Reklama

Z sercem dostał drugie życie




Pogodny i uśmiechnięty. Na pozór, nie widać śladu choroby ani doświadczeń, które ma za sobą pan Andrzej Marcula ze Starachowic. Tymczasem na kilka dobrych lat kardiologia wyłączyła mężczyznę z normalnego życia i na kilka miesięcy szpitalny oddział stał się jego drugim domem.

- Moje kłopoty z sercem zaczęły się w 2002 roku. Chorowałem na grypę. Długo nie mogłem dojść do siebie. Doskwierały mi duszności, szybko się męczyłem - mówi Andrzej Marcula, który pracował przez lata w zakładach, przy różnego rodzaju maszynach, jak sprężarki itp.

- Nawet nie przypuszczałem, że to serce. Kiedy dolegliwości nie ustępowały, lekarz pierwszego kontaktu skierował mnie do szpitala. Tak się zaczęło. Prędko już z niego nie wyszedłem. Więcej czasu spędzałem na oddziale niż w domu. Było coraz gorzej. Nie mogłem chodzić, schylić się, kilka kroków powodowało takie zmęczenie, jakbym wspinał się na szczyt góry. Dwa razy miałem wszczepiany rozrusznik. Niestety dwukrotnie przebyte zapalenia płuc nadwyrężyły podreperowane serce. Doszło do tego, że aparatura utrzymywała mnie przy życiu. Przez niemal pół roku byłem podłączony do płucoserca, które wykonywało za mnie podstawowe czynności życiowe. Nie mogłem się z tym rozstawać na krok. A jakakolwiek awaria prądu, czy brak baterii powodowały, że natychmiast robiłem się siny. Nie mogłem bez tego żyć. Jedynym ratunkiem był przeszczep serca...

Bez szans?

- Lekarze praktycznie nie dawali mu już żadnych szans. Twierdzili, że to roślina, że nie wyjdzie z tego, bo niewydolność jest tak duża, że to już kwestia dni, może miesięcy. Postawili na nim krzyżyk - mówi ze łzami w oczach pani Barbara, partnerka pana Andrzeja, która nie dawała za wygraną i dzielnie wspierała go w chorobie.

- Nie przyjmowałam tego do wiadomości. Szukaliśmy wszelkich sposobów. Jakimś cudem udało nam się dostać do Kliniki prof. Religii w Zabrzu.

Tam pojawiło się światełko w tunelu. Poszukiwania dawcy, to kolejne długie miesiące walki o zdrowie i życie. Kiedy wydawało się, że jest o krok od lepszego życia serce nie pasowało.

- Trzy razy leżałem już na stole i trzy razy nie doszło do przeszczepu, gdyż serce było "niedobre" dla mnie - wspomina pan Andrzej, który jednak nie tracił wiary. Pełen optymizmu i nadziei na życie podtrzymywał medyków na duchu, a nie oni jego. Był promykiem słońca na oddziale - jak mawiał o nim prof. Zembała, który razem z prof. Religą dokonywał pierwszych w Polsce przeszczepów serca.

Narodziny

13 października 2011 roku - to był ten dzień, który pan Andrzej zapamiętał na zawsze. To jego druga data narodzin. Dostał wtedy nowe życie. A podarował mu je 38-letni mężczyzna ze Śląska, który stracił życie w wypadku. Jakim? Tego pan Andrzej nie wie. Pewno nigdy się nie dowie. Ale wie, że zawdzięcza mu życie. W dowód wdzięczności rodzina pana Andrzeja zamówiła Mszę św. za dawcę.

- Operacja trwała ponad 12 godzin. Kiedy dowiedziałam się, że to będzie trzynastego byłam przerażona. Miałam złe przeczucia. Z drugiej strony wierzyłam we wstawiennictwo Ojca Św. Jana Pawła II. Andrzej też był pełen optymizmu. Pilotował to sam prof. Zembała, przy stole byli sami specjaliści. Szczęśliwie udało się. Choć strachu najedliśmy się już po operacji. Bo niby udała się, a doszło do krwotoku, następnego dnia go znowu otwierali, dostał odmy. Nie było jak potrzeba... Ale z dnia na dzień dochodził do siebie - mówi pani Basia.

Dodaje, że przykład pana Andrzeja dowodzi, że młodzi nie powinni tracić nadziei, poddawać się. Gdyby nie determinacja i pozytywne nastawienie, Andrzej już dawno leżałby na cmentarzu - nie ukrywa bolesnej prawdy. - Dopóki jest szansa, żyje i oddycha, będziemy walczyć - mówi z przekonaniem kobieta.

Nowe życie

Życie pana Andrzeja po przeszczepie zmieniło się diametralnie. To już nie jest ten sam starszy pan z zadyszką. Choć nadal musi na siebie uważać.

- Teraz jest bardzo dobrze. Choć coś za coś. Borykam się z niewydolnością nerek, cukrzycą polekową i innymi dolegliwościami. Ale jakość życia zmieniała się diametralnie. Kiedyś nie mogłem wejść na kilka schodów, a teraz normalnie funkcjonuję. Muszę bardzo na siebie uważać, przyjmować leki. Kontrolne wizyty u lekarza dwa raz do roku, bo jest ryzyko odrzutu. Ale tego nawet nie biorę pod uwagę. Jestem, żyję i cieszę się życiem!












Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do