
Takich rolników jak Jerzy Wojteczek z Tarczka w gm. Pawłów daremnie już szukać w całej okolicy. - Kiedyś gospodarstwo było dom w dom, teraz rolników można na placach u jednej ręki policzyć. Ludzie odchodzą od rolnictwa, bo to jest ciężka praca, która wymaga czasu i poświęcenia. Tu nie ma ma urlopu, wolnego weekendu - mówi nasz gospodarz.
Gospodarstwo w miejscowości Tarczek (gm. Pawłów) liczące ponad 28 ha (z dzierżawą) ukierunkowane jest na produkcję roślinną z produkcją mleka. Ok. 12 ha stanowią łąki, 5,5 ha to kukurydza (z której robi się kiszonki), reszta to zboża (jęczmień, owies, przeżyto na potrzeby zwierząt) na paszę. W sumie jest 40 sztuk bydła (to wyłącznie jałówki i krowy).
- Kilka lat temu mówiłem handlarzom: "jak będzie tak postępować z rolnikami, jak do tej pory, to nie będzie, co jeść i powoli do tego dochodzimy". Za litr mleka płacili 80 groszy, aktualna cena jest 2,19 zł za litr. To jest jeszcze do przyjęcia. Niższa cena nie pokryłaby kosztów produkcji - mówi Jerzy Wojteczek, rolnik z gm. Pawłów, który przed laty oddawał mleko do miejscowej zlewni w Tarczku. - Dziś wszystko oddajemy do Zakładu Mleczarskiego Figand w Radomiu. I okazuje się, że wszyscy potrzebują nagle mleka.
Młodzi nie chcą do pracy na roli
Każde zarobione pieniądze musi inwestować, inaczej się nie da...
- Mamy ok. 25 maszyn, ale to są ogromne koszty - 25-letni traktor kosztuje 100 tys. zł. Owszem rolnik obraca ogromnymi pieniędzmi, ale ile z tego wraca do portfela? Rocznie oddajemy ok. 200 tys. litrów mleka (17-18 tys. litrów miesięcznie). Pasze, nawozy, ceny energii elektrycznej, paliwa. Koszty są ogromne. W tym roku zużyliśmy już 3 tys. litrów paliwa a szczyt sezonu jeszcze przed nami. Mamy zapas na te żniwa, ale jak cena się utrzyma, to nie wiem, jak będzie. Jakiekolwiek dopłaty pociągają za sobą wzrost produkcji o co najmniej 10 proc. W przypadku niepowodzenia, rolnik jest odcięty od pieniędzy - dodaje. - Nie ma stałych cen i stabilnego rynku i to jest podstawowa bolączka rolników. Młodzi nie będą tego robić, bo wolą iść do pracy i mieć wolne. Poza tym żadna młoda kobieta, tym bardziej z miasta, nie przyjdzie na wieś, do pracy na roli. Boję się, że za parę lat, jak pójdziemy na emeryturę, nie będzie miał kto robić. Młodzi uciekają do miasta, do pracy na etacie. Bo po pracy mają chwilę oddechu, urlop, długi weekend. A tu nie ma dnia, żeby krowy dwa razy nie wydoić.
Droga żywność
Dziś nie ma taniej żywności, bo są ogromne koszty jej produkcji. Wie o tym najlepiej ten, kto przy tym chodzi każdego dnia.
- Często cena nie pokrywa kosztów. Dlatego tylko duże gospodarstwa, molochy mają szansę się utrzymać. Z produkcją mleka jest problem jeszcze innej natury. Nie ma rodzimych krów. W naszym gospodarstwie mamy bydło holsztyno-fryzyjskie to rasa bydła hodowlanego wyhodowanego w sposób celowy w jednym kierunku - mlecznym. Ale to jest delikatna krowa. Tzw. krowa rasowa, która tak naprawdę maksymalnie wydajna jest 5-7 lat a nie jak kiedyś nawet do 15 lat dawała mleko - mówi pan Jerzy.
Dzień rolnika
Dzień w gospodarstwie zaczyna się jeszcze zanim słońce wzejdzie o godz. 3.15. Tak już od 20 lat...
- Żona przygotowuje krowy do dojenia, trzeba je obmyć, ściągnąć obornik, podścielać. Ok. godz. 4.00 jest dojenie. Wcześniej karmienie - na pierwszy rzut idzie sianokiszonka. Kiszonka treściwa, bogata w soję, witaminy (dla krów zasuszonych, które nie dają mleka) i drożdże. Do pasz dodajemy też śrutę rzepakowa i wysłotek burakowy. Karmienie jest dwa razy dziennie, podobnie jak dojenie (drugi raz ok. 16.00). Każda krowa ma odpowiednio dobraną paszę w zależności od zapotrzebowania. Stado jest pod stałą kontrolą Federacji Hodowców Bydła. Systematyczne raportowanie pozwala określić, co której krowie potrzeba, co podać i w jakiej ilości. Żywienie ma kluczowe znaczenie nie tylko w kwestii dawania mleka - niektóre krowy bardzo ciężko zacielić (pan Jerzy sam dokonuje inseminacji), albo dochodzi do masowych poronień, ze względu na kombinowanie przy rasach.
Mają to we krwi
Ci ludzie mają jednak do tego serce...- Ja to lubię, dlatego to robię, inaczej już dawno bym to rzucił i dał sobie spokój, jak inni - dodaje pan Jerzy, któremu w gospodarstwie pomagają synowie Bartosz i Jakub, zawodowi strażacy oraz żona Anna. - Ja w oborze odpoczywam - nie ukrywa pani Ania. - Mimo nieprzyjemnych zapachów, dobrze się tam czuję. Ponoć krowy mają to do siebie, że działają uspokajająco, ja to odczuwam. Dziś praca jest o wiele łatwiejsza niż kiedyś. Mamy mechaniczne dojenie, nie trzeba się tak nadźwigać. Dojarka przewodowa jest podłączona od razu do pięciu krów i mleko leci bezpośrednio do zbiornika. Nie trzeba już dźwigać baniek z mlekiem.
- Żeby zatrudnić kogoś do pomocy przy krowach, należałoby mu zapłacić ok. 6-7 tys. zł a i tak nie ma chętnych za takie pieniądze - dodaje pan Jerzy, którego zdaniem polityka rolna w Polsce jest kompletnie oderwana od rzeczywistości. - Jeszcze trochę i Polska zostanie bez żywności. Brakuje mleka, ceny przetworów mlecznych poszły bardzo w górę. Plusem jest to, że produkcja mleczna w odróżnieniu od produkcji roślinnej daje stałe źródło utrzymania, co miesiąc przez cały rok a nie tylko w sezonie.
Ewelina Jamka
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie