Reklama

Wspomnienie o Józefie Stefanowskiej-Rybus ps. "Poranek"

26 września odeszła na wieczną wartę Józefa Stefanowska-Rybus ps. "Poranek" - dzielna łączniczka, sanitariuszka, ostatni żołnierz z plutonu ochronnego Jana Piwnika "Ponurego".

W symbolicznie ciepły, słoneczny dzień pożegnała ją godnie Ziemia Świętokrzyska z którą związana była przez znaczną część swojego życia. Tu przeżyła piękne, szczęśliwe dzieciństwo, wczesną młodość i dramatyczne lata wojny. Tu niemiecki bucior próbował zdeptać jej dziewczęcą kruchość, zaaplikował niewyobrażalne cierpienie ale wbrew wszystkiemu nie zdołał zgasić w niej urody poranka, który przylgnął do niej w partyzanckim pseudonimie i przyświecał po wojnie w ofiarnej służbie ludziom. 

Pochówek miała podniosły, żołnierski z wszelkimi należnymi honorami: pokłonem sztandarów, salwą honorową, "Modlitwą partyzancką" wygraną na trąbce, pięknym słowem kapłanów, podniosłym śpiewem i oprawą harcerską Mszy św. Jej prochy spoczęły w rodzinnym grobie, obok ukochanego brata i ojca na cmentarzu w Skarżysku Zachodnim.

Czuły opiekun

Na całym jej życiu zaważyła miłość do starszego brata, Władka. Rozmiłowanego w harcerstwie chłopaka dzięki któremu dom rodzinny przesiąknięty był klimatem rozśpiewanej młodzieży. To on włączył ją w działalność konspiracyjną, zachęcił do szkolenia sanitarnego, był dla niej w czasie okupacji wzorem, podporą, czułym opiekunem i przyjacielem. Gdy Władysław Wasilewski ps. "Oset" zginął tragicznie w lasach Dalejowskich runął wraz z nim cały jej świat. To z rozpaczy po nim poszła do lasu i otoczona osobistą opieką "Ponurego" splotła swój los z leśnymi przyjaciółmi brata. Ze wszystkimi tragicznymi aspektami partyzanckiego życia.

Strach i bezradność

Decyzja o służeniu ludziom w zawodzie lekarza zapadła w lesie. Początki były straszne. Świadczyła pomoc sanitarną rannym żołnierzom z pełną świadomością że jej wiedza jest niewystarczająca. Obraz ciężko poranionych ciał, zaropiałych ran, zakrzepłej krwi, wypadających wnętrzności to było zbyt wiele jak dla osiemnastoletniej dziewczyny. Bywało że opatrywani żołnierze mdleli z bólu a ona miała ochotę zemdleć razem z nimi. Pierwszym bolesnym sprawdzianem umiejętności była opieka nad ciężko rannym żołnierzem od "Mariańskiego"- "Pozwem". Czuła strach i bezradność. Jak ocalić potwornie poranionego, cierpiącego chłopaka patrzącego błagalnie w oczy? Wtedy postanowiła że zostanie lekarzem, że zdobędzie wiedzę która pozwoli jej wygrać ze śmiercią. A "Pozew"? "Pozew" jakimś cudownym zrządzeniem losu i jej determinacji by go ocalić przeżył. Po wojnie spotkali się by sobie nawzajem podziękować. On jej za uratowanie życia, ona jemu za decyzję zostania lekarzem. Wybitnym lekarzem anestezjologiem.

To nie do wiary...

Kiedyś dostała od "Ponurego" ważne zadanie: dostarczyć do Skarżyska ważne dokumenty. Przedzierała się samotnie nocą, przez las, z przytłaczającą świadomością że niesie materiały na wagę życia własnego i przyjaciół. Kilkadziesiąt kilometrów kluczenia po chaszczach, bez orientacji w terenie, znajomości lasu. Jedynym sprzymierzeńcem był księżyc i instynkt samozachowawczy.

 Później też dostawała trudne zadania. To nie do wiary ale młoda łączniczka z wszystkich wypraw wracała szczęśliwie do partyzanckiego obozu niczym do domu. Strach przestał mieć wielkie oczy.

Śmiech i łzy

Gdy przyszła do lasu nie było żadnej taryfy ulgowej, żadnego oszczędzania. Partyzanci wystawiali ją na próby uważając że żołnierz to żołnierz, ciekawi ile baba wytrzyma. Raz wysłali ją w smolistą noc, w głęboki gąszcz na " czujkę". Las straszył odgłosem spłoszonych ptaków a ona cała dygotała. Nie wiadomo czy ze strachu czy z zimna. Na szczęście podszedł "Ponury" i okrył ją swoim kożuszkiem. Na rannym apelu ostro zabronił wystawiania na "czujkę". Zdarzyło się i tak, że w pierwszym okresie leśnego obozowania obsiadły ją wszy. Kiedy podczas posiłku kręciła się niespokojnie na ławce jeden z partyzantów nie wytrzymał i krzyknął bez pardonu: " Drap się "Poranek" do jasnej cholery a nie wierć bo sobie w portkach dziurę wywiercisz". Chłopcy ryknęli śmiechem. Różne sytuacje budziły na przemian śmiech i płacz. 

Nieodłącznym towarzyszem partyzanckiego życia był głód. Czasami, jak to kobieta, próbowała wyczarować coś z niczego. Raz ulepiła kluski z samej mąki i wody i zamartwiała się czy będą zjadliwe. Wtedy Komendant rozładował napięcie rzuconym od niechcenia zdaniem: " Nie martw się, "Poranku", coś z tego będzie, albo dla nas kluski albo dla szwabów granaty " . Gdy głód zamieniał młodych, rosłych chłopaków w wychudzone szkielety ciężko było łzę pod powieką utrzymać. Jeszcze gorzej gdy po długiej głodówce pojawiał się w nadmiarze niebezpieczny dla żołądka gorący chleb. Trudno było umiar zachować. Głęboko utkwił jej w pamięci obraz słaniających się na nogach kolegów targanych uporczywymi wymiotami, których w pionie utrzymywały tylko pnie drzew.

W potrzasku

Nikt tak do końca nie jest w stanie określić ile cierpienia niesie ze sobą wojna. "Poranek" przeżyła dwie obławy niemieckie. Boleśnie doświadczona trudami partyzanckiego życia, głodem i niewyspaniem podczas pierwszej obławy w młynie Cioka przestała racjonalnie myśleć. Mimo śmiertelnego zagrożenia gubi cenne sekundy na zbieranie jedzenia ze stołu i jako ostatnia opuszcza młyn. Mocuje się w biegu z torbą pełną sucharów, bo w podświadomej rozpaczy nie potrafi się pozbyć cennego daru od matki. Dopiero wrzask "Ponurego" zmusza ją do porzucenia balastu. Biegnie za dowódcą utorowaną przez niego drogą resztką sił, boleśnie kalecząc nogi w przyciasnych oficerkach. Szczęśliwy los i pomoc Komendanta pozwalają skryć się bezpiecznie w gęstwinie lasu. 

Podczas drugiej obławy niemieckiej, 28 października na Wykusie "Poranek" nie ma już tyle szczęścia. Przeszyte serią karabinu maszynowego oba płuca zabierają oddech i wiarę w przetrwanie. Nieprzytomna z bólu, wleczona przez kolegów wbrew własnej wol,i błaga tylko o jedno- by ją zostawili.

Droga przez piekło

Czas i droga ciągną się bez końca. Dobę po ciężkim postrzale i 20 km od miejsca zranienia z pomocą "Mariana" i "Jurka" opuszcza las w okolicach Wzdołu. Jest potwornie cierpiąca i trawiona gorączką. Nie do końca świadoma zagrożenia życia zamartwia się że będzie wstyd pokazać dowódcy żołnierską słabość. Wyjście z lasu nie jest dla niej końcem udręki. Odsłania tylko wszystkie okropności wojny: nieludzkie postawy, obojętność i tchórzostwo. Wiele osób odmawia pomocy ciężko rannej dziewczynie. Na szczęście są też ludzie szlachetni, niesłychanie odważni. Jest doktor Poziomski zapewniający pierwszą pomoc medyczną czy Wanda Łyczkowska ofiarująca serce i bezpieczne schronienie. W końcu i Komendant "Ponury" co to nigdy nie zostawia swoich żołnierzy w potrzebie. Zapewnia "Poranek" transport do Warszawy i umieszczenie w klinice. Tam doktor Piotrowska ofiarnymi zabiegami przywraca ją do życia. Na krótko. Wyniszczone ciało dopada szkarlatyna.

Zwyrodnialcy

Gdy po wielu miesiącach potwornie wychudzona rusza w drogę do domu sądzi, że wszystko co najgorsze ma już za sobą. Ale nic podobnego. Na poczekalni kolejowej w Koluszkach staje się świadkiem okrutnego gwałtu kałmuków na młodych dziewczynach wyciąganych brutalnie z tłumu. Obraz bydlęcego publicznego gwałtu, w kącie poczekalni, na oczach bliskich i zastraszonych ludzi, twarzy przerażonych dziewcząt, przejmujący płacz całej poczekalni po odejściu zwyrodnialców pozostanie w niej na całe życie. Ziemskie życie. 

Teraz przed tą niezwykłą, boleśnie doświadczoną kobietą otworzyło się szeroko niebo i rozświetliło jej pięknym blaskiem.

Hm. Anna Skibińska Środowisko ŚZP AK Ponury- Nurt

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do