Reklama

Na każde słowo Mama muszę sobie zapracować

Jest mamą dla 21 dzieci, z których każde ma swoje miejsce w jej sercu... Niektóre wybrały już swoją drogę życia, Julka odeszła do wieczności, dziewięcioro wciąż pozostaje pod opieką Edyty Kęszczyk, która od 16 lat z mężem Romanem sprawuje pieczę zastępczą nad dziećmi. Jest mamą zastępczą... Ale jak mówi Rodzinny Dom Dziecka, który prowadzą to nie placówka czy instytucja to... rodzina. O blaskach i cieniach wyjątkowego macierzyństwa rozmawiała Ewelina Jamka.

- Myśląc mama, kto lub co przychodzi na myśl?

- Moja mama. To ciepło, bezpieczeństwo, przyjaciel. Moja mama zmarła dwa lata temu. Ostatnie lata, kiedy chorowała były ciężkie dla nas wszystkich, potrzebowała opieki. Fizycznie jest lżej, ale w sercu pustka, bo bardzo mi jej brakuje.

Zawsze chciałam być taką mamą, jak moja mama, troskliwa, opiekuńcza, otoczona gromadką dzieci, bo pochodzę z wielodzietnej rodziny. Gdzie opiekuńczość i odpowiedzialność za drugiego człowieka była na porządku dziennym. Od zawsze chciałam być dla moich dzieci przyjacielem, w troskach i problemach, otwarta na ich potrzeby, potrafiąca wskazywać właściwe ścieżki...

- Czy to wyobrażenie o macierzyństwie pokrywa się z rzeczywistością?

- W dużej mierze tak, choć ja na każde słowo "Mama" muszę sobie zapracować. Mama pojawia się wraz z nastaniem, nawiązaniem relacji z dzieckiem, które pojawia się w naszym domu. Bo nie od razu jestem mamą dla konkretnego dziecka, które pojawia się w naszym życiu. To się dzieje, po przez pieluchy, rozmowy, przytulasy, buziaki na dobranoc, dawanie poczucia bezpieczeństwa. Na poczatku jestem ciocią, czasem panią. Ta relacja mama - dziecko przychodzi z czasem, jedno dziecko potrzebuje go więcej, inne mniej. To jest niesamowite, kiedy w końcu dziecko otwiera ramiona i z serca powie "mama", obce dla mnie dziecko w sensie biologicznym.        

- Zastępcza mama ma trudniej czy łatwiej życiu?

- Moim zdaniem trudniej, z wielu powodów. Moje uczucia, więź z dzieckiem, one nie tworzą się w chwilą poczęcia dziecka. One się zaczynają od telefonu, z pytaniem czy przyjmiemy kolejne dziecko pod swój dach. Czasem nie ma chwili na zastanowienie, na przygotowanie choćby emocjonalne, potrzeba natychmiastowej decyzji ze wszelkimi jej konsekwencjami. Nie od razu człowiek pała miłością do drugiego człowieka a te dzieci pragną miłości jak mało które. Kiedy dostaje się na ręce niemowlaka, człowiek się rozczula - ta miłość przychodzi bardzo szybko. W przypadku starszego dziecka, które najczęściej bywa obdarzone ogromnym bagażem negatywnych doświadczeń, potrzeba tego czasu zdecydowanie więcej, zanim nasze "zębatki" zaczną wspólnie trybić.         

- Czy to się udaje?

- Za każdym razem, ale za każdym razem wymaga to indywidualnego podejścia, zrozumienia potrzeb i problemów. Nie ma tu reguły, wypracowanego schematu, gotowej recepty. Niektóre dzieci mają za sobą taką traumę - zwłaszcza kiedy nie doświadczyły miłości mamy, że szybko mi nie zaufają. Wtedy tata ma tu ogromną rolę do spełnienia, mama odsuwa się cień, jest osobą drugoplanową. I to się sprawdza, z czasem te relacje wskakują na właściwe tory...

- Co jest najtrudniejsze w macierzyństwie zastępczym?

- To macierzyństwo jest na pewno bardziej wymagające, nie tylko pod względem emocjonalnym, ale również fizycznym. Jestem mamą na pełnym etacie, 24 godzinę na dobę, to jest moja misja i praca. Mama biologiczna ma choćby chwilę oddechu, kiedy idzie do pracy. Inaczej też jest, kiedy ma się pod opieką 2-3 dzieci a inaczej przy 9 dzieciach, kiedy trzeba dzielić czas pomiędzy wszystkie równo a każde ma inne potrzeby. Najmłodszy jest 4-latek, który nie rozumie rozterek nastoletniej siostry i na odwrót.   

- Dla ilu dzieci jest Pani mamą?

-  Aktualnie mamy dziewięcioro dzieci, w tym dwoje adoptowanych, choć od pozostałych dzieci odróżnia je tylko nasze nazwisko w zasadzie i nic więcej. Pięcioro dzieci się usamodzielniło, jeden syn jest zagranicą. Mamy z nimi kontakt. Kolejne chcą wyjść z domu i tu serce krwawi. I tu pojawiają się kolejne trudy macierzyństwa. Gdy przychodzi 18 lat u tych młodych ludzi, często "woła" je wolność, swoboda, pozorna dorosłość, zatracają się wartości i więzi rodzinne - to, nad czym pracowaliśmy całe lata, co chcieliśmy im przekazać. Nie zawsze się to udaje. Nie można przed nimi zamknąć drzwi, ale one wiedzą, że pomimo błędów, jakie czasem popełniają, drzwi naszego domu są zawsze dla nich otwarte. Nie da się odciąć i nie myśleć, o tych, które były w naszym domu jako pierwsze. W swoim sercu noszę 21 dzieci.

- Każdy rodzic przeżywa tzw. syndrom opuszczonego gniazda, kiedy dzieci się usamodzielniają. Państwo przeżyli śmierć dziecka... Jak żyć po takiej stracie? - Julka była naszym pierwszym adoptowanym dzieckiem. Pojawiła się w naszym domu, kiedy miała pół roku. Zmarła w wieku 7 lat. To było 12 lat temu... 10 miesięcy bardzo ciężko chorowała. Z tą stratą nie można sobie poradzić. Można się niejako przyzwyczaić do bólu i pustki, która zostaje na zawsze. Nie ma dnia, byśmy nie myśleli o Niej, nie zastanawiali się, jakby wglądała jako dorosła kobieta, czym by się interesowała. 

- Mimo nadmiaru trosk, wyobraża sobie Pani swoje życie bez dzieci?         

- Nie wiem, jak i ile czasu umiałbym żyć bez dzieci. Nawet kiedy wygrałam voucher na masaże w Kinie Kobiet kilka lat temu, oddałam go, bo nie wyobrażałam sobie, by zostawić dom i zrobić coś dla siebie. Jestem mamą na 99 proc. Ten 1 proc. zostawiam dla siebie, na swoje potrzeby. Ostatnio po 16 latach rodzicielstwa zastępczego była przeprowadzana ankieta, której celem było wykazanie, czy nadajemy się do pełnienia tej roli. Pytano o to nasze dzieci. Dla mnie nie laurka czy kwiaty są najlepszym prezentem, ale deklaracja, że jestem mamą na 100 proc. I tak zostałam oceniona przez nasze dzieci.

- Jak uczcicie tegoroczny Dzień Mamy?

- Dla mnie Dzień Mamy jest każdego dnia, kiedy wieczorem dajemy sobie buziaka przed snem, kiedy te niby obce dzieci wpuszczają mnie do swojego życia, do swojego serca. Męża sobie wybrałam, dzieci przychodzą takie, jakie są, z całym bagażem doświadczeń i trzeba oddać im serce. Kiedy w naszej rodzinie pojawia się dziecko, od męża dostaję bukiet kwiatów. Wtedy wiem, że muszę być przygotowana na ogromną rewolucję, ale kocham moje dzieci za to, że je mam, że dzięki nim możemy być rodziną. Bo my jesteśmy rodziną a nie placówką wychowawczą czy instytucją, jak czasem postrzega się Rodzinne Domy Dziecka. 

Rozmawiała Ewelina Jamka

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do