Reklama

Wyprawa życia na Mont Blanc

Marzenia są po to, by je spełniać. A cele wyznacza się po to, by do nich dążyć. Wejście na Mont Blanc było celem, jaki wyznaczył sobie starachowiczanin Grzegorz Nowak. Zdobywając szczyt spełnił życiowe marzenie.


Zamiłowanie do gór i zdobywanie kolejnych szczytów to pasja, która towarzyszy Grzegorzowi od kilku lat. Jak już pisaliśmy na łamach TYGODNIKA - kiedy nosił się z zamiarem zorganizowania wyprawy życia - bakcyla do tego hobby, zaszczepiła w nim żona. Ponieważ opieka nad małym dzieckiem uniemożliwia małżonkom póki co wspólną wspinaczkę, Grzegorz postanowił sam wybrać się na najwyższy szczyt Alp. Z naszym pośrednictwem szukał sponsorów wyprawy, co się zresztą udało. Z ich pomocą i przy ich finansowym udziale - za co jest ogromnie wdzięczny, spełnił swoje marzenie.

Wyprawa życia na najwyższą górę w Europie - Mont Blanc (4810 m.n.p.m.) rozpoczęła się 25 czerwca. Pobudka 5.00 rano, szybkie pakowanie i wyjazd do Radomska, gdzie czekał już Patryk Żerkowski, towarzysz wyprawy.

Najpierw Niemcy. Jak mówi Grzegorz, najgorsza i najdłuższa droga, jaką jechał w życiu. Potem Szwajcaria, gdzie gubią drogę. W końcu po 20 godzinach jazdy docierają do wyznaczonego celu na pole namiotowe. Jest godz. 5.30.


Ledwo udaje nam się rozłożyć namiot, padamy na twarz, wyczerpani trasą. Spać się nie da, bo namiot nagrzany niczym sauna, wokół panuje chaos. Po trzech godzinach snu, szukamy zasięgu, by dać znać bliskim, że u nas ok. Bez efektów. Całodniowa regeneracja i w drogę. Ok. 21.30 wychodzimy na szlak do Tete Rousse. Początkowa droga to jedna wielka męka, non stop stromym zboczem w górę. Człowiek cały się chwieje na nogach z ciężarem 23 kg na plecach. Miejscami bardzo krucho, nogi uciekają. Zatrzymujemy się co 10-15 minut, by dać sobie chwilę wytchnienia. Po ok. 2 godzinach docieramy do pierwszego schronu - wspomina.


Kolejny odcinek drogi przebiega gładko, po torach a raczej ich bokiem, gdzie jest coś w stylu krawężnika. Do następnego schronu docierają po ciemku, widząc tylko to co pod nogami oświetlone czołówkami. Idąc gdzieś obok szlaku, po głazach i kamieniach, docierają do płata śnieżnego, gdzie spotkają rodaków. Wymiana zdań i wejście na teren skalny, gdzie dosyć kruchym terenem docierają powoli na grań.


Kawałek drogi prowadził po sztucznych ubezpieczeniach klamrach. Po stalowych linach docieramy na górę skąd już widać nasz cel. Była godzina 5 rano - dodaje Grzegorz. - Całe pole namiotowe oświetlone słońcem z daleka wyglądało niczym z filmów o Himalajach. Dla mnie to było coś pięknego, pierwszy raz miałem takie widoki... Rozbijamy namiot na gotowym miejscu po poprzednikach. Po najedzeniu się żywnością lifilizowaną kładziemy się spać. Nie na długo, bo "piekarnik" w namiocie temu nie sprzyja. Dopiero, kiedy robi się chłodniej, można zregenerować siły. Oddycha się lepiej, ale czuć te 3200 m - pisze Grzegorz na swoim profilu z wyprawy.


Ok. godz. pierwszej w nocy ruszają w stronę Refuge du Gouter. Droga idzie sprawnie, bez żadnych niebezpiecznych sytuacji w kulluarze. Potem już raki bardziej przeszkadzają niż pomagają. Zabezpieczają się linami stalowymi i klamrami. Ok. piątej nad ranem docierają do Refuge du Gouter. Widoki zapierają dech...


Stamtąd poszliśmy grupą z przewodnikiem. Wolnym tempem, nawet bardzo wolnym sukcesywnie zbliżamy się ku górze. W końcu przewodnik prowadzący grupę oznajmia swym podopiecznym, że dalej nie może iść ze względu na warunki atmosferyczne. Faktycznie wiał silny wiatr. Ale to nas nie zniechęciło. Żegnamy i idziemy po swoje. Po ok. godzinie docieramy do schronu, który jest dostępny w razie złych warunków. Tam ludzi jak mrówek. Jedni śpią, drudzy koczują i odpoczywają. My również, ale nie na długo. Bo niespełna godzinę później ruszamy dalej, na ostatnie stracie z białą góra! Na szczyt zostało jakieś 2 godziny. Ile sił i mocy idziemy na szczyt! Wolnym krokiem zdobywamy upragniony Mont Blanc! 28 czerwca 2018 roku w moim życiu przechodzi do historii! - nie ukrywa satysfakcji.


Jak mówi Grzegorz, to największa wyprawa i jak dotychczas najwyższy szczyt, jaki zdobył.


Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Marzenie się spełniło. Nowe doświadczenie, mnóstwo nowych znajomości, bo choć wydawałoby się, że to odległy zakątek, Polaków spotkałem na swoje drodze bardzo wielu. Czy były chwile zwątpienia i słabości? Nie miałem ani przez moment chwili zawahania, że nie dam rady. Nawet kiedy grupa z przewodnikiem zdecydowała się zawrócić, nam nie przyszło to głowy. Ciężar plecaka robił swoje, nogi uciekały, plecy dawały się we znaki, ale robiliśmy swoje. Taki dreszcz przeszedł, kiedy dowiedzieliśmy się, że w tym samym czasie zginęła tam Polka, która zsunęła się i spadła w dół. Ale starałem się o tym nie myśleć. Pozytywnie nastawiony dążyłem do celu. Wysokość nie bardzo mi doskwierała. Kolega wspierał się na kijkach, zbierało go na wymioty, ciśnienie mu dokuczało, ale po sugestiach ludzi, których mijaliśmy powolutku zdobywaliśmy kolejne metry. Po 10 godzinach się udało, można było krócej, ale zrobiliśmy to w dwa dni, na co inni potrzebują czterech. W drodze powrotnej było bardzo parno, chmury wręcz były nad głową, bałem się lawiny, ale na szczęście nic takiego się nie stało.


Oprócz Mont Blanc, podczas wyprawy Grzegorz zaliczył również Grosseglockner w Austrii na wys. 3798 m.n.p.m. W planach był trzeci szczyt - Triglaf na Słowenii, ale warunki pogodowe nie sprzyjały jego zdobyciu.


To może jeszcze kiedyś, bo na pewno na tym nie spocznę. Teraz marzy mi Matterhorn w Szwajcarii (4400 m.), ale na pewno nie prędko to nastąpi, bo o ile niższy od Mont Blanc, to zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Wierzę, że kiedyś mi się uda. Marzenia są po to, by je spełniać - dodaje.


 

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do