
Był rok 1944. Jesteśmy pod skałkami, tam, gdzie dziś tańczy fontanna i stoi samotny dom. Kiedyś miał towarzyszy. Cofnijmy się w czasie.
Wieczór był chłodny i tajemniczy, migoczący cień gałęzi tańczył na ścianach domów przytulonych do skał, a na ich oknach blask wschodzącej gwiazdki malował przedziwne historie.
Pewien mały chłopiec przytulił nos do zimnej szyby. Powietrze przedostające się z okiennych szczelin wpadało do płuc i wypełniało je metalicznym posmakiem. Szymek miał wrażenie, jakby zamieniało się w drobinki lodu. Czekała go kolejna wojenna wigilia i te same życzenia: żebyśmy przeżyli i byli wolni. Żebyśmy spotkali naszych bliskich żywych i zdrowych...
Wigilia. Niezwykły to wieczór, który nie zważa na krew, ból i łzy, na złe uczynki i butę ludzi. Staje się przerwą w chaosie, daje czas i przemyca tym samym do duszy ten dziwny, nie pasujący do rzeczywistości pokój. Wtedy też tak było.
Polski dom, na stole tak ubogo, jak to tylko możliwe, za ścianą Niemcy. Mieszkają tu i chociaż nie są tak bardzo złymi sąsiadami, to polska rodzina nie chce z nimi spędzać świąt. A musi, strach nie pozwoli odmówić.
Czego im życzyć? - myśli Szymek. - Żeby poszli w cholerę, czy tego, żeby ich szlag trafił?
Dziwny to był moment w domu pod Skałkami. Kat i ofiara zasiadają przy jednym stole i przychodzi im się dzielić opłatkiem. Padają więc życzenia, żeby wojna szybko się skończyła i żeby każdy mógł wrócić do swojego życia.
A gdy wyraźnie rysująca się na nieboskłonie poświata księżyca rozproszy ciemności, polska rodzina wróci do siebie i do swojego wigilijnego stołu. Bardzo zresztą biednego.
- Pamiętam na pewno zupę grzybową z fasolą. Jedynym ciastem był placek z buraków. To, co mogę dobrego o nim powiedzieć to, że był słodki - wspomina tamten chłopiec, który dziś jest poważnym panem Szymonem.
Ma sporo historii w zanadrzu. Podczas jednej z rozmów opowiedział to i owo o tych, z którymi ten wigilijny wieczór przyszło im spędzić.
Mały Szymek w 1943 roku chodzi do Szkoły Powszechnej nr 4 (przy ulicy Kościelnej), wcześniej czytać i pisać uczył się na tajnych kompletach.
Gdy front zbliżył się do Wisły, szkoła została zamknięta, a pomieszczenia zamienione na lazaret dla żołnierzy niemieckich. Jesienią 1944 roku w domu Szymka zakwaterowano wzmiankowanych Niemców, którzy wchodzili w skład jednostki artylerii przeciwlotniczej ulokowanej nad skarpą na Majówce. Było ich sześciu, ale nasz mały bohater zapamięta trzech z nich.
Heinrich był najstarszy stopniem. Biegle mówi po polsku i wzbudza strach. Szymek pamięta ostrzeżenia innych, by przy Heinrichu uważać na słowa i na to, co się mówi. Był gotów na wszystko.
Najgorszy jest lęk przed czymś, czego nie można nazwać. Wiesz, ale pewności nie masz, strach, zwątpienie, w końcu nienawiść - nie jest zatem łatwo żyć, gdy we własnym domu musisz wciąż mieć baczenie na to, co masz za plecami...
Drugim Niemcem był Gustaw - tchórz. Tak nazywa go Szymek.
- Któregoś zimowego dnia wracając ze służby poślizgnął się na ścieżce ze skałek (dziś są tu betonowe schody) i wywrócił się. Myślał, że napadli go partyzanci i wystrzelał cały magazynek. Uciekał tak, że pogubił swoje rzeczy. Inni żołnierze się z niego strasznie śmiali. Mama mi opowiadała, bo rozumiała trochę język niemiecki - wraca do wspomnień Szymon Snopczyński.
Trzeci z niemieckich żołnierzy miał na imię Emil. Ten przystojny blondyn z Bawarii znalazł się w centrum wojny niejako wbrew sobie. Z zawodu był szewcem, ortopedą z zawodu, ale buty naprawiał także z zamiłowania. Każdemu, kto tego potrzebował. Szymek zapamiętał, że z każdym uderzeniem młotka z ust Emila padało: Hitler kaputt. Zapamiętał także, że Emil na tyle, na ile mógł starał się dbać o rodzinę, z którą przyszło mu zamieszkać i czasem przynosił deficytowe towary. Wtedy na stół trafiały słonina, smalec, a nawet cukier w kostkach...
Chciał bardzo przeżyć wojnę i wrócić do rodziny. Niestety nie udało się.
18 stycznia 1945 roku Szymek zobaczy ciało Emila na wierzbnickim rynku. Zapamiętał, że nawet jego mama, która tak bardzo nie chciała iść na wspólną z Niemcami Wigilię, miała łzy w oczach.
Historię tę opowiedział mi Szymon Snopczyński. Uroczy starszy pan, którego cały czas nazywam Szymkiem. Nie mogę się oprzeć.
...
Kochani moi Czytelnicy, niech ta nadchodząca Wigilia będzie spokojna, pełna radości i miłości. A kiedy się zmęczycie biesiadowaniem świątecznym, niech Wam się dobrze czytają "Miejskie historie".
Dziękuję za każdy telefon i każdą informację.
Ps. Po Nowym Roku wrócimy do tematu kałmuckich zbrodni.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie