
Od ponad roku zmagamy się z koronawirusem. Jak z perspektywy czasu patrzą na epidemię ci, którzy wciąż stoją na pierwszej linii frontu? Czy oswoili się ze śmiertelnym zagrożeniem? Czy do nieprzewidywalnego wroga da się przyzwyczaić? Swoimi doświadczeniami dzielą się służby medyczne. Są zgodni co do jednego - nadal jest się czego bać a teraz jeszcze bardziej trzeba na siebie uważać. Dlaczego?
Pani Anna, pielęgniarka ze starachowickiego szpitala, z którą rozmawialiśmy przed rokiem nadal dzielnie stawia czoło przeciwnościom i wyzwaniom, jakie przynosi każdy dzień na oddziale zakaźnym. Dwukrotnie zaszczepiona przeciwko COVID-19 prawdopodobnie nie chorowała na koronawirusa, albo przechodziła go bezobjawowo, o czym nie wie. Ale jak mówi pod latarnią najciemniej i jak się okazuje w samym centrum zakażenia najbezpieczniej. - Kiedy inni mieli obawy i wątpliwości dotyczące przekształcenia naszego szpitala w covidowy, ja się cieszyłam i od początku mówiłam, że wbrew pozorom u nas będzie najbezpieczniej. Oczywiście koronawirus nie omija naszego personelu, bo nawet ci, którzy zostali dwukrotnie zaszczepieni, byli zakażeni, ale na pewno przechodzili to łagodniej - mówi pielęgniarka z oddziału zakaźnego. - Z perspektywy roku na pewno wiemy więcej i pracujemy nieco inaczej, bo nabrałyśmy praktyki i doświadczenia, ale niestety nie przekłada się to na zdrowie pacjentów. Trafiają do nas coraz młodsze osoby, do tej pory zdrowe, nieobciążone żadnymi schorzeniami. I to jest najgorsze. Ten wirus jest nieobliczalny. Nadal jest się czego bać. I chyba teraz jeszcze bardziej niż przed rokiem trzeba na siebie uważać. Koronawirus atakuje wszystkich, jak leci. Każdy radzi sobie z tym na swój sposób. Reakcje pacjentów są różne, bo ich stan również bywa bardzo różny. My widzimy tych ludzi na co dzień, przez co przechodzą. Bywały sytuacje, że ludzie z niedotlenieniem ściągali sobie maski z twarzy, bo już nie mogli i nie chcieli dalej się męczyć. Byli jednak i tacy, którzy mimo bardzo ciężkiego stanu, właśnie dzięki woli walki wychodzili z tego. Nie ma reguły. Czasem wydaje się, że przebieg choroby jest rokujący na wyzdrowienie a pacjent umiera. Bywa też zupełnie odwrotnie - kiedy już wydaje się, że pacjent jest bez szans, szczęśliwie wraca do zdrowia. Pytania pacjentów: ile to jeszcze potrwa? Kiedy wyzdrowieję? Czy mam szansę? - są nagminne. A tak naprawdę my nie znamy odpowiedzi na te pytania. Tu ciężko cokolwiek przewidzieć. Dlatego trzeba na siebie uważać i niczego nie wolno bagatelizować. Nadal pracujemy w pełnym zabezpieczeniu, ubrani w kombinezon, maski (lub przyłbica), czepek, buty ochronne, podwójne rękawiczki, które są zmieniane po każdym dyżurze. Obowiązuje pełna dezynfekcja. Personel jest obciążony, zwłaszcza psychicznie, bo to jest praca o wysokim stopniu ryzyka. Oczywiście czas spowodował, że można się do tego przyzwyczaić, nieco "oswoić" z wirusem, ale nie wolno go lekceważyć. Osoby bez doświadczenia kompletnie sobie z tym nie radzą, bo tu trzeba być w każdej sytuacji przygotowanym na najgorsze.
Jak mówi pani Anna, z perspektywy czasu, negatywnie ocenia wprowadzane przez rząd obostrzenia i restrykcje. Zupełnie nie rozumie zasadności szczepienia osób starszych w pierwszej kolejności, kiedy to ludzie w sile wieku 40+, 50+ są - jej zdaniem - największymi nosicielami tego wirusa, ze względu na aktywność zawodową i społeczną.
- I to te osoby, moim zdaniem powinny być szczepione jako pierwsze - dodaje. - Niepotrzebnie zamykane są zakłady pracy, gdzie pracuje po kilka osób, podczas gdy ludzie stykają się w sklepach i innych miejscach publicznych. Potrzebny jest zdrowy rozsądek i zachowanie wszelkich środków ostrożności. W ub. roku umierały głównie osoby starsze, gdzie covid był tylko dodatkiem do rozpoznania. Teraz to niestety on stanowi główną przyczynę zgonów coraz młodszych osób - podsumowuje.
O tym, że praca ratownika medycznego z karetki pogotowia zmieniła się od 180 stopni od ub. roku jest przekonany pan Piotr. Na to, z czym przyszło im się mierzyć nie przygotowała ich żadna szkoła ani studia. - To nie tylko obawa przed groźną chorobą zakaźną. Musieliśmy generalnie zupełnie zmienić podejście do naszych wyjazdów i do pacjentów, których spotykamy na naszej drodze zawodowej. Wzywani jesteśmy do różnych przypadków. Nawet jeśli teoretycznie nie mamy do czynienia z pacjentem covidowym, to gdzieś się czai z tyłu głowy podejrzenie. Z tego powodu nie możemy do końca ufać ludziom a przecież zaufanie w tej pracy to podstawa. Liczymy, że pacjent podczas wstępnego wywiadu powie prawdę o swoim stanie zdrowia, ale nie zawsze tak jest a najczęściej okazuje się, że to co mówi jest dalekie od prawdy. To dodatkowo obciąża psychicznie. Fizycznie doskwiera strój, który jest podstawą naszego bezpieczeństwa. Niektórzy patrzą na nas i uważają nas za kosmitów, ale jak inaczej - kombinezon, maska, przyłbica, 2-3 pary rękawiczek, obuwie ochronne. To znacznie utrudnia wykonywanie czynności ratunkowych - nie ukrywa ratownik dodając, że w okresie letnim nie sposób było w tym pracować. - Człowiek był zmęczony po dyżurze już z samej konieczności przebywania w takim stroju. Pogotowie ma też znacznie więcej wyjazdów. Niekiedy ratownik stał się lekarzem, który jako pierwszy dociera do pacjenta z braku dostępu do podstawowej opieki medycznej. - Utrudnieniem z pewnością na początku był brak jasnych wytycznych, gdzie, kto i w jakich sytuacjach ma być kierowany. Nie raz odbijaliśmy się od ściany zawożąc jakiegoś pacjenta do szpitala w ościennych gminach. Nie raz musieliśmy go wieźć gdzie indziej, bo nie było miejsca czy z innych powodów nas odsyłano. To znacząco wydłużało nasze wyjazdy, ograniczało dostęp innych pacjentów do karetki. Teraz działa to zdecydowanie lepiej w praktyce, co ułatwia pracę. Ale to nie jest zawód dla każdego. Do tego trzeba się nadawać. Ta praca bardzo obciąża, bo człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale też za swoją rodzinę. Nie da się do tego podejść rutynowo, schematycznie. Jedyny plus tego wszystkiego jest chyba taki, że koronawirus wybił chyba nas wszystkich z rutyny. Teraz nie da się i nie można myśleć, że jakoś to będzie. Bo o ile wstępnie można ocenić, że ktoś złapał Sars-cov-2, to tak naprawdę nie ma żadnej pewności, jak to się dla niego skończy...
Czy z perspektywy czasu inaczej na koronawirusa patrzą medycy? Czy i co zmieniło się w ich nastawieniu do pandemii?
- W ubiegłym roku w marcu zapadła decyzja o przekształceniu naszej placówki w szpital jednoimienny "Covidowy" - mówi lekarz ze starachowickiego szpitala. - Nie ukrywam, że wówczas bardzo nas to stresowało, bo nie mieliśmy (zresztą nikt nie miał) wtedy doświadczenia odnośnie leczenia tej choroby, trudno było też przewidzieć, czy będziemy potrafili odpowiednio zabezpieczyć przed wirusem siebie, a co za tym idzie nasze rodziny. Z czasem przyzwyczailiśmy się do kombinezonów i zmienionego trybu pracy.
Obecnie już kolejna, największa jak dotąd i mam nadzieję, ostatnia fala epidemii opada. Niestety jej pokłosiem jest olbrzymia liczba pacjentów z zaburzeniami oddychania – to dobrze, że jest możliwe zapewnienie opieki nad tymi chorymi w szpitalach, bo bez tlenoterapii po prostu wielka część z nich nie przeżyłaby choroby. Z drugiej strony z niecierpliwością czekamy na to, żeby szpital wreszcie wrócił do normalności. Przecież my teraz nie zajmujemy się problemami medycznymi z zakresu naszych specjalizacji. Badania diagnostyczne są odraczane, zabiegi planowe nie mogą się odbywać... Pacjenci z naszego miasta, np. moi sąsiedzi, muszą być w razie konieczności hospitalizowani w innych miastach, co jest wysoce niekomfortowe dla chorych i ich rodzin - dodaje.
- Do rygorów sanitarnych, kombinezonów i innego trybu pracy przyzwyczailiśmy się, ale szczególnie ostatnia fala pokazała mi grozę tej choroby. Kilkoro moich znajomych osób leżało z ciężką niewydolnością oddechową w moim i sąsiednich oddziałach, niedawno pożegnaliśmy też jednego z moich nauczycieli z podstawówki, co było dla mnie osobiście bardzo smutnym przeżyciem. Do tego nie da się przyzwyczaić - mówi pani doktor dodając, że chyba każdy z nas inaczej już patrzy na to, co się dzieje wokół. - No cóż, żyjemy z koronawirusem już od roku i chyba już wszyscy trochę oswoiliśmy się z tą sytuacją. W dalszym ciągu trzeba zachowywać dystans, pamiętać o higienie, w miarę możliwości zaszczepić się. Myślę, że w przyszłości wirus będzie mutował w kierunku choroby o coraz lżejszym, "przeziębieniowym" przebiegu.
Ewelina Jamka
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie