
O sztuce morsowania z Robertem Słoką rozmawiała Natalia Maciąg.
Robert Słoka, nauczyciel I Liceum Ogólnokształcącego w Starachowicach, ceniony przez uczniów i rodziców. Od 11 lat uprawia niecodzienny, chociaż coraz bardziej popularny sport - morsowanie.
Natalia Maciąg: - Znany nauczyciel, ale nie wszystkim dobrze znany. Proszę o zwięzłą informację na swój temat...
Robert Słoka: - Od 30 lat uczę historii w I LO. Jestem również absolwentem tej szkoły. Matura - zamierzchły czas - w 1985 roku. Klasa matematyczno-fizyczna. A potem absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierunek historia. Przygoda z I LO zaczęła się w roku 1991. Uczę historii, ale mam też kwalifikacje do nauczania informatyki. I jakiś czas tej informatyki uczyłem. Wtedy był epizod z autorskim pomysłem. To była tzw. edukacja medialna, autorski pomysł, który napisaliśmy z Dariuszem Lipcem i Teresą Śpiewak. I to się sprawdzało. Na przestrzeni kilku lat, były klasy informatyczno-medialne. Cóż tu jeszcze o sobie... Szczęśliwy małżonek, moja żona to również absolwentka jedynki, zresztą z tej samej klasy licealnej. 31 lat już w małżeńskim stanie trwamy, zresztą bardzo udanym. Jeden syn, informatyk, też absolwent jedynki. Nasze życie w permanentny sposób się z jedynką wiąże, co - nie ukrywam - sprawia mi frajdę.
- Przejdźmy do Pana zimnego hobby. Kiedy pierwszy raz zanurzył się Pan w lodowatej wodzie?
- Był 2010 rok, to była ta niedziela, finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wtedy morsowanie to było bardzo niszowe zajęcie. Nie było klubu, tylko taka garstka osób. Osobą, która od 2007 roku morsowanie pilotuje jest Jarek Warszawa. Aktualny szef naszego klubu morsowego. To był impuls, zainteresowanie, kwerenda internetowa, zobaczenie mnogości korzyści, które z tego płyną, no i też potrzeba sprostania wyzwaniu. Dzisiaj, gdy idziemy zażywać kąpieli, to są dziesiątki ludzi. Wtedy było nas dwóch. Sezon kończyliśmy w gronie bodaj 5-6 osób. A potem zaczęło się grono dynamicznie rozrastać. Dziś w klubie jest około 80 osób.
Bardzo mnie cieszy, że tę aktywność dzielę z żoną, która debiutowała dokładnie tydzień po mnie. Mamy już 11 lat wspólnego stażu i bawimy się w morsowanie z korzyścią dla zdrowia i dla radosnego odczucia. Bo to endorfiny. Polecam i zachęcam zawsze.
- Przy jakiej temperaturze najlepiej morsować?
- Idealne warunki to oczywiście wyżowa pogoda. Mróz i słoneczna pogoda. Kilkanaście stopni mrozu, grubachny lód. Oczywiście największa frajda, to kąpiel w przeręblu. Wiele lat temu robiliśmy pomiary grubości lodu. Dochodziliśmy do 35 centymetrów. Żeby przerębel wykuć, to było poważne przedsięwzięcie. No i wtedy do wody wchodzi się w najbardziej aksamitny sposób. Dużo gorzej wypada, jeśli temperatura powietrza ma jakieś 5-7 stopni. Ale to też fajne.
Mówimy, że morsowanie zaczyna się od momentu, gdy temperatura wody dochodzi do plus 10 stopni. To jest morsowanie w wersji light. Morsowanie poważne zaczyna się od 5 stopni w dół. Wtedy jest największa frajda.
- Morsowanie to nie tylko statyczne aktywności w przeręblu...
- W ostatnich latach, jako członkowie klubu braliśmy udział w poważnych, żeby nie rzec ekstremalnych przedsięwzięciach. Np. przepływanie Wisły. Zaczęliśmy od Wisły w Krakowie: Krakowski Kaloryfer. Tu rzeka ma szerokość ok. 120 metrów. Nurt nie jest gwałtowny. Ale potem stopniowaliśmy emocje, czyli Wisła w Warszawie. Tam przepływamy 300 metrów i nurt jest dramatycznie duży. Tam już jest walka.
W wodzie jesteśmy długo i pokonanie nurtu kosztuje wiele sił. Wydarzenie najbardziej ekstremalne, to był spływ w Krakowie, organizowany przez Krakowski Kaloryfer. Zamysł był taki, żeby płynąć pomiędzy dwoma mostami, dystans 2-kilometrowy. Kłopot i zarazem frajda były takie, że już w drodze do Krakowa ścisnął dramatyczny mróz. Było wtedy 17, 18 stopni mrozu. Wisłę skuło, więc organizatorzy wykuli lodową rynnę, długości ok. kilometra, na przeciwko Wawelu. No i w tej rynnie trzeba było płynąć. A tu zrobiło się tłoczno, zaczęły nasuwać się na siebie kry. Na poważnie uwięźliśmy tam. W wodzie przebywaliśmy 20 minut. No i otarłem się już o skraj hipotermii.
- Brzmi to poważnie. Jak dbać o swoje bezpieczeństwo będąc początkującym morsem?
- Każdy morsowy debiut, ma to być debiut z głową. Zawsze podkreślam: morsowanie ma być fajne, bezpieczne i przede wszystkim prozdrowotne. Debiutując, trzeba to robić najlepiej z osobą lub osobami, które wiedzą na czym bezpieczne morsowanie polega.
Standard, który ja polecam, to jest rozgrzewka, która powinna zająć kilka minut. Skłony, podskoki, bieg delikatny, tak żeby poczuć wewnętrzne ciepło, ale nie poczuć na skórze potu. Potem rozbieramy się i wchodzimy do wody. Na debiut polecam minutę, półtorej, nie więcej. Potem wyjście, wytarcie się, ubranie szybkie, herbatka i do domu. Jeśli ktoś bakcyla połknie, no to wtedy oczywiście kontynuuje. To co zawsze też polecam, to zachowywanie rozsądku. Nie fiksować się na długości przebywania w wodzie. Na naszej morsowej stronie, którą prowadzę. morsy.starachowice.pl, tam jest poradnik, który autorsko napisałem. Tam przeczytacie: "Siedzimy w wodzie tyle czasu ile wynosi temperatura wody, plus jedną minutę". Oczywiście morsowanie trwające ileś tam lat, powoduje, że znamy własny organizm i wiemy jak długo możemy w wodzie siedzieć. Z czasem można poeksperymentować.
- Rozumiem, że morsuje Pan dla zdrowia. Co jeszcze pcha Pana do przerębli?
- Niezaprzeczalny walor naszego starachowickiego klubu, jest taki, że są w nim bardzo fajni ludzie. To nie tylko morsowanie. Robimy wspólne ogniska, imprezy. Rok temu pod koniec lutego, udało nam się zrobić wspólną imprezę karnawałową, taką naszą, morsową. Świetnie się bawimy, fajnie nam ze sobą. To dodatkowy walor.
- W I LO jest więcej nauczycieli lubiących mroźne kąpiele?
- Morsuje wicedyrektor Bohdan Izak. Ilona Traczyk też ma długi staż. Mamy
również wuefistów, czyli Mariolę Kordeusz i Maćka Ziewca. Tak więc wysycenie naszego grona osobami bawiącymi się w morsowanie jest potężne.
- Jaka jest Pana opinia o innej odsłonie morsowania, która polega na wspinaczce w góry, podczas mrozów, w samej bieliźnie?
- To jest zupełnie odmienna forma aktywności, która nie ma nic wspólnego z morsowaniem. Mnie to absolutnie nie pociąga, ale jeśli ktoś sobie życzy i robi to bezpiecznie, to jego wybór.
- Czy poza morsowaniem uprawia Pan jakiś sport?
- Razem z żoną mamy taką nieszablonową aktywność. Bierzemy udział w ultramaratonach pieszych. Ultramaraton, to jest dystans ponad 50 km. Nie biegamy tylko chodzimy. Wyzwania najpoważniejsze, to dystans 100-kilometrowy. Wzięliśmy dwukrotnie udział w imprezie pod nazwą Twardziel Świętokrzyski. 100 kilometrów przejścia głównym szlakiem świętokrzyskim, z Gołoszyc, przez Łysogóry i potem daleko za Kielce. Bawiliśmy się w to, ale potem przyszła kontuzja i już nie możemy brać udziału w takich wyzwaniach. Zdobyliśmy tytuł Super Piechurów Świętokrzyskich za przejście w ramach takich imprez 360 km.
- Co poleca Pan miejscowym miłośnikom aktywności fizycznej?
- Na pewno fajnie jest jakąś formę aktywności dla siebie znaleźć. Można pływać, biegać, jeździć na rowerze, chodzić, wszystko żeby tu o własne zdrowie psychiczne i kondycję dbać. Ale wszystko trzeba robić z głową, bo nie jest sztuką porywać się na jakieś wyzwania. Sztuką jest robić to bezpiecznie, fajnie.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie