachęcamy do płatności kartą. To najlepsza i najszybsza teraz forma płatności - uważa kasjerka.

Policja w gotowości


Jak w dzisiejszej sytuacji radzą sobie stróże prawa? Czy są w odpowiedni sposób zabezpieczeni, w trakcie podejmowanych interwencji? A tych, jak powszechnie wiadomo nie brakuje. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czy interwencja będzie podejmowana wobec osoby znajdującej się np. w kwarantannie.

- Na bieżąco przekazywane do jednostek policji są środki ochrony sanitarnej i indywidualnej takie jak: płyny oraz chusteczki dezynfekujące ręce i powierzchnie, środki myjące, rękawiczki nitrylowe, maski filtracyjne, termometry bezdotykowe, kombinezony, ochraniacze na obuwie, okulary ochronne, worki na odpady medyczne. W pierwszej kolejności zestawy ochronne trafią do policjantów służących na tzw. "pierwszej linii" realizujących czynności służbowe związane z koronawirusem – informują funkcjonariusze zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Kielcach.

Taki sprzęt w postaci m.in. ochronnych masek trafił już do mundurowych ze Starachowic. Z kolei w przypadku kontroli autobusów itp. w specjalne uniformy wyposażeni są ci funkcjonariusze, którzy wchodzą do autobusów i mają bezpośredni kontakt z przewożonymi osobami – dodają stróże prawa, którzy jednocześnie apelują o rozsądek.

Strażacy podobnie


Podobnie sytuacja wygląda ze strażakami, którzy wyjeżdżają nie tylko do pożarów, ale również do wypadków. Kilka dni temu, wydano wytyczne dotyczące zabezpieczenia i zakresu prowadzenia działań przez jednostki OSP, włączone do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego.

Zabezpieczenie członków OSP przy działaniach niezwiązanych z zagrożeniem koronawirusem COVID-19, ale związanych z bezpośrednim kontaktem ratowników z osobami poszkodowanymi - podczas wykonywania medycznych działań ratowniczych obejmuje m.in. ubranie specjalne, środki ochrony indywidualnej, rękawiczki nitrylowe, maseczki jednorazowe (tzw. chirurgiczne), okulary/gogle ochronne wielokrotnego użytku, środki dezynfekcyjne, a także worki na odpady medyczne.

- Ratownicy udający się pod wskazane adresy osób objętych kwarantanną, muszą być zabezpieczeni w specjalne wyposażenie. Zakres realizowanych czynności powinien ograniczać się do nawiązania kontaktu słownego, bez kontaktu bezpośredniego z osobą potencjalnie zakażoną. Nie jest zalecane wchodzenie do pomieszczeń, w których przebywają osoby poddane kwarantannie. Po zakończonym działaniu należy dokonać dezynfekcji i zdjęcia rękawiczek oraz okularów ochronnych. Do nawiązywania kontaktu z osobami objętymi kwarantanną należy wyznaczać maksymalnie 2 ratowników (zalecana jest 1 osoba) – poinformowała Komenda Powiatowa Państwowej Straży Pożarnej w Starachowicach.

Strażacy muszą pamiętać o jeszcze jednym: po zakończeniu działań, każdy z nich zdejmuje rękawiczki ochronne i maseczkę, a następnie wkłada do worka na odpady medyczne. Okulary/gogle oraz ubranie ochronne, które nie zostały uszkodzone mechanicznie, mają być dezynfekowane preparatem na bazie alkoholu w celu ponownego użycia.

Ewelina Jamka i Rafał Roman

fot. KGP











Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do