Reklama

W 100. rocznicę powstania parafii Wszystkich Świętych. Wspomnienia ks. Adama Zelgi

W roku stulecia duszpasterstwa w Starachowicach powstaje książka na temat słynnego, drewnianego kościoła i działalności parafii Wszystkich Świętych. Jej autorem jest Aleksander Łącki, historyk, dziennikarz. Praca zawierać będzie m.in. wspomnienia parafian. Autorem jednego z nich jest ks. Adam Zelga, proboszcz warszawskiej parafii pw. bł. Edmunda Bojanowskiego. Zanim jesienią trafi do naszych rąk książka, posmakujmy jej klimatu, czytając słowa ks. Adama, z wykształcenia polonisty, autora kilku prac literackich.

Dedykuję moim: - Rodzicom: Danucie i Bogusławowi Zelgom;

- Księżom: Janowi Mnichowi, Janowi Blicharzowi i Aleksandrowi Sikorze;

- Polonistkom: Ewie Łąckiej, Irenie Grudniewskiej i Felicji Korpantowej.

Wstęp

Moje Miasto nie było duże. Miało dwa kościoły. Dwa licea i stadion.

Spędziłem tu 19 lat. Aż do matury (1972)... Potem - często wracałem do Mojego Miasta, dopóki był tam mój dom. Gdy po śmierci Mamy (+1993) i Taty (+1998) zostały tylko mury, groby i wspomnienia - w nich właśnie nieraz i głębiej jestem w moim domu. I na moim stadionie, gdzie "mój" Star (za 3 lata - stulecie), rozgrywa fascynujące mecze w II lidze (1970-1981), prawie zawsze z dwudziestotysięczną widownią (mniej więcej - całe miasto)... W mojej szkole (Podstawowej nr 9), moja wychowawczyni, Irena Grudniewska, uczy mnie pierwszej fascynacji polskością i w Liceum Ogólnokształcącym nr 2 im. Stanisława Staszica, tam Felicja Korpantowa wymaga od nas wierszy na pamięć. Są ze mną do dziś...

Jestem też w moim kościele. W parafii Wszystkich Św. i wyrosłym z niej Najświętszym Sercem Jezusa na Majówce. W tej pierwszej przyjąłem pierwszą Komunię św. (1961) i Bierzmowanie (1963). Tu zdawałem religijną maturę. Tu też odprawiłem Mszę św. prymicyjną (1984.06.10). W tej drugiej znalazłem Przyjaciela, ks. Olka i... żegnałem mamusię i tatusia podczas Mszy św. pogrzebowych.

1.

*

Do pierwszej Komunii św. przygotowywał mnie niezapomniany ks. Jan Mnich (+2005). Byłem chorym dzieckiem, więc często opuszczałem lekcje religii (w salce katechetycznej lub zakrystii drewnianego kościółka). To był taki radosny, ciepły kapłan. Z licznej rzeszy towarzyszy mojej "duchowej" pielgrzymki chyba najbardziej umiłowany. Kilka razy przychodził do domu, by sprawdzić religijne wiadomości, przytulić chorego, rozjaśnić go swą pogodną, uśmiechniętą osobowością...

Tak przyszedł ten, rzeczywiście, pamiętny dzień majowy... Komunia św. była rano - wówczas przystępowało się do niej - na czczo. Stan łaski uświęcającej obejmował sferę zarówno wewnętrzną jak i zewnętrzną - duchową i cielesną...

Najpierw jednak była pierwsza spowiedź. Przygotowywała mnie do niej - mama. Do dziś słyszę ten twórczy z nią dialog:

- Tylko powiedz, synku, że dokuczałeś mamie.

- Ale przecież to mamusia mi dokuczała...

Uśmiecham się, pisząc to. Pamięć i wyobraźnia podsuwają obraz kolejek do konfesjonałów. Grzeczne, karne dzieci, w ławkach przeżywający, wzruszeni rodzice. Dokonywał się pierwszy akt poważnego wkraczania w dorosłość... Tuż przed spowiedzią, uklęknąłem, jeszcze raz przeglądając w myśli ważne formuły i sumienie... Nagle usłyszałem ciepły, troskliwy, matczyny głos pani Żłobeckiej, mamy mojego kolegi z klasy:

- Adasiu, musisz klęczeć przodem do ołtarza, nie przodem do konfesjonału.

Ależ się zawstydziłem...

*

Pierwszej Komunii w kościele nie pamiętam. Jej klimat przybliżają zdjęcia po uroczystości, zwłaszcza, te kultowe, z ks. Janem Mnichem. Przyjęcie - skromne - było w domu: rodzice, brat, chrzestni, dziadkowie ze strony ojca, jego siostra i brat. Od taty dostałem rosyjski zegarek marki "Start" - który zgubiłem podczas zabawy w piaskownicy - na szczęście się znalazł...

W pamięci pozostało też pewne wydarzenie, w którym upatruję pierwszy chyba ślad powołania do kapłaństwa. Otóż - w trakcie obiadu - zapukał sąsiad, uzależniony od alkoholu. Prosił o coś... Na jego widok rozpłakałem się i poprosiłem:

- Mamo, daj temu panu chleba!

- Jesteś dobrym dzieckiem, Adasiu - powiedział sąsiad ze łzami w oczach i pogłaskał mnie...

*

O ile dobrze pamiętam, Bierzmowanie przyjąłem posługą ks. biskupa Piotra Gołębiowskiego w IV klasie. Było to, chyba wiosennym, wieczorem... Wokół kościoła stały dzieciaki w otoczeniu świadków i najbliższych - gdzieś ze 300 osób. Staliśmy, czekaliśmy, aż biskup przemknął - wymieniłem swoje imię - Piotr, a on powiedział:

- Przyjmij znamię Ducha św.  I dodał: - Pokój z tobą. Tak wkroczyłem w chrześcijańską dojrzałość...

2.

*

Są jeszcze migawki. Na przykład - Pasterka. Gwieździsta, jasna, mroźna noc. Taka, że szczypie w uszy, a śnieg skrzypi pod stopami. Do kościoła, jak strumyki, ze wszystkich stron północnej części miasta, płyną mieszkańcy... Kościół pęka w szwach. Ciemno - wszelkie światła wygaszone. Mamusia przepycha się z trudem, by zająć miejsce ulubione, na schodkach ambony... My, z ojcem i bratem, gdzieś w połowie - falujemy z tłumem. Chwilę przed północą z zakrystii wychodzi kościelny, pomagają mu Maniek Dziurzyński i Franek Bogucki, ministranci, później moi koledzy z LO i przyszli księża. Gasidło, wraz z kapturkiem, ma długi wysięgnik, zakończony knotem - zapalają świece... Cisza, ale - nagle - w szum kołyszącego się tłumu wdziera się dźwięk sygnaturki i dzwonów. Błyskają wszystkie światła, ton poddają organy i wybucha głośny śpiew: Wśród nocnej ciszy!

Albo procesje Bożego Ciała. Zawsze miały konkurencję. Władze świeckie organizowały atrakcje: Wesołe Miasteczko, ciekawy mecz, festyn czy pokaz ekwilibrystycznej jazdy motocyklami na stadionie. Przegrywały one jednak ilościowo i jakościowo z Jezusem Eucharystycznym wędrującym ulicami Miasta do czterech ołtarzy i tysiąca starachowickich serc. Niezapomniane procesje. Na czele służba liturgiczna (bielanki i ministranci), dziewczynki sypiące kwiatki i te po pierwszej Komunii św. w swych bajecznie białych sukienkach, a chłopcy w garniturach, księża, siostry zakonne, Koła Żywego Różańca, dalej feretrony i chorągwie. Można rzec - obraz Kościoła hierarchicznego, aż po Dobrego Pasterza w monstrancji, pod baldachimem. A za nim - wierni, podtrzymujący eucharystyczne śpiewy... Procesja podąża wyznaczonymi ulicami, a witają ją tłumy zgromadzone wzdłuż trasy, padające na kolana przed Najświętszym Sakramentem, jak w Apokalipsie (Ap 4,6-8) wołające:

Święty, Święty, Święty Pan, Bóg Wszechmogący (gr.Hagios, Hagios, Hagios Kyrios, ho Theos ho Pantokrator)...

Podobnie - Nawiedzenie Matki Bożej w kopii Jasnogórskiej Ikony w 1973 r. - ależ to wspaniała, wielka, piękna, wzniosła demonstracja wiary, przywiązania, uczucia!

*

Parafie są także bogate klerem. Księżmi, siostrami zakonnymi... Biegną przede mną ich twarze. Wspomniany ks. Jan Mnich, ks. Piotr Koba - długoletni proboszcz, spoczywający w kapłańskim grobie na Bugaju, polonista ks. Wiesław Wilk (+2021). Wraz z rodzicami odwiedziłem go, gdy w 1966 r. żegnał parafię i wyszedłem obdarowany książką o jezuicie, o. Janie Beyzymie, który na Madagaskarze wybudował szpital dla trędowatych (oddany w 1911 r.) - ze składek ubogich ludzi z biednej Polski... To kolejny ślad mojej rozpoczynającej się, wewnętrznej refleksji o powołaniu, sensie życia - fascynujący wzór kapłańskiej osobowości...

Maturę zdawałem u ks. Jana Blicharza. To znów nietuzinkowa postać. Miał do czynienia z gromadą niesfornych nastolatków, którzy powoli budzili się do buntu i pytań. Z głowami pełnymi gotowych recept i oczekiwań, że katecheta udzieli pewnej, jasnej, nie podlegającej żadnej dyskusji odpowiedzi. Ksiądz radził sobie doskonale... Lubił nas i lubił się z nami droczyć, rozmawiać, dyskutować, czasem prowokować. Równie często posługiwał się krótkim - erudycyjnym wykładem. Umiał być żartobliwy, posiadał dużą łatwość słownego przekazu... Utkwiły w pamięci zwłaszcza spotkania dotyczące historii Kościoła i historii Polski, zwłaszcza tej prawdziwej, przekazywanej szeptem w domu i kościele... Kawał był z naszego katechety patrioty.

*

Jako kleryk Seminarium Duchownego w Warszawie, podczas przyjazdów do domu, najpierw jeszcze w "cywilu", a potem w sutannie - codziennie rano przychodziłem na poranną Mszę św. Nie zapomnę obrazków, jak młodzież idąca z dworca zachodniego do obu liceów - gromadnie wstępowała "na pacierz" do kościoła. Scena ta zadecydowała, że gdy zastanawiałem się, o godzinie porannej Mszy św. w kościele, który budowałem, którego jestem proboszczem, jest to 6.45 - by młodzież i dzieci mogły przed lekcjami zajść na modlitwę... Takim właśnie bogactwem jest młodość...

*

Na zakończenie - niechże pamięć przywoła moich rówieśników - księży. Senior naszego pokolenia - ks. Marian Dziurzyński. Wychowanek dwu seminariów i diecezji (sandomierskiej i warszawskiej) oraz misjonarz w Zambii i Papui Nowej Gwinei. Pamiętasz, Marian, byłeś wikarym w Łowiczu, a ja i ks. Sławek Kawecki w Żychlinie koło Kutna... Chyba przez trzy lata (1984-87), jeździliśmy na wigilię. 230 kilometrów w jedną i 230 w drugą stronę. Sławek zostawał w Wierzbicy, po nas przyjeżdżał mój ojciec, wracaliśmy ok. 21.00. Nigdy tych powrotów nie zapomnę. Cała drogę śpiewaliśmy kolędy. Polska była cicha, pusta, rozświetlona gorejącymi choinkami. Gdzieniegdzie przemknął samochód albo człowiek. Powoli kończono wieczerze... Jakaż-że jest duchowa siła tej nocy! Jakaż mogłaby być, gdyby-ż była czystą modlitwą...

Pozwólcie. Więcej o ks. Franciszku Boguckim, przyjacielu... Pamiętam go jako ministranta - w drewnianym jeszcze kościele... Potem, okazało się, że wybraliśmy to samo liceum - ja w "a" klasie (z angielskim), on w "b" (z niemieckim)... Nie znałem go blisko, ale imponował mi służbą w kościele. Zawsze poważny, elegancki, spokojny, nie za szybki... Gentleman... Takiż w szkole. Nieźle grał w piłkę, dobrze rozgrywał i - nigdy faulował...

Odwiedziłem go w domu rodzinnym w wakacje przed wstąpieniem do seminarium (1979). Długo rozmawialiśmy, spacerując po lesie. Pochwaliłem się lekturą Siedmiopiętrowej góry Tomasza Mertona, on mnie obdarował Modlitwą i czynem Marcela Quista... Obie pozycje są ważne dla moich duchowych poszukiwań... Aż do jego śmierci w 2008 r. utrzymywaliśmy ciepłe i dość częste kontakty. On gościł w Warszawie, m.in. podczas II pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny. Ja - kilkakrotnie odwiedzałem go w Schwabisch Gmund, w Niemczech, gdzie założył i rozwinął polskie duszpasterstwo, z wielkim talentem, konsekwencją, pobożnością i pokorą pokonując trudności i napięcia. Zasłużył sobie na wielki szacunek zarówno Polonii, jak i gospodarzy, którzy z autentycznym współczuciem, a nawet bólem żegnali go, kiedy zmarł w wieku zaledwie 55 lat. Napisałem wtedy taki wiersz:

Na śmierć ks. Franciszka Boguckiego

żegnaj Franciszku

patronuj nam z nieba

bo nam jak chleba

potrzeba

Ciebie z nieba.

Benek Kasprzycki i Andrzej Madej to kolejne postacie, bliskie mi tym głębiej, że wstąpiliśmy do seminariów w 1979, pamiętnym roku pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny papieża Jana Pawła II.  Pozdrawiam, Was, chłopaki - wkrótce młodzi emeryci...

3.

*

Lata akademickie i seminaryjne - wizyty w domu, czasem z kolegami - klerykami. Najbardziej pamiętna w czerwcu 1983 r. Ruszyliśmy wtedy pożyczonym od ojca, 6-osobowym tarpanem za Janem Pawłem II, odbywającym pielgrzymkę do Ojczyzny. Z tyłu samochodu wywiesiliśmy biało czerwoną flagę Polski i biało żółtą Watykanu. Nikomu to nie przeszkadzało, choć przejechaliśmy z Warszawy przez Częstochowę, Katowice do Krakowa...

Czuliśmy się wolni... Entuzjazm oświetlony Liturgią i słowem papieskim wiódł nas patetycznie i radośnie aż do mojego Miasta. Z Jasnej Góry usłyszeliśmy: Tutaj... nauczyliśmy się... podstawowej prawdy o wolności narodu: naród ginie, gdy znieprawia swego ducha - naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza; tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć! Z Krakowa wywieźliśmy: W Chrystusie człowiek ( i każdy Polak) powołany jest do zwycięstwa: (nawet) w stopniu heroicznym.... Tej mocy, która jest potężniejsza od każdej ludzkiej słabości - i od każdej, choćby najtrudniejszej sytuacji, nie wyłączając przemocy (życzę wam). W Katowicach przypomniano: Miłość jest większa od sprawiedliwości... Człowiek to pierwszy i podstawowy jej wymiar, a rodzina to pierwsza i podstawowa szkoła miłości. Dalszym jej wymiarem jest ojczyzna... Ten krąg miłości posiada szczególne znaczenie w polskim doświadczeniu dziejowym...

*

I oto - koniec wolności w moich Starachowicach. Przy tzw. "Piątej bramie" (wjazd do FSC) milicja. Skręcamy w ul. Krzosa. Oni za nami... Włączają koguta. Błyska niebieskość, ale nie jest to niebieskość niebiańska... Zatrzymują nas przy banku. Sierżant oskarża, że to demonstracja, bo kto nam zezwolił wywiesić flagi na samochodzie? Każe zdjąć. Protestuję, ale Jurczuk macha ręką...

- Nie jesteście dyplomatycznym wozem - burczy mundurowy.

- Wracamy z Krakowa, z pielgrzymki, ze spotkania z papieżem - tłumaczę z żarem.

- Może w Krakowie była jakaś procesja, ale w Starachowicach - nie...

Legitymuje nas, zabiera dowody, lądujemy na komendzie... Po spisaniu wypuszczają...Tak kończy się nasza pielgrzymka. Nasza wolność. Tak jak poemat Thomasa S. Eliota Wydrążeni ludzie:

I tak się właśnie kończy świat

I tak się właśnie kończy świat

I tak się właśnie kończy świat

Nie hukiem ale skomleniem.

Tak mnie moje Miasto zawstydziło...

4.

Kapłanem zostałem 3.06.1984 r. (w 59 rocznicę poświęcenia mojego rodzinnego Kościoła)... W tydzień później (w Uroczystość Trójcy Świętej) odprawiłem Mszę św. prymicyjną w rodzinnej parafii - Wszystkich Św. (w dzień później w budowanym kościele Najświętszego Serca Jezusowego, gdzie proboszczem był ks. Aleksander Sikora).

Co czułem? Niosło mnie poczucie wielkiej godności kapłana przy własnej marności. To poczucie trwa we mnie do dziś... Zdumienie i pokora, które wtedy odczuwałem, przywdziały szatę wzruszenia, dumy i wdzięczności. Wyobraźnia, pamiętam, snuła seans wspomnień, seans dotychczasowego życia.

Dom rodzinny: mamusia, tatuś, brat (kiedy dziękowałem mu za dziecięce lata - załamał mi się głos). Szkoła podstawowa, Liceum - słynna "dwójka", z wieloletnim, szlachetnym wychowawcą, profesorem Janem Grudniem (+2022.03.08). Wydział Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, z panią profesor Krystyną Długosz-Kurczabową (+2016.09.14); akademik na Kickiego - rzesza przyjaciół, wiernych do dziś, jakże to piękne, dobre i potrzebne! Duszpasterstwo Akademickie Arka na Grochowie z "szefem" ks. Józefem Majem... Seminarium Duchowne z plejadą wybitnych wykładowców:, ks. Bronisławem Dembowskim, ks. Markiem Kiliszkiem, ks. Stanisławem Kurem, Ks. Markiem Starowieyskim, Ks. Wiesławem Kądzielą... Z ojcem duchownym, ks. Czesławem Miętkiem...

Kolejne parafie: Piotra i Pawła w Żychlinie, Maryi Matki Kościoła w Sulejówku, św. Józefa w Pruszkowie i w Warszawie: św. Trójcy, św. Andrzeja na Chłodnej, św. Katarzyny i ostatnia – definitywna bł. Edmunda Bojanowskiego na Ursynowie.

100-lecie parafii Wszystkich Św. w Starachowicach łączy się ze złożeniem przeze mnie, z racji ukończenia 70 roku życia, urzędu proboszcza tej ostatniej, którą stworzyłem, budując także kościół.

Powoli dobiega kresu życie. Wiem jednak, że Moje Miasto na mnie czeka. Czeka w specjalnym miejscu - w rodzinnym grobie na Bugaju (z rodzicami Danutą i Bogusławem, któremu z dumą napisałem, że był żołnierzem AK), przy mogile żołnierzy poległych we wrześniu 1939 r., w pobliżu grobowca kapłańskiego, w którym spoczywają wieloletni proboszcz parafii Wszystkich Św., ks. Piotr Koba (+1977) oraz mój rówieśnik i przyjaciel - ks. Franciszek Bogucki (+2008).  

Ks. Adam Zelga

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Asia - niezalogowany 2023-08-06 19:52:11

    Pięknie opisane wspomnienia przez ks Adama Zelge. Aż się łezka w oku zakrecila jak to czytałam

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do