
Praca w kopalni - jednej, drugiej, potem w zakładach na Zębcu oraz Fabryce Samochodów Ciężarowych. Życie rodzinne, a do tego przez wiele lat zaopatrywanie obozów harcerskich ze Starachowic. Tak w największym skrócie wyglądało życie 86-letniego dh Lucjana Kotowskiego, kwatermistrza ZHP, elektryka z zawodu, który swoim życiem tworzy piękną historię tego miasta. Jest o czym opowiadać i co wspominać...
Lucjan Kotowski urodził się jeszcze przed wojną. Pochodzi z Radomia, ale większość życia spędził w Starachowicach, z którymi na stałe związany jest od 1974 roku. Po skończeniu 7-klasowej szkoły podstawowej, uczył się w szkole zawodowej w Strzelcach Opolskich na wydziale elektrycznym. W ramach praktyk zawodowych brał udział w elektryfikacji podradomskich wsi razem z grupą zawodowych monterów. Miał zaledwie 17 lat, kiedy najął się do pracy w Kopalni Henryk Sztolnia (po drodze ze Starachowic do Lipia). Jako elektryk nie pracował bezpośrednio przy wydobyciu, jego zdaniem było doprowadzanie prądu do stanowisk górniczych. W 1955 roku przeszedł półroczny kurs monterów podstacji wysokiego napięcia w Częstochowie, co dawało dodatkowe uprawnienia.
Wczesna praca- Praca była pod ziemią. W kopalni wydobywano rudę żelaza, wydobywało się ją warstwowo. Na komendę "dajemy rudę" szła ruda na wózek i wózkiem do góry, do chodnika głównego i na wywrotkę. Na hasło "dajemy ziemię" - szła tylko ziemia za zasypkę do tyłu. Żeby posuwać się do przodu górnicy wiercili otwory wiertłem, następował "wybuch", po czym sortowano ziemię i rudę, która szła na wagoniki i dalej torami do huty. W pracy poznał Janinę, która pracowała w biurze. Od razu coś zaiskrzyło. Po dwóch latach wzięli ślub. Początkowo mieszkali z rodzicami panny młodej w Młynku (gm. Brody), potem w baraku na Henryku, który był przeznaczony dla pracowników kopalni.
Wypadek w wojsku
Ze względu na chorobę żony, był odraczany od wojska, ale w 1961 roku upomniała się o niego armia. Został powołany do Szkoły Podoficerów Specjalistów Łączności w Nowym Dworze Mazowieckim. Potem został przeniesiony do Sztabu Generalnego Dowództwa Wojsk Lotniczych, gdzie przytrafił mu się nieszczęśliwy wypadek. - Siadłem w samolocie, a wylądowałem w szpitalu... na pół roku. Miałem złamane dwie koście prawego podudzia i dwa żebra. Przez rok byłem na rencie - tak wspomina służbę w wojsku.
Kiedy doszedł do siebie, po nieszczęśliwym wypadku w wojsku, rozpoczął pracę w Powiatowej Spółdzielni Usług Wielobranżowych - trzy lata pracował w pralni chemicznej przy ul. Żeromskiego, gdzie panie oddawały głównie futra i kożuchy. Pracował jako dyżurny podstacji wysokiego napięcia w Zębcu, miał też krótki epizod pracy na siarce w Tarnobrzegu oraz jako elektromonter dyżurny w tartaku w Wąchocku, dokąd niełatwo było się dostać z Henryka, gdzie mieszkał. Doświadczył też pracy w kopalni piasków żelazistych, które koleją szły do Kunowa, a stamtąd do Huty Ostrowiec Św. W Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach, gdzie przepracował do emerytury, był na podstacji zasilania fabryki PG4.
Harcerski stan
- Nigdy nie bałem się prądu - choć go nie widać. Ani pracy, do której byłem zmuszony od wczesnych lat młodości, Z powodu ciężkich warunków życia, których doświadczyłem, zrodziło się harcerstwo mówi pan Lucjan. .
- W 1940 roku mój ojciec został rozstrzelany w Radomiu. Nie od razu zginął, bo najpierw został postrzelony w ramię, potem go dobili. Zabrali dokumenty. Dla mamy, która miała pod opieką dwoje małych dzieci zaczął się trudny, tułaczy czas. Było bardzo ciężko, bywało, że spaliśmy w oborze, albo stodole, bo bez dowodu ludzie bali się nas brać do domu. To był bardzo niewdzięczny czas - wspomina wczesne dzieciństwo pan Lucjan.
- A w PRL harcerstwo dało mi drugie życie. Przecież nie stać było nas na żadne wyjazdy czy wypoczynek. Dzięki harcerstwu mogłem pojechać do Złocka, Krynicy Morskiej czy Górskiej, zobaczyć kochane Ciekoty, Janów Lubelski, Zamość, Tarnobrzeg.
Do harcerstwa należę od 1948 roku. Kiedy założyłem rodzinę, z żoną i synami jeździliśmy całą rodziną na obozy pod namioty. To był czynny wypoczynek z młodzieżą. Żona pracowała na kuchni, ja zajmowałem się zaopatrzeniem. Co się trzeba było czasem nakombinować! Były problemy ze zdobyciem zwykłej butli z gazem. Żywność na kartki, nie tak jak teraz, gdzie wszystko jest w sklepach. Ale dla chcącego zawsze znajdzie się sposób. Głodu dzieci nie cierpiały. Miały tam szkołę życia: nocne warty, służba w kuchni obozowej... Przynajmniej umiały sobie kanapkę zrobić albo coś ugotować. Dziś mało kto to potrafi - mówi pan Lucjan, którego życie nie rozpieszczało, ale zawsze doceniał to, co ma...
Mało kto wie, że to m.in. jemu zawdzięczamy powstanie miasteczka ruchu drogowego przy Szkole Podstawowej nr 9. Gdy udało mu się przeforsować pomysł jego budowy, później sędziował zawody z udziałem gokartów czy mini karów.
Ewelina Jamka
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie