
Ks. prałat Aleksander Sikora, budowniczy parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego. Stworzył trwałą spuściznę architektoniczną i duchową. Jego działalność w ramach Akcji Katolickiej oraz inicjatywy edukacyjne i patriotyczne wzmocniły katolicką tożsamość i wspólnotę lokalną w Starachowicach. O nie łatwym wyzwaniu w czasach komunizmu rozmawiała Ewelina Jamka.
- Kto lub zdecydowało o wyborze kapłańskiej drogi Księdza?
- W dzieciństwie byłem ministrantem, chodziłem codziennie o godz. 6.00 do szpitala Św. Kazimierza w Radomiu, tam służyłem do Mszy św. księdzu kapelanowi. Moja obecność w kaplicy szpitalnej, zaowocowała tym, że wybrałem kapłaństwo, bo widziałem ludzi chorych, którzy z wiarą uczestniczą we Mszy św. Wybrałem tą drogę, by ludziom towarzyszyć w szczególnie trudnych sytuacjach.
Kiedy podjąłem decyzję, że zostanę księdzem, byłem ministrantem w swojej parafii Św. Jana. To była moja samodzielna decyzja. Powiedziałem o tym mamie jako pierwszej. Odpowiedziała: "Jak chcesz to idź, pamiętaj tylko, byś wstydu nie przyniósł...". Całe życie się staram, by nie zawieść nadziei swojej mamy.
- Święcenia kapłańskie przyjął ksiądz w 1966 roku. To symboliczna data w historii naszego narodu - Tysiąclecie Chrztu Polski. Jak ksiądz wspomina ten dzień? Towarzyszyło mu szczególne świętowanie?
- Parafia Św. Teresy w dzielnicy Borki była miejscem moich święceń kapłańskich. Zobaczyłem wielki tłum ludzi, z mojej rodziny i moich kolegów. Ten tłum ludzi był dla mnie umocnieniem mojej wiary, potwierdzał, że mój wybór do kapłaństwa był słuszny.
Czterech nas przyjmowało święcenia, nieżyjący już ks. Zdzisław Domagała, ks. Stanisław Pietrucha oraz ks. Stanisław Drąg, żyjący artysta-plastyk.
- Świeżo wyświęcony kapłan Aleksandr Sikora został skierowany na pierwszą parafię do Klimontowa. To była wówczas ponoć tzw. parafia ptaków... Dlaczego?
- Proboszczem był ks. Stanisław Wróbel, organistą był Wrona a wikariuszem Sikora. Stąd parafia ptaków. Bardzo mile wspominam tę parafię. Była duża grupa młodzieży, która weszła w ruch oazowy, do tej pory żyją tą wspólnotą, którą zapoczątkował ks. Blachnicki. Osobiście wyjeżdżałem do Krościenka, by pod okiem ks. Blachnickiego kształtować tę formację.
- Zanim trafił ksiądz do Starachowic były po drodze inne parafie, która była dla Księdza najtrudniejsza?
- Najtrudniejsza była parafia była Św. Michała w Ostrowcu Św. Jak przyjechałem z Klimontowa zobaczyłem baner na Hucie i napis "Zachowujemy tradycje Czerwonego Ostrowca".
- To dla Księdza musiało być wyzwanie. Jak ksiądz się odnalazł w realiach "Czerwonego Ostrowca"?
- Organizowałem katechezę na parafiach, bo w szkołach nie mogłem ich prowadzić. Młodzież licznie przychodziła na te katechezy i chętnie uczestniczyła we wszystkich uroczystościach kościelnych. To mnie wzmacniało.
- A jak wyglądały początki budowy kościoła i parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Starachowicach?
- Gdy jeszcze byłem w Ostrowcu, ks. biskup Edward Materski, wtedy ordynariusz diecezji radomskiej, pytał mnie, czy bym nie zaczął budować nowego kościoła w ostrowieckich Ogrodach i Pułankach.
W stanie wojennym, gdy przeszedłem do Starachowic, do parafii Św. Trójcy, to już zdecydował, że wybuduję nowy kościół w Starachowicach. Biskup rozmawiał z księdzem proboszczem parafii Wszystkich Świętych, jako dziekanem, by budować punkt katechetyczny na Majówce. Dziekan wyznaczył miejsce na skarpie, przy ul. Skalistej. Bo taki teren otrzymał od władz miasta. Po rozeznaniu się, zacząłem szukać nowego miejsca, bo tamto nie nadawało się na kościół. Po zasięgnięciu opinii Andrzeja Anielskiego z Urzędu Miasta, ten wskazał na teren, znacznie lepszy, gdzie teraz stoi kościół.
Zamiast punktu katechetycznego powstała kaplica. Wkopanie krzyża zorganizowano 16 czerwca 1983 roku, w dzień przyjazdu Jana Pawła II do ojczyzny. Ksiądz biskup w Warszawie załatwił zgodę na budowę kościoła. Szły nowe czasy. To Św. Jan Paweł II sprawił, że na Majówce wybudowano "normalny" kościół, a nie salę koncertową. Projektantem kościoła był architekt z Kielc, Zdzisław Wiek, syn organisty z Wiślicy. Jan Kania był majstrem na budowie, inspektorem nadzoru.
- Nie obawiał się ksiądz tego wyzwania, biorąc pod uwagę tamte czasy? Skąd ta determinacja i hart ducha?
- Nie bałem się. Pragnąłem się wywiązać jako apostoł. Czułem wsparcie "z Góry" i to pomagało. Budowaliśmy parafię wspólnie, sposobem gospodarczym. Na początek była kaplica, od razu Serca Jezusowego. Czułem taką potrzebę, czytając starą książkę telefoniczną widziałem, że tam jest parafia pw. Serca Jezusowego, ale komuniści nie pozwalali na to. Ale ja byłem nieugięty, powtarzałem z uporem, że to będzie parafia pw. Serca Jezusowego.
- Na przekór wszystkim i wszystkiemu... Taki jest ks. A. Sikora?
- Takim jest, ale bardzo wspomagali mnie mieszkańcy nowo budowanego osiedla. Choć początkowo mieszkańcy nowych bloków nie byli mocno związani z tym terenem. Przybyli tu młodzi ludzie. Jedną nogą byli trochę jeszcze w Pawłowie czy Rzepinie, skąd pochodzili. Dostrzegłem w tworzeniu wspólnoty Łaskę Bożą. Zaczęliśmy od Eucharystii, udzielania sakramentów i z czasem powstała wspólnota, która dała początek parafii.
Parafianie bardzo pomagali przy budowie, głównie przy pracach fizycznych. Choć borykaliśmy się z wieloma problemami nie tylko natury formalnej. Cegły ściągaliśmy spod Sandomierza, część kupiłem w cegielni w Starachowicach. Ludzie z bloków dopytywali i prosili o szybką budowę kościoła, bo stali na deszczu i śniegu i modlili się.
- Zaczął ksiądz budować kościół w 1983 roku. Poświęcenie w stanie surowym było w 1990 roku. Z czasem pojawiły się nowe potrzeby i inicjatywy, jak np. dzwonnica, Droga Krzyżowa wokół kościoła...
- Przy budowie kościoła dostałem bardzo dobrego fachowca budowlańca - to by Jan Kania, bardzo sprytnie i fachowo kierował budową i doprowadził ją do końca.
Po budowie kościoła była budowa dzwonnicy, wysokiej na 50 metrów. I wtedy miało miejsce jedno cudowne wydarzenie. Byłem świadkiem tego zdarzania. Podczas potrząsania (wibrowania) betonu buławą (by był bardziej trwały) przez Jana Kanię na rusztowaniu, jedna deska się zsuwała. Ona była już na samym brzegu, w ostatniej chwili pan Jan to zauważył. A mogło dojść do tragedii. Opatrzność czuwała, to było niewytłumaczalne. Dziś stoi krzyż jako znak Bożej Opatrzności.
- Parafia i kościół to nie tylko budynek, to wspólnota wiernych. Parafia na Majówce od zawsze słynęła z wielości wspólnot i miała szczęście do kapłanów...
- To osiedle od początku uważało mnie za budowniczego kościoła. Jednoczyłem ludzi wokół parafii. Ludzie byli dla mnie takim powerem, który mnie podtrzymywał na duchu. Wspólnoty były potrzebą mojego kapłańskiego serca. Budowałem, a jednocześnie byłem podbudowany. Chodząc po kolędzie jeszcze bardziej odczuwałem to wsparcie. Ludzie jednoczyli się i wspierali mnie jak mogli pracując w czynie społecznym. Duże zaangażowanie wykazywał m.in. pan Stanisław Gwóźdź oraz lekarz Hurej, który skaleczył się kilofem pracując przy budowie domu parafialnego.
Jeśli chodzi o kapłanów, to szczególną rolę odegrali księża, ks. Grzegorz Murawski, ks. Szczepan Barański, ks. Andrzej Zarzycki, który aktywnie działał z młodzieżą, udzielał się muzycznie.
- Jak zmieniła się duchowość ludzi od czasów budowy kościoła na Majówce, a jak wygląda to dziś?
- To w zasadzie się nie zmienia. Inne jest podejście młodzieży, ale z naszej parafii wyszło najwięcej powołań kapłańskich - 12 powołań i to jest powód do dumy.
- To w dużej mierze zasługa Księdza?
- Powołanie pochodzi od Pana Boga, a że ja byłem inicjatorem - to tak jest.
- A jakie przesłanie chciałby Ksiądz zostawić młodym kapłanom i wiernym?
- Z tymi, którzy mają rezerwę do Kościoła trudno się rozmawia, ale Pan Bóg dla nich też ma jakiś plan i może przyjdzie taki moment, że wejdą na dobrą ścieżkę. To musi przyjść z góry. Ze swojej perspektywy powiem tyle: by żyć skromnie. Ksiądz musi żyć w ubóstwie. Te dobra współczesnego świata psują ludzi. To nie wszystko, człowiek musi być ludzki, musi być uczciwy i serdeczny. Brakuje nam życzliwości na co dzień, co również tyczy się księży. Wiara jest łaską. Kto otrzyma tę łaskę, wygrał swoje życie.
- Ma ksiądz dziś poczucie dobrze spełnionego obowiązku?
- Tak, dobrze spełniłem swój obowiązek do końca. Zrezygnowałem z kierowania parafią, bo uznałem, że spełniłem w niej swoją funkcję. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Nowa miotła zawsze lepiej zamiata, niż stara. Nigdy nie żałowałem też swojej decyzji o kapłaństwie. Spełniłem się w tym powołaniu.
***
Ks. Aleksander Sikora ur. się 2 grudnia 1941 roku w Radomiu jako szóste dziecko Heleny i Jana Sikorów z radomskiego osiedla Kaptur. Mama pracowała w Fabryce Fajansu i Ceramiki, ojciec był rzemieślnikiem. Chodził do szkoły podstawowej w Radomiu. Potem było Liceum Ogólnokształcące im. Chałubińskiego. Ukończył seminarium duchowne w Sandomierzu. Święcenia kapłańskie otrzymał 5 czerwca 1966 roku z rąk ks. bp Piotra Gołębiowskiego. Było to kilka dni po śmierci ojca. Mama sama udzieliła mu błogosławieństwa na kapłańską drogę. Jako dziecko chciał być stolarzem. Zwyciężyło kapłańskie powołanie.
Rozmawiała Ewelina Jamka
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.