
Minęło 1.000 dni od wybuchu wojny na Ukrainie. Od samego początku w pomoc naszym wschodnim sąsiadom zaangażowany jest Jarosław Max Ciszek ze Starachowic. Jak podsumowuje te 1000 dni, jakie wspomnienia utkwiły mu w głowie?
19 listopada br. minęło równo 1.000 dni odkąd Ukraina została objęta wojną. Okolicznościowy wpis na facebookowym forum zamieścił Max Ciszek, który od momentu wybuchu wojny zaangażował się w pomoc naszym wschodnim sąsiadom.
1000 mało czy dużo?
Dzisiaj mija 1000 dni tego piekła. Pomagam i będę pomagać. Mój dom zamienił się w centrum pomocy, setki ludzi i uchodźców, ogromna pomoc, łzy i radość. Setki wspomnień i opowieści. Pierwsi uchodźcy. Ludzie co zostali lub pojechali dalej, ale niestety też śmierć. Wspaniała postawa naszego narodu. Najpierw zorganizowaliśmy się u mnie na Parkowej, później już jedziemy na granicę, potem dalej już na Ukrainę blisko, a potem na sam front. Dwa rozbite samochody, sytuacje gdzie śmierć była bardzo blisko. W nocy do Starachowic przyjeżdżają wolontariusze z całej Polski, a gdzie tam Europa a później zjawia się USA i Canada. Mój dom staje się otwarty dla wszystkich, nie wiem jak moja mama to przeżyła , ale wielkie podziękowania dla niej. Powiem przez te pierwsze miesiące przewinęło się setki ludzi przez mój dom. Obóz dla uchodźców na Ukrainie, a tam karmimy setki osób, pomoc Mikołajowi z Wolnego Miejsca na granicy. Niczego nie żałuje, następnym razem zrobił bym to lepiej, oby nie było następnego razu.
- Pamiętasz jak dowiedziałeś się, że na Ukrainie wybuchła wojna? Gdzie zastała Cię ta informacja?
- Na tydzień przed wybuchem wojny miałem zaplanowany wyjazd do Kijowa. Coś jednak mnie zatrzymało i nie poleciałem. Gdybym tam był znalazłbym się w samym centrum działań wojennych. Jako że kontakty z Ukrainą utrzymuję od lat, mam w telefonie włączoną ukraińską aplikację z ostrzeżeniami, a także z racji mojej pracy w szkole ZDZ, gdzie uczęszczała ukraińska młodzież, wiedziałem już wcześniej, że coś zaczyna się dziać. Uczniowie próbowali dodzwonić się do swoich rodzin na Ukrainie, a nie mogli. Gdy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, 24 lutego 2022 r. aplikacja w telefonie zaczęła wysyłać sygnały. Włączyłem telewizor. Na rosyjskiej wersji stacji RTL podawali informacje, jakoby Ukraińcy zaatakowali Rosję...
- 1.000 dni wojny i 1.000 dni pomocy. Można tak podsumować? Jak to się zaczęło?
- To zrodziło się samo z siebie. Wiele osób wiedziało, że już wcześniej zajmowałem się wolontariatem, że działałem w czasie pandemii covid w "Widzialnej Ręce", dlatego też ni z tego, ni z owego, ludzie zaczęli znosić do mnie różne rzeczy, do przekazania potrzebującym na Ukrainie. Rozpoczął się wielki ruch społeczny. Ludzie ofiarowywali mieszkania, sprzęty, żywność, środki czystości. Moje podwórko było zastawione różnymi rzeczami, które ludzie przywozili nie tylko z naszego powiatu, ale też spoza.
Po raz pierwszy na granicę pojechaliśmy do Medyki. To tam najwięcej osób próbowało przedostać się z Ukrainy na polską stronę. Przywoziliśmy tych ludzi do nas. Tu na miejscu mieli załatwione mieszkanie, pracę i wszystkie rzeczy potrzebne do życia. Na samym początku przywieźliśmy ok. 150 osób, później dwa razy tyle. Z pierwszym transportem pojechaliśmy do szpitala wojskowego we Lwowie. Pomoc ofiarowali pracownicy starachowickiego szpitala. Chodziło przede wszystkim o środki medyczne.
- Ile wyjazdów było przez te 1.000 dni?
- Nie liczyłem dokładnie, ale w paszporcie mam 60 pieczątek potwierdzających przekroczenie granicy...
- Nawiązałeś wiele kontaktów z obywatelami Ukrainy, kogoś szczególnie zapamiętałeś?
- Pierwszy był nieżyjący już dziś Grisza Leonov. Dostał wiadomość, że znajduje się na liście rosyjskiej i w zasadzie w ostatniej chwili uciekł z Ukrainy do Polski. Jechał tu cztery dni, ściśnięty z innymi podróżującymi w pociągu, w ciemności, ukrywając się przed Rosjanami. Grisza brał udział w wielu akcjach charytatywnych na terenie Starachowic, a gdy zaczęła się wojna na Ukrainie, jeździł także tam, zawożąc dary. Zginął będąc na froncie. Wiele osób, które szukały tu schronienia na początku wojny, wróciło na Ukrainę, ale wiele też osiedliło się tu i zostało.
- Co zapadło Ci najbardziej w pamięci gdy wspominasz te 1000 dni?
- Na pewno sytuacja gdy nasz bus ze Starachowic jadący do Kijowa i wiozący pomoc humanitarna wjechał na minę na terytorium Ukrainy. Dwie osoby zostały ranne.
Mam przed oczami także dworzec kolejowy w Kijowie i mrowie ludzi próbujących wsiąść do pociągu, który wywiózłby ich z piekła wojny. Pamiętam kobietę idącą na ten pociąg z małym dzieckiem. Kobieta była już niesamowicie zmęczona. A trzeba dodać, że na wybuchu wojny korzystali m.in. handlarze ludźmi, którzy zabierali kobiety, takie jak ona i wywozili np. do Niemiec. Pamiętam, że zaproponowaliśmy tej kobiecie, że ją weźmiemy. Ona natomiast była już w takim szoku i zmęczeniu, że było jej wszystko jedno. Wsiadła do naszego samochodu tak naprawdę nie wiedząc dokąd i z kim jedzie. Chcieliśmy ją uspokoić i zapewnić, że nic jej się nie stanie, że nie mamy złych zamiarów. W Starachowicach czekało na nią już mieszkanie, pomoc i praca.
- To rzeczywiście wzruszające i niesamowite.
- Tak. Wzruszyła mnie także inna sytuacja. W starachowickich szkołach postanowiliśmy zorganizować przed świętami Bożego Narodzenia akcję polegającą na tym, że polskie dzieci zrobią kartki świąteczne z życzeniami dla ukraińskich dzieci. Początkowo myślałem sobie, że to bez sensu, przecież ukraińskie dzieci i tak nie będą wiedziały co jest napisane na tych kartkach. Pomyliłem się jednak. Gdy pojechaliśmy przed świętami na Ukrainę żeby przekazać paczki z prezentami, jakimiś zabawkami i wspomnianymi życzeniami, okazało się, że dzieci które otrzymały karteczki zaczęły ustawiać się w kolejce do tłumacza, by ten przetłumaczył im co jest na nich napisane. Postanowiliśmy, że nagramy ich reakcje i życzenia dla polskich dzieci. Przed kamerą telefonu usiadł jeden chłopiec i mówi: "Życzę Wam, żeby nigdy nie spadły na Was bomby i żebyście nie musieli doświadczyć wojny..."
- Widać było tą wdzięczność, którą wyrażali dla Was?
- Jeśli chodzi o wdzięczność, to wiadomo - ludzie są różni. Niektórzy są wylewni, inni niekoniecznie. Jedna sytuacja utkwiła mi w pamięci, kiedy jadąc w kierunku Izium, miasta pod okupacją rosyjską, gdzie trwały walki, spotkaliśmy na drodze staruszkę handlującą jabłkami. To był jej sposób na zarobienie pieniędzy. Jak usłyszała, że jesteśmy wolontariuszami i że modlimy się za nich, żeby wojna się zakończyła, zaczęła nam dawać te jabłka, najpierw kilka na drogę, a na koniec wszystkie które miała... Było to niesamowite. Chciała nam oddać wszystko co miała.
- Nie boisz się kolejnych wyjazdów? Nie żałujesz, że w to wszedłeś?
- Tak jak napisałem w poście. Drugi raz zrobiłbym dokładnie tak samo. gdy wracam mówię sobie, że był to ostatni raz, a za parę dni zaczyna mi tego brakować, zaczynają się telefony i szykowany jest kolejny wyjazd.
- Jak widzisz dalej sytuację na Ukrainie? Jak to się według Ciebie skończy?
- Co będzie dalej? Wielu uzależnia to od tego co zadecyduje teraz Trump. Ukraina jest podzielona. Jeśli na początku wojny ok. 70% społeczeństwa opowiadało się przeciw układaniu się z Rosją, tak dziś liczba ta znacznie spadła. Średnia wieku żołnierzy walczących po stronie Ukrainy wynosi dziś ok. 40 lat. Młodsi zginęli. Mówi się o zamrożeniu konfliktu, jednak wydaje mi się że Rosjanie nie odpuszczą.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wojna na Ukrainie toczy się na wschodnich rubieżach tego kraju. Na pozostałym terenie jej nie widać. W internecie pełno jest relacji jak Ukraińcy bawią się na dyskotekach, handlują samochodami a na targowiskach pełno wszelakiego jadła. Tu w Polsce też potrzebna jest pomoc i można ją nieść nie narażając życia ... O tym jak zachowują się tzw. uchodźcy w Polsce lepiej ie pisać..