
Bronisław Paluch, działacz samorządowy, inżynier melioracji wodnych, wieloletni prezes Starachowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, zawodowo związany ze Starachowicami od 1968 roku. To wieloletni radny miejski i powiatowy, aktywnie zaangażowany w sprawy mieszkańców i poprawę jakości ich życia. Zapisał się jako przykład skutecznego, odpowiedzialnego samorządowca, oddanego sprawom ludzi.
- Jak wyglądały Starachowice, kiedy trafił Pan tu pod koniec lat 60.? Co wtedy dominowało w krajobrazie miejskim?
- Na początku września 1968 roku po raz pierwszy przyjechałem z miasteczka Szczekociny do Starachowic, gdzie zamieszkałem na początku października. Jechałem przez Nową Słupię, byłem ciekawy krajobrazu Św. Krzyża. Kiedy wjechałem do miasta, autobus minął przejazd kolejowy przy ul. Spółdzielczej i odniosłem niedobre wrażenie. Tu był fatalny stan ulic, budownictwo Wierzbnika, stare zaniedbane. Kiedy autobus dojechał do dworca, końcówki trasy (obecnie "Brico"), zobaczyłem stary drewniany dworzec kolejowy - odstraszający. Błoto i jedna tabliczka z godzinami odjazdu - coś okropnego. Idąc na Majówkę, do miejsca mojej przyszłej pracy, po drodze zobaczyłem Pałacyk, który mi się podobał.
- Został Pan tu skierowany do pracy?
- Kilka dni po obronie dyplomu zostałem zaproszony do dziekanatu na rozmowę w sprawie pracy. Czekał wtedy na mnie inż. Antoni Szary, kierownik Powiatowego Zarządu Gospodarki Wodnej i Melioracji w Starachowicach, który zaproponował mi pracę. Padła propozycja pracy i mieszkania służbowego.
- Mieszkanie było czynnikiem decydującym?
- Otóż nie. Kiedy przyjąłem propozycję, wyjaśniłem dla czego tak ochoczo się zgodziłem. W Starachowicach istniał klub piłkarski STAR Starachowice z mojego woj. kieleckiego, najlepsza drużyna. Oglądałem wszystkie mecze STARu, m.in. z Wawelem Kraków. Były szanse na awans do drugiej ligi.
- Mimo tego pierwszego, mało pozytywnego wrażenia, Starachowice miały swoje dobre strony?
- Starachowicki Empik imponował mi, był znakomita szefowa-doktorowa Kamińska, pani Berensowa. Ponadto Zakładowy Dom Kultury przy FSC, kino, piękny skwer inż. Bilicza, kapitalne imprezy rozrywkowe, sztuki teatralne.
- Jakie były wtedy największe wyzwania związane z gospodarką wodną i infrastrukturą techniczną miasta w tamtym okresie?
- Starachowice to nie był jeden zwarty jednolity organizm. Dziś miasto tych brzydkich cech nie ma. Ale wtedy istniało niewielkie osiedle budownictwa wielorodzinnego z ul. Żeromskiego i na Majówce, a pomiędzy nimi wszystko: pola, łąki, różne domki, fatalny stan dróg. Obecna centralna oś miasta Al. Armii Krajowej - nie była jeszcze rozpoczęta, tłuczeń ją pokrywał. Przy zejściu w dół, do dzisiejszej ul. Piłsudskiego wstrętne baraki, błoto do kostek, w którym dzieci biegały. Okropny widok.
- Które zmiany w przestrzeni miejskiej uważa Pan za najbardziej znaczące dla mieszkańców?
- Kluczowe było zaopatrzenie Starachowic w wodę pitną z Trębowca. To był przełom lat 60/70. Kiedy pierwszy raz napełniłem wannę wodą, lękałem się wejść - szkoda mi było tej wody. Człowiek, któremu to zawdzięczamy to inż. Józef Wysocki, prezes starachowickich wodociągów.
- W ślad za zaopatrzeniem w wodę, powstał zakład komunikacyjny, jakie jeszcze doniosłe zmiany dokonały się w tym czasie?
- Przez lata powstawała doskonała sieć komunikacyjna obecnych Starachowic. Kiedy zostanie przebudowana Al. Armii Krajowej od ul. Iłżeckiej do Radomskiej włącznie z Bugajem, z parametrami prawdziwej alei, to miasto będzie już kompleksowo w tym zakresie zadbane. Włącznie z dwoma wiaduktami i tzw. nową Moniuszki, która nie tylko ułatwia komunikację, ale daje fantastyczny widok na miasto.
- Oprócz infrastruktury, sercem miasta jest budownictwo mieszkaniowe. Pan brał czynny udział w tych inwestycjach, jako wieloletni pracownik i prezes Starachowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej...
- Do SSM po raz pierwszy trafiłem 2 stycznia 1988 roku. Ówczesny prezes Zarządu inż. Zenon Łyczak (fachowiec, mocno oddany Spółdzielni) zaproponował mi pracę wiceprezesa. To była jego trzecia propozycja. W końcu po rozmowach w rodzinie zgodziłem się, zrobiłem dwuletnie studia podyplomowe. W 1990 roku złożyłem jednak rezygnację.
Miałem kłopoty ze znalezieniem pracy w Starachowicach. Z pomocą kolegi wyjechałem do pracy Kłajpedzie na Litwie, gdzie przez trzy lata pracowałem na budowie oczyszczalni ścieków.
Po powrocie do Polski to był bardzo ciężki czas, upadek FSC, bezrobocie. Podjąłem własną działalność gospodarczą. Zaproponowano mi ponownie pracę w SSM, która była wtedy jedną z najbardziej zadłużonych w Polsce. Kwota długu wobec banku PKO wynosiła ponad 150 mld starych zł. Sytuacja SSM była tragiczna. Atutem było duże grono prawdziwie społecznych działaczy Spółdzielni, którzy wspierali nas.
- Jakie wyzwania stały przed Panem, kiedy obejmował Pan stanowisko w 1993 roku?
- Problem był z cegielnią, która była przysłowiowym kamieniem u szyi. Chcąc pójść do przodu, w pierwszej kolejności trzeba było uratować Spółdzielnię. W końcu udało się sprzedać cegielnię - delegaci na Walnym Zgromadzeniu poparli w 100 proc. ten pomysł.
Wyzwaniem była także ówczesna struktura SSM, konieczne była likwidacja zakładu remontowo-budowlanego. Należało przeorganizować służbę eksploatacyjną. Głównym problemem było zadłużenie - nie wynikało ono ze złej polityki. Spółdzielnia była powołana do budownictwa - ambitne plany dotyczyły Osiedla Łazy-Brazylia, ale plany poszły na półkę, więc trzeba było spłacić dług.
- Jak to się udało?
- Dotarłem do prezesa centrali PKO BP przy Puławskiej w Warszawie. Pomógł mi w tym prezes białostockiej spółdzielni mieszkaniowej, poseł na Sejm oraz dwaj posłowie ze Starachowic, poseł Lewicy Henryk Paniec (nieżyjący) i były prezydent Starachowic poseł Grzegorz Walendzik. Nasz wniosek kredytowy utknął w Krakowie, w Oddziale Regionalnym. Dobijałem się tam, któregoś razu pojechałem niezapowiedziany i czekałem na dyrektora. Kiedy udało mi się z nim spotkać, wyznałem, że jeśli nasz wniosek kredytowy nie przejdzie, to będzie miał na sumieniu ok. 18.000 ludzi. To była dramatyczna rozmowa. Jeden telefon, ponowne posiedzenie komitetu kredytowego, gdzie zapadła pozytywna decyzja, 100 proc. tego zadłużenia zostało umorzone! Nad wnioskiem w sprawie umorzenia pracowałem po godzinach do nocy, przez 2 miesiące.
- Ma Pan poczucie dobrze spełnionego obowiązku w tym zakresie?
- Odchodziłem po osiągnięciu wieku emerytalnego bardzo spokojny o los SSM, bo zasoby były doprowadzone do dobrego stanu. Kondycja finansowa Spółdzielni nie pozostawiała do życzenia. Relacje z członkami SSM były dobre i takie pozostają. Spółdzielnia wyszła na prostą i idzie ku dobremu.
- Z pewnością praca zawodowa przełożyła się na zaufanie społeczne. Co skłoniło Pana do zaangażowania się w działalność Rady Miejskiej i Powiatu?
- Pracując na początku w Powiatowym Zarządzie Gospodarki Wodnej i Melioracji w Starachowicach dobrze poznałem tereny wiejskie i startowałem do Rady Powiatu. Mile wspominam, m.in. odwiedziny w domu komendanta Antoniego Hedy "Szarego" i cały dzień rozmów z jego bratem, który zaprosił mnie domu w zimowy dzień. Druga taka wizyta to odwiedziny u pani Wandy Pomianowskiej, gdzie budowaliśmy wodociąg, kiedy poznałem partyzanta Michała Basę "Mściciela" z Tarczka. Przeszłość, historia tych stron fascynowała mnie. A ja chciałem pomagać ludziom na tyle, na ile potrafię. A ponieważ miałem problemem z tym, żeby przebić się do władz z różnymi sprawami, pomyślałem, że jako radnemu będzie mi łatwiej.
- Z których uchwał, inicjatyw lub interwencji jest Pan najbardziej dumny?
- Uchwały, których byłem inicjatorem dotyczyły raczej spraw jednostkowych, działałem w klubie. Byłem m.in. inicjatorem honorowego obywatelstwa dla Wiesława Myśliwskiego, który jest wybitnym pisarzem, a mieszkał w Starachowicach, przy ul. Robotniczej 10. Poznałem go w bardzo nietypowy sposób - po jednym z telewizyjnych wywiadów, gdzie oświadczył, że przestaje pisać, bo brakuje ołówków i strugaczki. Potraktowałem to poważnie. Wysłałem list z paczuszką pełną ołówków. W korespondencji zwrotnej poinformował mnie, że tutaj mieszkał, o czym obszernie pisze w książce pt. "Ucho igielne". Poświęcona mu tablica pamiątkowa jest przygotowana i zdeponowana, po modernizacji budynku Robotnicza 10 znajdzie swoje miejsce na ścianie.
Kolejna uchwała to nazwa dla pasażu imienia znakomitego piłkarza Edwarda Pietrasińskiego, który zasługiwał na upamiętnienie. Dzięki niemu, po wyrównaniu meczu z Jaworznem na 1:1, w Starachowicach - była druga liga! Całą noc się wtedy bawiliśmy.
A ten pasaż to skromny ukłon w jego stronę...
- Które miejsca w Starachowicach Pana zdaniem pod względem historycznym zasługują na upamiętnienie?
- Takim miejscem bez wątpienia są trzy krzyże nad wiaduktem. Cieszę się, że po 100 latach zapomnienia o nich i ich stanie, jest szansa, że zostaną poddane renowacji (lub staną ich repliki). To scheda Feliksa Sławka, fundatora tego skrawka ziemi z krzyżami, co o prosił ks. Dominik Ściskała.
Cennym obiektem z wielu względów jest zakład wielkopiecowy. W 2000 roku kiedy byłem radnym powiatowym Rada Powiatu podjęła uchwałę o przejęciu zakładu wielkopiecowego i całej tej nieruchomości z zamiarem założenia tam Muzeum. To był świetny pomysł, moim zdaniem. Pozostawała kwestia nazwy dla Muzeum. Padło na Muzeum Przyrody i Techniki, do którego dodano Ekomuzeum im. Jana Pazdura. Tak zostało, ale w żadnym wypadku nie jest to Ekomuzeum i nie ma nic wspólnego z propozycją prof. Pazdura z 1983 roku. To tylko symbol i nazwa. Bo Ekomuzuem, to szczególne muzeum środowiska, w jego skład wchodzi cała dolina rzeki Kamiennej zagospodarowana przemysłowo poczynając od Bzina w Skarżysku, od imponującego przewału Staszicowskiego, do Nietuliska włącznie. Pomysł prof. Pazudra wzorowany na przykładzie francuskim był znakomity, ale poprzestano tylko na nazwie. Jest potrzeba, by takie ekomuzeum z prawdziwego zdarzenia stworzyć.
- Miasto to miejsca, ale również ludzie. Która z lokalnych postaci zasługuje na upamiętnienie w kontekście rozwoju miasta?
- Są postacie, co prawda nie lokalne, ale miały ogromne znaczenie dla tego miasta.
Po pierwsze ks. Bogusław Radoszewski Boksa, ojciec naszego miasta, założyciel Wierzbnika. Poza ulicą i błędem w nazwie tej ulicy, co wciąż kompromituje władze, nic nie zrobiliśmy, by upamiętnić księdza. W rynku w Wierzbniku powinno znaleźć popiersie opata ze Św. Krzyża, należy mu się to.
Postać druga, to ks. Stanisław Staszic urodzony w Pile. Mało się o tym mówi, ale to autor pierwszego polskiego podręcznika geologii. Jego rola w rządzie Królestwa Kongresowego i jego pomysł zagospodarowania zasobów geologicznych, rudy, skały, stworzenia ciągu fabryk żelaza nad Kamienną - to początki lokalnego przemysłu. To się zaczęło do Staszica. A mamy tylko skromne popiersie na ul. Staszica.
Nie mogę tu pominąć osoby ojca Św. Jana Pawła II, który jako młody ks. Karol Wojtyła, stał na bramce środowiskowego AZS Lublin. O tym wydarzeniu w Starachowicach opowiada Jacek Gmoch w książce "Najlepszy trener na świecie". Moim zdaniem ten turniej, w którym grały także Star Starachowice i Znicz Pruszków, z udziałem późniejszego papieża Polaka powinien być upamiętniony zarówno przy istniejącej nad Kamienną starej kasie biletowej jak również na nowym pięknym stadionie przy ul. Szkolnej. W odpowiedni sposób należy upamiętnić wszystkich wybitnych starachowickich sportowców, w tym piłkarzy. Jest ku temu okazja - 100-lecie SKS STAR Starachowice, które przypada w marcu 1926 roku.
Na upamiętnienie zasługuje mało znana postać Juliana Buchcika, to piłkarz, trener i działacz sportowy w Białymstoku, który od 1938 roku był pracownikiem Komendy Rejonowej Uzupełnień w Wierzbniku, jednocześnie od 1937 roku prezes Sportowego Klubu "Starachowice". W tym czasie SKS dwukrotnie ocierał się o I ligę. Kpt. Julian Buchcik został zamordowany przez NKWD w 1940 roku w lesie katyńskim.
- A osoby z lokalnego gruntu?
- Jeśli chodzi o postaci z miasta to wymieniony inż. Józef Wysocki, nie tylko szef wodociągów, ale ich twórca. Jego zasługą jest znakomita woda pitna i oczyszczalnia ścieków.
Na pamięć zasługuje mój szef inż. Zenon Łyczak, stworzył SSM, która pod jego kierunkiem znakomicie funkcjonowała i wybudowała kawał miasta.
Wymienić tu muszę również obecnego prezydenta Marka Materka - tak jak się Starachowice na przestrzeni tych dwóch kadencji zmieniły, to jest coś fantastycznego. Jak się dużo robi, to błędy też się robi, ale pozytywy zdecydowanie przeważają, co jest zasługą tego młodego prezydenta. Te wielkie pieniądze, które miasto przerobiło, to jego starania, nikt mu na tacy tego nie przyniósł. Ludzie dostrzegają te zmiany. Z obecnych Starachowic jestem dumny.
- Czego jeszcze jako miasto potrzebujemy?
- Wyzwaniem są miejsca pracy, przez to młodych ludzi ubywa, ale generalnie jesteśmy społeczeństwem starzejącym się.
Z przykrością przyznam też, że nie jesteśmy czystym miastem, dobrze byłoby, by na wiosnę porządnie posprzątać to miasto, w co trzeba zaangażować również mieszkańców. Są też na pewno inne ważne potrzeby w mieście, osiedle Las wymaga zadbania, ulice Iglasta, Partyzantów, 8 Maja, tu są wielkie problemy, ale jest nadzieja na poprawę.
- Wracając, do początku rozmowy, STAR Starachowice, który odegrał ogromną rolę w życiu Bronisława Palucha i skłonił do zamieszkania w grodzie nad Kamienną nie ma chyba co marzyć o ekstraklasie?
- Druga liga by mnie satysfakcjonowała w zupełności...
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie