Szczepan Mróz, prezes Stowarzyszenia Pamięci "Ponury-Nurt", przewodnik świętokrzyski, działacz patriotyczny i edukator historii. Za swoją działalność na rzecz upamiętnienia partyzantów AK otrzymał Złoty i Srebrny Medal opiekuna miejsc pamięci narodowej "Pro patria" i "Pro memoria". Jego wysiłki budują tożsamość regionu i wzmacniają postawę patriotyzmu wśród mieszkańców.
- Kropka, Polana Langiewicza, Wykus - które miejsca w regionie świętokrzyskim są - Pana zdaniem - kluczowe dla zrozumienia lokalnej historii?
- Zaczynając od początku to Klasztor Św. Krzyża z relikwią drzewa Św. Krzyża z przebogatą historią, najstarszy w Polsce. Kolejno - Wąchock ma swoje zasługi - 1179 rok, kiedy to sprowadzili się tu Cystersi a w ślad za tym rozwój tego regionu. To położyło podwaliny pod to, co wydarzyło się tu potem. Wąchock nawet w Powstaniu Styczniowym mocno się zaznaczył. Langiewicz po nieudanej potyczce pod Szydłowcem wycofał się do Wąchocka i stacjonował do 3 lutego, kiedy to przeważające siły moskiewskie wyparły go stąd w kierunku Gór Świętokrzyskich. Tam w początkach lutego doszło do zwycięskiej bitwy z wojskami carskimi.
Nasz region popularyzuje starożytne hutnictwo. Dymarki Świętokrzyskie, Staropolski Okręg Przemysłowy, Stanisław Staszic, Brody, Nietulisko. Tu był Centralny Okręg Przemysłowy, Zakłady Zbrojeniowe w Starachowicach, produkujące armaty, potem samochody ciężarowe.
Historia II wojny światowej to przede wszystkim Wykus, nasz region jest z tego znany i wydarzeń, które miały tu miejsce.
- Jest wiele wydarzeń i miejsc, które można wymieniać a które postaci z oddziałów Armii Krajowej, o których za mało się mówi, a które warto przypomnieć młodszym pokoleniom?
- Za mało się mówi o "Nurcie" Eugeniusz Giedyminie Kaszyńskim. On jest w cieniu "Ponurego". Mówi się o Janie Piwniku, na pewno na to zasługuje.
Mało mówi się o kapitanie Mariańskim Wiesławie Pałacu, o "Dziku" Marianie Świderskim, nie wspomina się o "Kaktusie", choć ma w Starachowicach pomniczek. Miał 16 lat kiedy wstąpił do oddziału partyzanckiego, ale zaznaczył się po wojnie, tak jak "Dzik" i "Kaktus" Edmund Rachtan a zrobili wiele dobrego dla tego regionu. Miałem to szczęście znać ich osobiście. Z żyjących po wojnie partyzantów, według tabliczek na Wykusie, znałem blisko 100 partyzantów "Ponurego" i "Nurta". Znaliśmy się długo z mjr "Dzikiem", ta znajomość trwała 18 lat do jego śmierci w 1998 roku.
- Kto Pana zainspirował tą lokalną historią?
- Zaczęło się w domu rodzinnym, tata bardzo często opowiadał o wojnie, również o partyzantach, których widział w lesie, jak chodził na grzyby. Był za młody, by wstąpić do partyzantki. Po raz pierwszy, kiedy pojechałem na rowerach na Wykus z Tomkiem Smurzyńskim, który pracował w Kinie Robotnik jako techniczny - to było w lipcu 1971 roku - to miejsce mnie zafascynowało, najpierw ze względów przyrodniczych (piękny las) a potem historycznych. Kiedy dostałem książkę Cezarego Chlebowskiego "Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie", to ta tematyka mnie urzekła i wciągnęła. Rozwinęło się to wówczas, gdy spotkałem osobiście Marian Świderskiego "Dzika". Byłem nie tylko zainteresowany tematem, ale też coś potrafiłem. Mając 16 lat nauczyłem się kucia liter w kamieniu. Byłem im po prostu potrzebny. Do pracy, ale też by rozwijać ten temat. Potrafiłem recytować wiersze.
- Spotykając partyzantów, pewnie nie raz Pan z nimi rozmawiał. Jak wyglądało życie partyzanckie w lasach Gór Świętokrzyskich? Co mówili, jak wspominali ten czas?
- Co dla mnie ważne, przede wszystkim odnosili się do mnie pozytywnie, choć podejrzliwość mieli w naturze a ja byłem młody. Otwarcie opowiadali o tym, jak było trudno. W okresie letnim przebywanie w lesie jest fajne, ciepło, nawet jak pada deszcze. Natomiast w okresie jesienno-zimowym było ciężko. Ponury z 44 partyzantami na Szczytniaku stacjonowali do Bożego Narodzenia 1943 roku. Był deszcz, świerzb, wszy, szkorbut. I ciągłe przemarsze - wojsko nie mogło stać z miejscu. Dla bezpieczeństwa trzeba było maszerować często nawet 20 km. A przemieszczali się zwykle nocą.
- Pamięta Pan jakąś szczególnie wzruszającą rozmowę z kombatantem lub jego rodziną?
- Takich historii jest kilka a przytoczę wspomnienie Krystyny Rylskiej z Kielc, której mąż był fotografem. Opowiadał jak podczas drugiej obławy na Wykus 16 września 1943 roku, gdy wojska Ponurego przemieściły się na odległy ok. 3 km od Kropki Barwinek i tam przygotowały zasadzkę na Niemców. Tadeusz Rylski ps. "Ostoja", jej mąż miał się opiekować kobietami, które przybyły na tę okoliczność z pobliskich placówek AKowskich. Już widzieli zbliżającą się obławą niemiecką z psami, schowali się pod stertą gałęzi i modlili się "Pod Twoją Obroną". Stał się cud. Wyskoczył zając i te wszystkie psy poszyły za szarakiem, omijając stertę. Nikomu nic się nie stało.
- Czy są historie, które szczególnie chciałby Pan ocalić od zapomnienia, które "giną" w cieniu wielkiej historii?
- Drugim takim wydarzeniem, o którym nie mówiłem jest opowieść mjra "Dzika", który opowiadał, jak w 1943 roku został wysłany z grupą kilku ludzi przez "Ponurego" do Suchedniowa celem wykonani wyroku na kobiecie o współpracę z Niemcami. Przybyli pod dom w nocy, zastukali. Otworzyła im kobieta - uderzyła go jej uroda. Płeć piękna niezależnie od czasów urzekała. Ta kobieta od razu powiedziała, że wie w jakim celu oni przyszli. "Proszę bardzo, proszę wejść" - mówiła. Pewna siebie, agent czy zdrajca? Zaproponowała herbatę. Wyszedł mąż, zaczął błagać. Dzik stwierdził, że jak ją zabije, to nikt jej życia nie wróci. A jeśli jest winna to nasi ją spod ziemi wyciągną i zlikwidują. Rozstali się. Na drugi dzień przybył łącznik z meldunkiem. Odwołać wyrok na tę kobietę. Okazało się, że był to żołnierza AK, pracujący w wywiadzie, miała za zadanie kontaktować się z Niemcami, celem wyciągnięcia od nich informacji.
- A jakiś moment szczególnie wzruszający?
- To już w latach późniejszych, w 1998 roku był drugi pochówek na Wykusie - Janusz Skalski "Lin" od "Robota", który zajmował się oprawą artystyczna tego wydarzenia zlecił mi wykonanie wiersza "Na powrót Ponurego" autorstwa Andrzeja Gawrońskiego z dalekiej Australii. Miałem o tyle utrudnione zadanie, że tam występowali znani aktorzy scen polskich, jak choćby Andrzej Łapicki, Anna Nehrebecka. Miałem 26 lat, przestraszony, powiedziałem ten wiersz, ponoć dobrze to wypadło. Ale ból głowy pozostał, że musiałem ratować się tabletkami. Przejęcie było ogromne.
- Co skłoniło Pana do zajęcia się historią AK i działalnością w Stowarzyszeniu "Ponury-Nurt"?
- Byłem tak młody, że nie rozróżniałem tych barw. Słyszałem, że była Armia Krajowa, Armia Ludowa, bataliony Chłopskie - traktowałem ich jednako, to byli partyzanci, co bili się za Polskę. Z czasem zrozumiałem różnicę - AK chciała Polski suwerennej, jaka była przed wojną, natomiast Armia Ludowa podporządkować się Związkowi Radzieckiemu. BCh były raczej neutralne. Co ciekawe, w zgrupowaniach AK było wiele partyzantów pochodzących z innych barw. Np. miał gwardzistów pod dowództwem Wasilewskiego "Oseta" i bardzo dobrze im się pracowało. Oset był zastępcą u Mariańskiego, byli Gruzini, Żydzi. Demokracja na wysokim poziomie. Od początku czułem ten temat. Człowiek się rodzi do czegoś a ja chyba do tego zostałem powołany.
- Czego dziś możemy się nauczyć od żołnierzy Armii Krajowej – jako społeczeństwo?
- Umiłowania ojczyzny. Solidarności, koleżeństwa, zadziorności. Wiele razy z nimi rozmawiałem. Oni nie lubili słowa "bohaterstwo". Często powtarzali, jaki ja "bohater". Leszek "Biały" Zahorski mówił - ja wykonywałem rozkazy, czułem, że to do mnie należy i to robiłem. Prosił, by nie robić mu takiej reklamy w internecie. Oni byli wściekli na Niemców, na to, co się dzieje i tak się temu sprzeciwiali.
- Wyrazem pamięci dla ich działania są tablice pamiątkowe, dęby pamięci, inskrypcje. Jakie to ma dla Pana znacznie?
- Ma to służyć przyszłym pokoleniom. Jeśli to jest zapisane w materiale kamieniarskim, w granicie to przetrwa tysiące lat. Osobiście zrobiłem wiele takich tablic, jak choćby napis na Krypcie Ponurego - to moja robota, wszystkie tablice generałów w Wąchocku, Marcysi - żony Ponurego, Kontryma Żmudzina Cichociemnego, Kropka, Barwinek czy Grób Jędrka - tego jest naprawdę dużo. Na tablicy, którą robiłem do Niekłania, wykułem 2500 liter. Dostałem za to apaszkę Robotowską - jako ich rozpoznawczy znak i mogę ją nosić.
- Czy widzi Pan zainteresowanie młodych ludzi tą tematyką?
- W małym procencie jest zainteresowanie, ale w moich czasach, kiedy byłem młody też takiego zainteresowania nie było.
- A co je może pobudzić?
- Spotkania z młodzieżą, filmy, rekonstrukcje historyczne - to co młodzież lubi - zobaczyć to na żywo, dotknąć. Jeżdżąc do szkoły zabieram wiele pamiątek po partyzantach, to im się podoba.
- Co można zrobić, by historia AK nie była tylko wspomnieniem odświętnym – ale żywą częścią tożsamości lokalnej?
- Od najmłodszych lat należy tym tematem uczniów interesować. Trzeba wychodzić od tego, spotykać się, prowadzić wycieczki. Jako Stowarzyszenie podejmujemy takie działania. Co roku w połowie września organizujemy Marsz Pamięci na Wykusie - w tym roku odbył się po raz 17. Odwiedzamy wszystkie miejsca na Wykusie: grób insp. Jacka, Mietka, Szylinga, Kapliczka, Grób Warszawiaków, Grób Zjawy, Barwinek. Robimy to z ludźmi, którzy są żywo w to zaangażowani, to pasjonaci, np. Damian Żabicki, Mariusz Baran Barański, jest sporo ludzi nie tylko z naszych okolic, ale z całej Polski.
- Która z osób, które nie chciały być określane mianem "bohaterów" szczególnie zapadła w Pana sercu i pamięci?
- Na pewno Jan Piwnik Ponury, co ciekawe wiele kobiet ze Stowarzyszenia zwróciło uwagę na jego urodę. Był przystojny, miał wygląd ponury, ale nie był ponury jeśli chodzi o usposobienie. Był srogi, typem choleryka, wybuchowy, ale szybko mu to przechodziło i przepraszająco zwracał się do innych. Całkiem inny był Nurt to przyjaciel, kolega, co mu się nie powiedziało, to cieszył się. Oni się nawzajem uzupełniali.
- Co chciałby Pan przekazać kolejnym pokoleniom – nie tylko jako historyk-pasjonat, ale jako obywatel i wychowawca pamięci?
- Młodym przekazałabym to, że mogliby się uczyć wiele od tych osób. Do oddziału partyzanckiego nie trafiały przypadkowe osoby - oni szli z potrzeby serca. To najbardziej wartościowy element. To nie byli ludzi tylko z tych okolic, ale różnych stron Polski. Od nich można uczyć się odwagi, koleżeństwa, wielu pozytywnych cech, których młodzież od najmłodszych lat powinni się uczyć. Życzyć chcę młodzieży, by żyła w wolnej Polsce, by tej miłości do Ojczyzny nie musieli udowadniać karabinem.
Rozmawiała Ewelina Jamka
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie