Reklama

Narodziny starachowickiej "Solidarności". O wszystko musieliśmy walczyć

Zapraszamy na kolejną rozmowę w czterdziestą rocznicę powstania NSZZ "Solidarność" w Starachowicach. Tym razem o kulisach powstania "Solidarności "oświatowej opowie jeden z jej twórców, Cezary Berak.

 

- Był sierpień 1980 r., kończyły się wakacje. Przygotowywałem się do rozpoczęcia nauki w I LO im. Tadeusza Kościuszki, wkrótce mieliśmy się poznać. A co Pan Profesor robił w tym czasie ?  

- Pracowałem w tym liceum. Dla nas także kończyły się wakacje. Mieliśmy wracać do pracy. Ale też z ogromnym zainteresowaniem obserwowaliśmy, co dzieje się w Polsce. Mieliśmy wielką nadzieję, zwłaszcza my młodzi, że wreszcie nadchodzą długo oczekiwane zmiany, że komuna się kończy. Doszło do podpisania Porozumień Sierpniowych. Zaczęliśmy się spotykać i rozmawiać, co w związku z tym wypada nam robić. .Początkowo były to spotkania w wąskim gronie, w prywatnych mieszkaniach m in. u Jadwigi i Piotra Totów, pani Barbary Tkaczyk, pani Jadwigi Kellner, również u mnie. Ten krąg osób nieraz się zmieniał. Raz bywało trochę więcej, raz trochę mniej osób, ale to grono najbardziej zaangażowanych było w miarę stałe. Poza wyżej wymienionymi w jego skład wchodzili również Jerzy Chojnacki, czy Juliusz Sekita. Oczywiście ze względu na upływ czasu i brak dokumentów, wszystkich nie jestem w stanie sobie przypomnieć.

- Co stało się z dokumentami?

- Zniszczył je w stanie wojennym nasz kolega, u którego były przechowywane. Gdy w jego klatce, w jednym z bloków przy ówczesnej Al. Manifestu Lipcowego (obecnie Al. Armii Krajowej) w jednym z mieszkań rozpoczęła się rewizja, był przekonany, że obejmie także jego. To była racjonalna decyzja. Nie można mieć do niego pretensji.

- Dlaczego spotykaliście się w prywatnych domach. Przecież w szkołach nie brak było sal, gdzie można to było robić.

- Niestety  kadra kierownicza szkół i innych placówek generalnie nie była nam przychylna, choć było to już po podpisaniu Porozumień Sierpniowych i związek zawodowy, który zamierzaliśmy tworzyć w Starachowicach był już w pełni legalny. Oczywiście różnie bywało w różnych szkołach, ale generalnie kierownictwo nastawione było na nie. Nawet gdy już zostałem przewodniczącym Komisji Zakładowej, podczas spotkania z kierownictwem szkół, które miało miejsce w Szkole Podstawowej nr 10, zostaliśmy poddani bardzo ostremu atakowi. 

- W jaki sposób dobieraliście ludzi do grupy organizacyjnej, która miała tworzyć związek.

- Najczęściej intuicyjnie lub "po znajomości". Juli Sekita był moim kolegą z I LO, on znał panią Barbarę Tkaczyk, ja znałem Jurka Chojnackiego, który był moim uczniem, i tak to szło. Komuniści, poza rytualnym kultem klasy robotniczej, wielką wagę  przywiązywali do postawy nauczycieli, którzy mieli im wychować przyszłe pokolenia w duchu marksizmu-leninizmu. PZPR organizowała zebrania (zwłaszcza dla historyków, polonistów), podczas których utwierdzano ich w słuszności obowiązującej ideologi i linii partii. Atmosfera była jak na wiecach partyjnych. Zdarzało się, że zgromadzony na sali aktyw partyjny wznosił okrzyki na cześć sekretarzy. Nauczyciele byli pod wielkim naciskiem politycznym, mówiąc wprost "trzymani za twarz". Oczywiście nie wszyscy się temu poddawali. Już podczas tych spotkań można było wyczuć, kto nie odnosi się do komunistów z entuzjazmem. 

Patrząc z perspektywy czasu widzę jak wielki wpływ na ten  dystans miała tradycja rodzinna. Jak choćby u mnie, walka moich stryjów w Legionach Piłsudskiego, u innych w Wojsku Polskim czy Armii Krajowej. 

Wielkim wydarzeniem już po stanie wojennym, był pogrzeb Jana Piwnika "Ponurego", którego rozmach robił ogromne wrażenie. Takie wydarzenie pozwoliło nam się policzyć, zobaczyć jak wiele jest osób , które podzielają nasze przekonania. To pomagało przełamać lęk. Z tymi ludźmi odtwarzaliśmy potem "Solidarność" 

 - Wróćmy jednak do rejestracji związku. Jak to się odbywało?

