Reklama

Wspomnienia Wyklętego Lutka

Kpr. Lucjan Krogulec ps. "Lutek", mieszkający obecnie w Siedlcach, spisał swoje wspomnienia od września 1939 r. do października 1945 r. Wyklęty Żołnierz wspomina swoją działalność na terenie świętokrzyskiego w organizacjach niepodległościowych m.in.: ZWZ, AK,  "Nie" - "Niepodległość", "DSZ" - Delegaturze Sił Zbrojnych oraz "WiN" - Wolność i Niezawisłość.

Kpr. Lucjan Krogulec służył w Oddziale "Chłopcy z Lasu", Świętokrzyskim Zgrupowaniu Partyzanckim AK "Ponury" - "Nurt". Brał też udział w akcji "Burza". Tak wspomina okres powojenny, kiedy okupant niemiecki zamienił się w ciemiężcę sowieckiego.

 

NIE

- Placówka "Nie" działała od lutego 1945 r. i była zorganizowana przez sierż. podchor. "Smreka" - Stanisława Skorupkę. Następnie została przekształcona w DSZ - placówkę w Wąchocku, która strukturalnie podlegała pod insp. Kielce - Starachowice. W skład placówki wchodzili żołnierze: kpr. "Kogut"- Czesław Kurczyński, kpr. "Lutek" - Lucjan Krogulec, kpr. "Orkan"- Jan Głowacz, kpr. "Jastrząb" - Kazimierz Gładyś, plut. "Marynarz"- Marian Sowa, plut. "Czarny"- Marian Krasowski, plut. Stefan Sowa, kpr. "Wydra"- Stanisław Underlik, plut. pchorż. "Leszek Biały" - Leszek Zahorski, "Wilczur" - Aleksander Życiński, trzech żołnierzy ze Skarżyska - Kam. oraz dwóch łączników, których nie znałem - czytamy w rękopisie L. Krogulca.

- Nasz Oddział działał jako grupa zmienna - ruchoma, stanowiąca ok. 15 żołnierzy. Działaliśmy w rejonie gmin: Wąchock, Mirzec, Szydłowiec, Bodzentyn, Suchedniów. Współpracowaliśmy z komórką Skarżysko-Kam. Jej dowódcą był sierż. "Jerzy" Feliks Koderko. W Wąchocku Placówka "Nie" została rozwiązana 7.05.1945 r. po aresztowaniu przez Sowietów - pod koniec marca 1945 r. - Polskiego Rządu Podziemnego. W miejsce "Nie" powołano DSZ, mającą na celu przeprowadzenie tajnej demobilizacji podworskich oddz. leśnych. DSZ została rozwiązana 6.08.1945 r. Placówka "Nie" - DSZ w Wąchocku, przestała działać 26.06.1945 r., na skutek aresztowań osób współpracujących z placówką, która w pierwszych dniach lipca ujawniła się, zdając broń na posterunku MO w Wąchocku.

Akcja Sowieci

Jak wspomina "Lutek", w okresie luty - lipiec 1945 r., przeprowadzono kilka akcji bojowych. - Po 15.05.1945 r. Armia Czerwona wracała przez Wąchock spod Berlina. W tym czasie odbywało się spotkanie naszego oddziału w Wąchocku, przy ul. Kolejowej, w domu "Koguta". Jego Mama gotowała nam obiad. Zebranie prowadził "Smrek". W tym czasie wartownik ubezpieczenia zameldował, że w Wąchocku NKWD w kilku miejscach przeprowadza rewizje u żołnierzy, m.in. u "Igo" Witolda Szafrańskiego, przy ul. Sandomierskiej. "Smrek" i "Kogut" podjęli decyzję o ich zaatakowaniu.

Plan był taki: ja i "Jastrząb" z bronią krótką i granatami zlikwidujemy ubezpieczenie od strony południowej."Kogut" z Empi otworzy ogień do wychodzących z mieszkania Sowietów na stronie południowej. "Smrek" od ul. Sandomierskiej otworzy ogień do Sowietów uciekających oknem. "Wilczur" i "Wydra" ubezpieczą odwrót w kierunku Rataj, przez górę Brewki, a przy oporze Sowietów, ostrzelają okna, a następnie wrzucą przez okno granaty. Od rynku przy ul. Langiewicza akcje ubezpieczał będzie "Marynarz". Po zajęciu stanowisk ja i "Jastrząb" weszliśmy na podwórko. Nie wiadomo skąd pojawił się tam Sowiet. Zaskoczył nas krzycząc z wymierzonym w nas pistoletem: ręce do góry!  Podnieśliśmy. Pistolety mieliśmy za pasem, pod marynarką. Sowiet zapytał: -Gdzie idziemy? - Do domu. - Skąd?- Z pracy.- Gdzie pracujemy?- Na żelaznej drodze.- Siadać.

Usiedliśmy na małym wzgórku. Sowieci w mieszkaniu, po usłyszeniu rozmowy na podwórku wyszli z mieszkania, a nasz "opiekun" Sowiet, nie wytrzymał z nerwów, skręcił wzrok w stronę drzwi wyjściowych i towarzyszy. Ja i "Jastrząb" wykorzystując okazję, wyciągnęliśmy pistolety i oddaliśmy strzały. "Jastrząb" do opiekuna, a ja do wychodzących. "Kogut" równocześnie otworzył ogień do Sowietów w drzwiach. Sowiet, który nas zatrzymał, został zabity przez "Jastrzębia". Sowieci w drzwiach padli. Nastała cisza. "Wydra" sprawdził mieszkanie. Było puste. "Smrek" dał rozkaz, aby się rozproszyć poza Wąchock, uprzednio zabierając raportówkę Sowieta od "Jastrzębia". Ja i "Jastrząb" przez górkę Brewki, polnymi drogami przez Rataje, od lewej strony kaplicy św. Zofii, doszliśmy do Węglowa, gdzie u cz. AK Stefana Krzyżanowskiego, zjedliśmy obiad i wróciliśmy do bazy.

Posterunek Milicji Obywatelskiej w Mircu

"Nurt" z wydzielonym oddz. żołnierzy zimę z 1944/45 spędził na kwaterach w pow. Jędrzejów i Włoszczowa. Tu też kwaterował wachmistrz "Tarzan" Tomasz Wójcik, który wg relacji plut. "Asmy" Zygmunta Chojnackiego, wracając w rodzinne strony (Zawichost), w Mircu został zatrzymany przez MO i osadzony w areszcie, a następnie przewieziony przez MO w Mircu do PUBP w Starachowicach.

- Zapadła decyzja, aby "Tarzana" w czasie transportu przejąć na trasie Mirzec - Starachowice, na szosie w lesie. Termin transportu był wiadomy. Nasz oddział w tym czasie zajmował kwaterę w Grzybowej Górze, w szopie u stryja "Jastrzębia". Wydzielona grupa na rowerach dostarczonych przez żołnierzy ze Skarżyska-Kam., z Grzybowej Góry po dwóch, co parę minut, wyjeżdżaliśmy na miejsce zasadzki. W skład grupy wchodzili: dow. "Jerzy", żołnierze: "Asma", "Jastrząb", "Marynarz", "Sęp" - Jan Dymiński, "Wydra", ja plus dwóch żołnierzy ze Skarżyska, których nie znam. Byliśmy uzbrojeni: jeden r.km., pistolety maszynowe, broń krótką i granaty. Grupa zajęła stanowisko przy szosie w zaroślach, wystawiając obserwatora od strony Mirca, a ubezpieczenie od strony Starachowic.

Obserwator wypatrzył furmankę wiozącą uzbrojonych funkcjonariuszy MO, którą ostrzelał na wysokości zasadzki z broni maszynowej, nie celując w milicjantów. Rozbroiliśmy milicjantów i skierowaliśmy ich wraz z furmanką w las. Dostałem od "Jerzego" rozkaz sprawdzenia czy w areszcie na posterunku MO w Mircu znajduje się Tomasz Wójcik "Tarzan". Miałem uwolnić jego i innych. Pojechałem rowerem, a ze mną jeden milicjant na rowerze, jako pierwszy, oczywiście bez broni. Ów milicjant od komendanta posterunku MO, dostał rozkaz, aby z dyżurnym posterunku wykonywali moje rozkazy, gdyż w przeciwnym razie zostaną rozstrzelani. Na posterunku wydałem rozkaz demontażu urządzeń telefonicznych, wydania zeszytu z ewidencją aresztowanych oraz otworzenia aresztu. Z ewidencji wynikało, że przebywa w nim 13 osób. Stan faktyczny odpowiadał ewidencji. Wywołałem "Tarzana". Zgłosił się, ale nie Tomasz Wójcik. Brak było takiego nazwiska w ewidencji. Ten który się zgłosił powiedział, że służył u "Wrzosa". Powiedziałem aresztowanym, że są wolni, a oni szybko się rozproszyli. Wróciłem z milicjantem na miejsce zasadzki, zdałem raport "Jerzemu". Zatrzymani milicjanci zostali uwolnieni, ale bez broni i amunicji. Grupa wróciła do bazy. Meldunek o "Tarzanie" był mylny.

