To działanie na granicy opłacalności

Lockdown dla branży gastronomicznej kładzie się cieniem na działalności naszych lokalnych przedsiębiorców. Chcąc im pomóc, zachęcamy do zamawiania dań na wynos. - Kolejne miesiące bez klientów na sali to balansowanie na granicy opłacalności - nie ma wątpliwości szefowa restauracji Merkury w Starachowicach.

Obostrzenia związane z pandemią koronawirusa i lockdown dla branży gastronomicznej kładzie się cieniem na lokalnych restauracjach, barach, pizzeria i innych lokalach, gdzie do tej pory tętniło życie i było gwarno od klientów. Teraz pozostały puste sale i jedynie jedzenie na wynos. A przecież z czegoś żyć trzeba, lokal utrzymać, opłacić rachunki, które z nowym rokiem są jeszcze wyższe niż wcześniej. Jak sobie radzą w tej sytuacji właściciele?    

- Jakoś tam sobie radzimy, przynajmniej na pensje dla pracowników jest, ale różowo i łatwo nie jest. To jest działanie na granicy opłacalności, bo nowych rachunków przybywa, tylko za co je regulować? - mówi Dorota Adamus z Restauracji Merkury w Starachowicach. - Większy problem mają na pewno zamknięte domy weselne, nas ratują dania na wynos. Klienci indywidualni całkowicie nas nie opuścili, zdarzają się firmy do obsługi, ale nie wiadomo czy za chwilę nie popadniemy w długi. Kolejne miesiące bez klientów na sali to balansowanie na granicy opłacalności. Jak nie będzie pomocy ze strony państwa, to będziemy na zero, albo na minusie, bo ciężko wyrobić na wszystkie zobowiązania. Tak my, jak i klienci woleliby zjeść za stołem w restauracji, ale takiej możliwości nie ma. Zwłaszcza teraz, kiedy zimno na dworze, człowiek wraca z pracy to by zjadł ciepły obiad po drodze a tak nie bierze na wynos, bo zanim do domu dojedzie, to będzie zimne. Sezon też nie sprzyja. W przypadku takich lokali jak nasz moglibyśmy rozlokować gości po całej sali, by nie mieli ze sobą styczności i mogli zjeść na miejscu zgodnie z wymogami sanitarnymi, ale niestety obostrzenia nam to uniemożliwiają. To najbardziej boli.