- Oczywiście niezbędne było zebranie deklaracji członkowskich. Nasza grupa stopniowo coraz bardziej się rozrastała. Mieliśmy przedstawicieli, łączników w poszczególnych placówkach, którzy tam szukali kolejnych chętnych do działalności w związku. Różnie to szło w poszczególnych szkołach.Na początku panował wręcz lekki terror, zwłaszcza w przedszkolach. Bardzo pomogli nam koledzy organizujący "Solidarność" w Fabryce Samochodów Ciężarowych, największym wówczas zakładzie w mieście. Wiedzieliśmy, że najwcześniej zaczęli tworzenie związku, że organizuje go Edward Imiela. Mieli już jakieś doświadczenie, którym chętnie się z nami dzielili. 

Chcę w tym miejscu wspomnieć o jednej jeszcze osobie, której rady w tym i późniejszym okresie były nam bardzo pomocne. Mam na myśli panią Helenę Stawarską, wybitną polonistkę, humanistkę, osobę o niezwykłej kulturze i mądrości. Ta wówczas już mocno starsza pani, w młodości pracowała u Kossaków,  stała się naszym dobrym, a nawet bardzo dobrym duchem miejscowej "Solidarności".

Zbieraliście deklaracje i co dalej?

 Po ich zebraniu deklaracji sporządziliśmy wykaz członków, który przekazaliśmy do Wydziału Oświaty. Na podstawie tych list z poszczególnych placówek odprowadzane były do naszej organizacji składki od naszych członków, w wysokości 1. proc. wynagrodzenia. Stanowiło to podstawę naszej działalności. Wystąpiliśmy o lokal na siedzibę związku. Otrzymaliśmy mały pokoik w Domu Nauczyciela, ale o wszystko musieliśmy walczyć, nawet o najprostsze  artykuły biurowe, a nie były to czasy kiedy każdy posiadał w domu komputer, drukarkę czy ksero. Cały ten proces rejestracyjny przebiegał na przełomie października i listopada. Pamiętam, że już przed Świętami Bożego Narodzenia byliśmy "na swoim". 

- Ile osób udało wam się pozyskać do działalności związkowej?

- Różnie to bywało w różnych placówkach. W największym stopniu zależało to od organizatorów związku w poszczególnych placówkach i postawy dyrekcji. Były szkoły, w których poszło nam naprawdę dobrze, czyli gdzie do "Solidarności" zapisała się co najmniej połowa pracowników. Tak było w I LO, W Technikum Mechanicznym przy ul. 1-go Maja, w "Ekonomiku", oraz SP nr 10. W innych szkołach nie poszło nam już tak dobrze. W sumie udało się zapisać ok 300 osób, co stanowiło ok. połowy zatrudnionych w oświacie. Ale i tak udało nam się powołać największą organizację nauczycielskiej "Solidarności" w naszym województwie. Większą nie tylko niż w w Ostrowcu Świętokrzyskim czy Skarżysku-Kamiennej, ale nawet niż w Kielcach. Do dziś jestem z tego bardzo dumny.

- Jak wyglądały struktury organizacyjne?

- Odbyły się oczywiście wybory do władz Komisji Zakładowej, które przebiegały z poszanowaniem wszelkich reguł demokracji. Ja zostałem wybrany jej pierwszym przewodniczącym. Jej skład  częściowo się zmieniał. Jedni odchodzili, przychodzili nowi, ale trzon stanowili w tym pierwszym okresie:  Pan Gorczyca, Wacław Wus, Krystyna Jama, Barbara Tkaczyk i Piotr Tota. Piotra zgłosiliśmy jako kandydata na  przewodniczącego regionu "Solidarności" nauczycielskiej i został wybrany. Był to dowód uznania dla naszej organizacji, jej dotychczasowej działalności i powód do dumy dla nas wszystkich.

- Po rejestracji czerwoni odpuścili?

- Trochę się uspokoiło, chociaż nadal byli do nas nastawieni bardzo niechętnie. Pewnie byli przekonani, że to tylko chwilowe, taktyczne ustępstwo. Ale patrząc z perspektywy lat z coraz większym zrozumieniem patrzę na tych nauczycieli, którzy nie zdecydowali się wstąpić do "Solidarności". Wiem jakiej presji byli poddawani.

Gdy w 1990 r.  zostałem Naczelnikiem Oświaty na obszarze obejmującym tereny od Ostrowca Świętokrzyskiego po Skarżysko-Kamienną i od Suchedniowa po Mirzec, przejąłem  z poszczególnych gmin dokumenty z Wydziałów Oświaty, oczywiście tylko te, które nie zostały zniszczone. Mogłem naocznie przekonać się jak wielki był stopień inwigilacji nauczycieli i jakim szykanom byli poddawani.  Z teczek personalnych dyrektorów  jasno wynikało jak często i szczegółowo musieli zdawać relacje z tego, co się dzieje w ich placówkach. Informowali o nastrojach w szkołach, postępowaniu i poglądach nauczycieli. Nie tyle mnie to zaskoczyło ile potwierdziło moje wcześniejsze przypuszczenia. Zdziwiło mnie natomiast jak wielu tych dyrektorów, którzy niegdyś prowadzili swoich uczniów ze sztandarami na pochody pierwszomajowe, później z równym entuzjazmem poprowadzili ich w zupełnie innym kierunku. Tam, gdzie powiał wiatr...

erpe

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do