Reklama

Jak każdy z nas pcha swój wózek

Diagnoza niczym wyrok

Młody, zdrowy, pełen wigoru i energii. Szczęśliwy mąż i ojciec. 37-letni Jarosław Gajewski ze Starachowic takim był do 2007 roku. Choroba, która diametralnie odmieniła się jego życie, nie załamała w nim jednak hartu ducha i determinacji w dążeniu do celu.

Pierwsze symptomy choroby dały znać o sobie przed trzydziestką. Bóle pleców, kręgosłupa z dnia na dzień stawały się coraz bardziej uciążliwe.

- Pracowałem ciężko fizycznie, myślałem, że to przemęczenie. Początkowo nie podejrzewałem tak poważnej choroby. Miałem pracę za granicą, chciałem zarobić na mieszkanie, lepsze życie dla rodziny - wspomina wydarzenia sprzed ośmiu lat.

Badania nie pozostawiły złudzeń. Diagnoza lekarzy - guz rdzenia kręgowego - brzmiała, jak wyrok. Operacja, dwa miesiące na onkologii i długa, intensywna rehabilitacja. Od tej pory zdrowy i silny mężczyzna nie może stać na nogach o własnych siłach.

- Ścięło mnie z nóg w ciągu dwóch miesięcy. Lewa strona przestała praktycznie funkcjonować. Po operacji przestałem chodzić. Ale gdyby nie operacja, poszłaby martwica i konieczna byłaby amputacja. Z dwojga złego chyba to lepsze, bo nogi mam - dodaje.

Cień szansy

Najpierw Lublin, potem Gliwice, radioterapia - guz został szczęśliwie zatrzymany, ale nadal jest. Szans na to, by znów stanąć na nogi praktycznie nie ma.

- Nie liczę na to - mówi szczerze pan Jarek. - Zaraz po operacji czucie wróciło, intensywna rehabilitacja spowodowała, że funkcje zaczęły wracać, ale nagle wszystko się cofnęło. Nie było innego wyjścia, pozostał wózek. Pierwsza myśl? Ciężko. Niedowierzanie. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Z czasem jednak trzeba było się pogodzić. Chwile słabości przemyśleń, trzeba było się spiąć w sobie i pchać swój wózek. Może to średnie pocieszenie, ale znam takich ludzi, którzy ruszaj tylko głową i żyją i to bardzo dobrze żyją - dodaje z optymizmem.

Grunt to rodzina

A tego mu nie brakuje. Pomimo niepełnosprawności nie pozostaje bierny na życie i otoczenie. Stara się w nim aktywnie uczestniczyć, jak każdy w pełni zdrowy człowiek. Motywacji i sił do działania dostarcza rodzina: żona, na którą zawsze można liczyć i 14-letni syn. Pomimo renty, jaką mu przyznano po chorobie, pozostaje aktywny zawodowo.

- Pracuję jako telemarketer. To praca w domu, przy komputerze, siedem godzin dziennie. Nie rozmawiam bezpośrednio z respondentami, ale jestem opiekunem grupy. Robimy tzw. bazy dla dzwoniących. Raczej weryfikujemy to, co zostało zebrane - opowiada. - W domu też dużo rzeczy robię. Gotuję, posprzątam, żarówki tylko przy suficie nie wkręcę - żartuje.

Zaangażowany sportowo

Przed trzema laty znalazł nową życiową pasję. To koszykówka. Należy do jedynej w województwie świętokrzyskim sekcji koszykówki na wózkach.

- Zawsze lubiłem sport: siatkówkę koszykówkę, biegi przełajowe. W szkole angażowałam się w to. Ale potem był dom, praca, rodzina, nie było za bardzo czasu. Kiedy usiadłem na wózku, nawiązałem kontakt z innymi chłopakami na wózkach. Najpierw raz w tygodni graliśmy na Hali Miejskiej. Ale to było taki rzucanie do kosza, bez profesjonalnych wózków, żeby się poruszać. Dowiedzieli się o nas chłopaki z Kielc i tak trafiliśmy do drużyny. Naszym trenerem jest Krzysztof Pietrzyk, paraolimpijczyk, który gra w reprezentacji Polski. Od Stowarzyszenia "Wspólnie pomagamy" dostaliśmy wózki do gry. Pomógł nam w tym Gabriel Moćko. Spotykamy się dwa razy w tygodniu w połowie drogi, na hali w Suchedniowie.

Drużyna liczy 11 mężczyzn. Najstarszy ma 39 lat, najmłodszy 12. Sport dla nich to nie tylko sposób na spędzenie czasu, ale także wzajemne wsparcie. Dodatkowej satysfakcji dostarczają osiągnięcia, mimo że grają ze sobą dopiero od dwóch lat.

- W ub. roku graliśmy w lidze czeskiej. Na cztery drużyn zakończyliśmy sezon na trzecim miejscu. W tym roku na sześć drużyn jesteśmy liderami w lidze czeskiej. Gramy też w lidze polskiej, gdzie mamy trzecią pozycje na dziewięć drużyn. Niewykluczone, że jeśli dalej nam tak będzie szło, kolejne rozgrywki odbędą się w Kielcach - dodaje z zadowoleniem.

Jak widać choroba nie zniweczyła wiary i chęci do życia. Jedyne czego nauczyła to nie planować.

- Cieszę się, że mam rodzinę. Dzięki pracy czuję się dowartościowany, mogę coś zrobić. Nie wybiegam już jak kiedyś w przyszłość. Przed chorobą miałem masę planów. Ona je zniweczyła. Ale nauczyła pokory wobec życia.

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do