
Rozmowa z Aleksandrem Łąckim autorem książki "Wszyscy Święci, Starachowice i... my". Publikacja zawiera historię, fotografie, wspomnienia na temat: Drewniany kościół Wszystkich Świętych w Starachowicach.
Jest Pan przede wszystkim kojarzony z pracą w Urzędzie Miejskim w Starachowicach i szeregiem ciekawych działań promujących historię lokalną. Jest Pan także dziennikarzem. Jednak przygoda z pisaniem książek, to chyba coś nowego...
- Właściwie tak. Co prawda, w zeszłym roku wymyśliłem i tak naprawdę napisałem jubileuszową księgę dla jednej z ważnych instytucji biznesowych miasta – była interesująca – jednak ponieważ miała niewielki nakład, właściwie przeszła bez echa. Natomiast wiele razy redagowałem rozmaite publikacje i mam w tym spore doświadczenie.
Dlaczego zdecydował się Pan napisać książkę o starym, nieistniejącym kościele?
- Z kościołem Wszystkich Świętych jestem związany, niemal od... zawsze. Tu zostałem ochrzczony i przyjąłem najważniejsze sakramenty. Byłem i jestem ministrantem i, gdy okazało się, że w tym roku przypada setna rocznica powstania pierwszej, drewnianej świątyni, zaproponowałem mojemu proboszczowi zorganizowanie jubileuszowej wystawy. Ks. Sławomir Rak zgodził się na to. Jednak ekspozycja, znaczenie się rozrosła - okazało się, że jest dużo ciekawych zdjęć i relacji – i dziś wciąż zdobi wnętrze kościoła przy Radomskiej. Spore zainteresowanie i nowe materiały, na które natrafiłem, spowodowały, że zdecydowałem się na jubileuszową publikację.
O czym jest ta książka? Kto jest jej bohaterem?
- Książka tak naprawdę opowiada o stuletniej wspólnocie Omnium Sanctorum. "Wszyscy Święci, Starachowice i ... my" to bogato ilustrowany zbiór wiadomości, a czasem wręcz gawęd, dotyczących starego kościoła, najważniejszych osób i wydarzeń z późniejszego życia parafii. Są także wspomnienia ludzi, którzy przewinęli się przez ten kościół. Wszystko to, starałem się umieścić w szerszym kontekście miasta i wielkiej historii, która przetacza się wciąż po świętokrzyskiej krainie. Podkreślam również znaczenie parafii dla kształtowania i zachowania tożsamości, zwłaszcza w latach okupacji niemieckiej i PRL, wskazując na ludzi, którzy dobrze zasłużyli się lokalnej wspólnocie. Jednak książka nie jest monografią historyczną kościoła ani tym bardziej parafii.
Głównymi bohaterami tej książki są: inicjator budowy ks. Dominik Ściskała- proboszcz wierzbnicki, architekt Jan Borowski, malarki Zofia Baudouin de Courtenay i Helena Schrammówna oraz proboszczowie i wikariusze. Jednak zbiorowym bohaterem opracowania jest cała wspólnota parafialna. Choć chciałem także, by oddać to co należne jest "cesarzowi", stąd podkreślenie wielkiej roli Zakładów Starachowickich i jego władz.
Poza tym praca ta jest także wyrazem wdzięczności wobec wszystkich, a zwłaszcza proboszczów-budowniczych, którzy przez miniony wiek pełnili służbę u Wszystkich Świętych.
Skąd Pana zdaniem wypływa tak wielka, wciąż trwająca popularność tej starej, drewnianej świątyni, która przecież spłonęła ponad trzydzieści lat temu?
- Myślę, że to, po prostu był kościół wielu starachowiczan, w którym blisko było do Boga. Drewniany, przytulny i swojski. Z wielkimi, iście bizantyjskimi, a jednak polskimi malowidłami, które przyciągały wzrok. Z niepowtarzalnym, przyjaznym zapachem woskowych świec i starego drewna, który unosił się zwłaszcza latem, gdy słońce mocniej nagrzewało sakralną konstrukcję, otuloną z zewnątrz modrzewiowym gontem. To do tej świątyni licznie wstępowali na pacierz nie tylko uczniowie z pobliskich szkół, a pracujący w fabryce przechodząc obok - nieraz ukradkiem - wykonywali znak krzyża. Dołączmy do tego świadomość więzi z minionymi pokoleniami, a otrzymamy syntezę fenomenu tego, co nazywamy drewnianym kościołem w Starachowicach. Poza tym kościół był miejscem wielu niesamowitych zdarzeń.
Czy myśli Pan o "koncercie" organisty Stefana Ratusińskiego?
- Stefan Ratusiński późną jesienią 1939 r. znalazł tymczasowe mieszkanie w starej dzwonnicy. Kilka tygodni wcześniej uciekł z transportu do obozu jenieckiego i właśnie w parafii znalazł pracę. Otóż, którejś okupacyjnej nocy, został obudzony przez rozjuszonych Niemców, którzy chcieli go aresztować i nie wierzyli, że jest muzykiem. Wiedząc doskonale, że może to udowodnić tylko wybitną grą, bez wahania zasiadł do słynnych organów Kamińskiego. Chwila koncentracji i... z chóru starachowickiego kościoła zabrzmiały przenikające dźwięki toccaty i fugi d-mol Jana Sebastiana Bacha. Po tym koncercie o życie, jeden z Niemców wzruszony zapłakał, a dowodzący oficer pogratulował mistrzowi i zasalutował. Ratusiński przeżył wojnę.
Inna historia, jeszcze bardziej dramatyczna, spotkała proboszcza Stefana Rolę, którego bezpieka zaaresztowała na plebanii. Fałszywie oskarżony o szpiegostwo na terenie FSC i handel walutą, przeszedł krwawe śledztwo na Rakowieckiej w Warszawie. Jedną z tortur było przesłuchanie, siedzącego na taborecie księdza non stop przez 7 dni i nocy. Ks. Rola nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i po 2 latach został uniewinniony, jednak do końca życia nosił w sobie i na sobie, ślady komunistycznego bestialstwa.
Jakie są Pana dalsze plany wydawnicze?
- Ta książka otwiera nową serię "Starachowicki Czas", w której chcemy w sposób przystępny i atrakcyjny przybliżać czytelnikom najważniejsze w dziejach miasta i regionu: miejsca, ludzi, wydarzenia. Kolejna pozycja, która ukaże się pod koniec pierwszego kwartału 2024 to albumowa opowieść biograficzna o słynnym żeglarzu Władysławie Wagnerze, który urodził się w Starachowicach (w Krzyżowej Woli) i jako pierwszy w dziejach Polak opłynął świat. Chcemy wydawać 4-5 książek w roku, które będą także dostępne przez klub prenumeratora. O naszych planach można się dowiedzieć z rozkręcanego na FB profilu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie