Reklama

Puchar dla "Wojskowych" w cieniu narodowego racowiska

Raca, dym i petarda – trzy słowa, po poniedziałkowym finale Pucharu Polski będą odmieniane przez wszystkie przypadki. Wydarzenia na murawie Stadionu Narodowego w Warszawie, przyćmiło to, co działo się na trybunach. Władze Polskiego Związku Piłki Nożnej zapowiedziały kary finansowe. Szkoda, że święto rodzimego futbolu popsuli kibole Lecha, rzucający kilkadziesiąt rac w kierunku golkpera Legii Arkadiusza Malarza. Jak zapamiętany zostanie ostatni mecz rozgrywek tysiąca drużyn?


- Oba zespoły znają się jak łyse konie. Liczę na świetny spektakl i wiele bramek – mówili na kilkanaście minut przed pierwszym gwizdkiem arbitra kibice, którzy z zapartym tchem mieli śledzić poczynania dwóch najlepszych ekip poprzedniego sezonu. W bieżących rozgrywkach na fali jest warszawska Legia. Poznański Lech, po przyjściu Jana Urbana wywalczył awans do grupy mistrzowskiej, ale o obronie tytułu mógł zapomnieć już dawno. Jedyną drogą do tego, by dostać się do europejskich pucharów był triumf w finale Pucharu Polski. "Kolejorz" mimo prób nie był w stanie zaskoczyć defensywy rywali. To Legia za sprawą Aleksandra Prijovicia zdobyła jedynego – jak się później okazało na wagę triumfu – gola, sięgając tym samym po Puchar po raz drugi z rzędu. Stadion Narodowy okazał się dla niej szczęśliwy.

Szału na murawie nie było


Samo spotkanie nie było porywającym widowiskiem. Zwykle o takich potyczkach, mówi się jako o meczu walki. Rzeczywiście walki nie brakowało, ale fani z pewnością mieli nadzieję na coś więcej. Uwagę od tego, co działo się na boisku odwrócili kibole z wielkopolskiej stolicy. Lecące od 70. minuty race trafiły nawet bramkarza "Wojskowych" Arkadiusza Malarza. Doświadczony zawodnik nie dał się wyprowadzić z równowagi i do końca zachował czyste konto.

W kontekście jednego z najważniejszych meczów piłkarskich w kraju, nie bez podstawne pojawiają się pytania dotyczące zaostrzenia przepisów. Centrala i policja starają się walczyć o bezpieczeństwo na stadionach, ale jak na razie ich działania trafnie oddaje stwierdzenie – walka z wiatrakami. Nic na siłę. Jeśli PZPN na czele ze Zbigniewem Bońkiem, na gorąco po zakończeniu finału mówi otwarcie o skandalu, dla obu klubów nie wróży to niczego dobrego. Bo niby jak tłumaczyć zachowanie kilkudziesięciu osób, którym ewidentnie zależało by mecz został przedwcześnie zakończony.

Szymon Marciniak i tak wykazał się wyrozumiałością, doliczając najpierw 12 minut, a później przedłużając dodatkowy czas gry do kwadransa. Historia futbolu, całkiem nieodległa zresztą zna przypadki, w których dla kiboli, ich zachowania, a przede wszystkim rac, jakie pojawiły się na boisku nie było litości. Dlaczego w Polsce ma być inaczej? Dlaczego zwykły sympatyk, który pojawia się np. z dzieckiem ma czuć się zagrożonym? Chyba nie tędy droga.

Pytań po finale, jak na razie można stawiać więcej niż odpowiedzi. W jaki sposób race znalazły się na obiekcie, kto na to pozwolił i wreszcie, czy oba klubu będą w stanie dojść do porozumienia w kwestii rac i opraw meczowych z kibicami? Ogromne sektorówki i kartoniady robią wrażenie. Ale czy w tym wszystkim najważniejszą rolę ma odgrywać pirotechnika?

Z czym do Champions League?


"Puchar jest nasz, ten puchar do nas należy" albo "Puchar już mamy, na mistrza Polski czekamy" śpiewali ile sił w gardłach, fani drużyny Stanisława Czerczesowa. Legia od Lecha okazała się lepsza zaledwie o jedno trafienie. Grą bardziej rozczarowała niż zachwyciła. Dlaczego? Być może daje o sobie znać zmęczenie, a może po prostu warszawscy piłkarze nie chcieli szastać wszystkimi siłami przed arcyważną konfrontacją z Piastem Gliwice? Nie od dziś wiadomo, że Legia to klub z największymi możliwościami finansowymi w Polsce. Pewnie zmierza po podwójną koronę, tylko czy to wystarczy by w sierpniu coraz głośniej pukać do bram Ligi Mistrzów?

Po tym, co zobaczyliśmy w poniedziałek przybyło więcej malkontentów niż optymistów. By realnie myśleć o grze w upragnionej Champions League, stołeczny klubu musi głębiej sięgnąć do kieszeni. Ale już nie po takich piłkarzy, którzy błyszczeć będą tylko w naszej Ekstraklasie, lecz podniosą jakość, dającą gwarancję gry w europejskich pucharach przynajmniej na solidnym poziomie. Ławka "Wojskowych" jest długa. Czy wystarczająco silna by rywalizować jak równy z równym z takimi "tuzami" jak FC Basel?

Co z Lechem? Szefowie "Kolejorza" pozwolą zapewne dokończyć sezon Janowi Urbanowi w roli szkoleniowca.


z Warszawy Rafał Roman

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do