Bank Spółdzielczy, Bodzentyn

Po Zielonych Świątkach, 10.06.1945 r., w Majkowie, ja i "Jastrząb" otrzymaliśmy każdy po jednej, niepokaźnej torbie "młynarek" z komórki Skarżysko-Kam., dostarczonych przez plut. "Asmę", do wymiany na złotówki, obowiązujące w tym czasie w PRL-u. Utrzymanie Oddziału w czasie sowieckiej okupacji pogardy było trudne i kosztowne. Kontakt z kasjerką banku miałem wcześniej nawiązany. Czas był uzgodniony z kasjerką Janiną Świątek, koleżanką ze Szkoły Powszechnej w Bodzentynie z l. 1935-1939.

Do banku "młynarki" mieliśmy dostarczyć 13 czerwca 1945 r., godz. 13.00, a złotówki odebrać tego samego dnia o godz. 14.00. Po cywilnemu, przebrani za miejscowych gospodarzy, z bronią krótką i granatami, przez Parszów, Siekierno i Sieradowice, doszliśmy do Bodzentyna. W tym dniu odbywał się tam targ. Rolnicy jechali furmankami i szli pieszo. W mieście był duży ruch. Mogliśmy łatwiej i swobodniej przejść do banku. Weszliśmy i oddaliśmy torbę z "młynarkami" kasjerce. Wyszliśmy i zatrzymaliśmy się po drugiej stronie ulicy, naprzeciw banku, u mojej koleżanki Wandy Śmiech. Tam wypiliśmy herbatę i rozmawialiśmy o kolegach i koleżankach szkolnych. Pożegnaliśmy Wandę i weszliśmy do banku pojedynczo. Odebraliśmy torby od Janiny Świątek i udaliśmy się w drogę powrotną, na punkt kontaktowy Majków.

Doszliśmy do wsi Bronkowice Górki i na nocleg zatrzymaliśmy się u gospodarza Franciszka Małkiewicza, którego gospodarstwo położone było z dala od sąsiadów, w pobliżu lasu Sieradowska Góra. Zjedliśmy kolację i gospodarz ułożył nas do spania w stodole, po lewej stronie w zapolu. Sam z bratem położył się w zapolu po stronie prawej, siostry spały w mieszkaniu. Mieliśmy wstać ok. 3.00, aby stawić się w bazie ok. 10.00. Noc była ciemna, obudziły nas serie z pistoletu maszynowego - pepeszy, z której strzelał osobnik stojący w drzwiach stodoły. Drugi stał przed wejściem do stodoły. Ogień skierowany był w sufit. Kazano nam się ubierać i wychodzić. Usłyszałem przez ścianę stodoły głos przywódcy pospolitej bandy rabunkowej, który wydawał polecenie, aby nas wyprowadzić i w rozdołach zlikwidować. Pistolety wzięliśmy do ręki, trzymając je przy nodze, aby były niezauważone. Wyszliśmy na klepisko. Jeden stojący na podwórku otworzył ogień. Rozpoczęła się strzelanina, w wyniku której pierwszy bandyta został zabity, ten na podwórku ranny. Pozostali złodzieje zabierając rannego zbiegli. Ranny w nogę został "Jastrząb". Gospodarze wyznali, że w poniedziałek na targu w Bodzentynie sprzedali krowę. Złodzieje musieli to podpatrzeć, spisali lub zapamiętali adres, który znajdował się na desce wozu. Gdy przyszli do mieszkania, siostry powiedziały, że śpimy w stodole i dlatego tam przyszli. Szukali pieniędzy otrzymanych za sprzedaną krowę.

Pobrałem obie torby z pieniędzmi i z Franciszkiem Małkiewiczem doszliśmy z "Jastrzębiem" na Sieradowską Górę. Sprowadziłem furmankę Edmunda Jarosza ps. "Pilot", który służył w Armii Ludowej "Łokietka" i lasami dowieźliśmy do Węglowa do czł. AK Stefana Krzyżanowskiego, który otrzymał pieniądze na: lekarza, leki i żywność dla "Jastrzębia". "Jastrząb" umieszczony na strychu został wyleczony i wrócił na początku sierpnia 1945 r. do bazy w lasach k/Piły - Sokolna. Ja wróciłem na punkt kontaktowy. Zdałem "Jerzemu" raport i pieniądze.

W trzeciej dekadzie czerwca 1945 r. nasz Oddział na skutek akcji sił PUBP w Starachowicach i bat. 64 Dyw. Wojsk Wew. NKWD z Kielc, został rozproszony. Aresztowano ok. 20 osób, a prawie cała placówka ujawniła się na posterunku MO w Wąchocku. By uniknąć aresztowań rozjechali się po Polsce. "Kogut" i "Wydra" wyjechali w jeleniogórskie, "Wilczur" utworzył samodzielną grupę pod swoim dowództwem. "Marynarz" ukrywał się, a na początku października 1945 r. ujawnił się. Następnie przy pomocy swojego brata Stefana, w listopadzie założył Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość "Nie". Jego akcje zbrojne trwały do 2.05.1948 r., kiedy to został zamordowany przez tajnego agenta PUBP ze Starachowic Mariana Krasowskiego ps. "Pantera". Od tego czasu WiN w Wąchocku przestał istnieć.

Wolność i Niezawisłość

2.09.1945 r. płk Jan Rzepecki "Ożóg" profesor, powołał Zrzeszenie Wolność i Niepodległość "WiN", które w latach 1945-1948 była największą ogólnopolską organizacją niepodległościową. Nie zrezygnował z walki o Polskę, pod wpływem terroru Związku Sowieckiego i jego agentów. Jedyną formą działań zbrojnych jaką w założeniu miał przeprowadzić WiN, były akcje likwidacji groźnych funkcjonariuszy bezpieki oraz komunistycznych konfidentów, których aktywność zagrażałaby strukturom organizacji.

- Po likwidacji w Wąchocku placówki "Nie" i DSZ, żołnierze z tej placówki i sąsiednich gmin w dniach od 9-12.07.1945 r. zostali przemieszczeni koleją do bazy Sokolna z działalnością bojową w rejonie – Piła, Jastrów, Złotów, lasy pilskie. Żołnierze wyjeżdżający do Sokolna realizowali zadania "WiN" do 22.10.1945 r. W tym dniu zgłosiłem się do Komisji Likwidacyjnej Obszaru Centralnego Okręg Kielce i spełniłem obowiązek ujawnienia się.

 "Wróg ludu" - Żołnierz Wyklęty

W PRL-u byłem obywatelem drugiej kategorii, "Wrogiem Ludu", "Zaplutym Karłem Czarnej Reakcji". Ścigany i prześladowany do lat sześćdziesiątych przez: WUBP Kielce Wydział III funkcjonariusza Jerzego Lichacza, który otrzymał rozkaz, aby przy pomocy miejscowych ubowców aresztować mnie. Ewentualnie w sprzyjających warunkach zabić. Do Siedlec UB, który mieścił się przy PUMO przyjechał z Kielc z WUBP por. Żachowski - także na przesłuchanie mnie. Wzywany również byłem na przesłuchanie w sprawie świadka do KMO w Kielcach. Na przesłuchanie wzywany byłem również do KPMO w Siedlcach, gdzie przesłuchiwany byłem przez por. z UB Domańskiego. Nagminnie interesował się mną i opiekował funkcjonariusz UB z Siedlec por. Stanisław Bednarz, a w pracy personalny Antoni Łuczak. Co dwa miesiące prosił, aby mu napisać mój życiorys, bo poprzedni mu zaginął. Wszystkie te badania - przesłuchania związane były z moją służbą w AK. Od 1945 do 1951 r. nie miałem stałego pobytu, nie meldowałem się, gdzie mieszkałem.

 

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Redaktor - niezalogowany 2017-10-27 18:30:10

    Piotrze Wielki, który nie wstydzisz się podpisać :) Oprócz wstępu, który bardzo wyraźnie ma swój koniec, cały tekst, to dosłowne cytaty z książki Lutka. Pozdrawiamy P.S. rzadkie nazwisko "Wielki".

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Piotr Wielki - niezalogowany 2017-10-27 00:14:24

    Szkoda, że ktoś wstydzi się podpisać pod tym tekstem. Tak to jest poświergolone, że czytelnik nie wie,co napisał "Lutek", a co jest wymysłem "anonima"? Nie ulega wątpliwości, że "anonim" znów celowo zamieszał fakty z bajkami z mchu i paproci, ale nieudolnie. Pewnie liczy na to, że "Lutek" nie posługuje się internetem i temu nie zaprzeczy!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do