Reklama

Okupacyjna przeszłość - wspomnienia z czasów wojny

Okruchy wspomnień wydają się wzbijać i tańczyć jak drobinki kurzu w promieniach słońca. Zbierane, pieczołowicie przechowywane, utykane w zaułkach pamięci w końcu okazują się tylko bladym widmem życia. Nikomu niepotrzebnym. Chyba, że... ktoś przywróci im kolor i sprawi, że staną się mozaiką miasta. Zróbmy to.

Okupacyjna przeszłość

Noc zgasła w stawie, wygładzone przez nią kanty świata, w blasku słońca stają się coraz bardziej widoczne. W murach więzienia budzi się strach. Niewysoki, murowany budynek przycupnął przy ulicy Marszałkowskiej, piecze nad nim sprawuje człowiek, którego nienawidzą całe Starachowice - przedwojenny policjant o nazwisku Chmielewski, bezgranicznie oddany Niemcom. Człowiek okrutny i brutalny. 

Więzienną zasadą było, że więźniowie otrzymywali od swoich rodzin posiłki, odbywało się to raz dziennie i to tylko przez 15 min. Garnki z obiadem należało ustawić na podeście schodów, na każdym z nich była karta z nazwiskiem aresztowanego. 

- Pamiętam, jak komendant Chmielewski jak zwykle elegancki, starannie ogolony, w wyczyszczonych i lśniących oficerkach, wchodził schodami do więzienia i na podeście o któryś z tych garnków zawadził i oblał sobie zupą te czyste buty. Wpadł w taką wściekłość, że kilkoma kopnięciami wszystkie te garnki zrzucił ze schodów do ogródka. Tego dnia więźniowie nie otrzymali gorącego posiłku - pisał Jerzy Błoński (Okupacyjne wspomnienia - z archiwum Aleksandra Pawelca). 

Z Chmielewskim związana jest również historia pewnego Żyda. 

Stał tam stareńki niczym świat, który reprezentował, ale wyprostowany i taki zupełnie czerstwy. Tylko oczy wskazywały na to, że dawno został złamany. - Przypominał mi biblijnego Mojżesza, Przez ramię miał przewieszony stary worek, z którego przez dziury prześwitywał chleb - wspomina Jerzy Błoński, który był świadkiem zdarzenia. 

Chmielewski był z gościną w domu małżeństwa Gałązków, gdy do drzwi zapukał ów Żyd, prosząc o coś do jedzenia. Źle trafił, bo policjant Gałązka nie ustępował w okrucieństwie komendantowi. Gdy Chmielewski zobaczył Żyda wyciągnął rewolwer i chciał go zastrzelić, ocaliła Żyda (przynajmniej w tamtym momencie) żona policjanta Gałązki. Dlaczego? Nikt nie wie.

Częściej jednak Wierzbnik staje się okupacyjną dżunglą. Silny zjada słabszego. Bez najmniejszej refleksji odbiera się domy, mienie, rodziny, życie. Poniża i odczłowiecza. 

Po przesiedleniu Żydów do getta komendant Chmielewski bardzo skrupulatnie zajmie się zabezpieczaniem ich mienia, co oznacza, że wszystko co lepsze i cenniejsze znalazło się w jego rękach. 

Ze starachowickim więzieniem związany był gestapowiec o nazwisku Miller zapamiętany także z tego, że utykał lekko na jedną nogę. Odpowiedzialny za wykonywanie wyroków na więźniach, słynął ze szczególnego upodobania do liczby "3". 

- Widziałem, jak zastrzelił trzech więźniów, których wraz z policjantem wyprowadził do więziennego ogródka. Policjant stanął w bramie ogrodzenia, Miller wyciągnął kartkę, chyba wyrok, a potem wyciągnął parabellum, chwycił jednego z więźniów za kołnierz i strzelił mu w tył głowy. W podobny sposób zastrzelił pozostałych. Innym razem znajdowałem się około 20 m od miejsca zdarzenia. Obok więziennego płotu była studnia zwana fabryczną. Z przekładnią zębatą i wałem na dwa wiadra. Przychodzili tam więźniowie po wodę i przychodziłem ja, mieszkałem bowiem po sąsiedzku z więzieniem. Kiedy więc pewnego razu ciągnąłem wodę ze studni Miller szedł w moim kierunku z więźniem, który niósł kubeł ze śmieciami. Gdy ten podnosił klapę, Miller wystrzelił. W taki sam sposób zastrzelił kolejnych dwóch. Po wszystkim miejsce przysypano piaskiem. Więźniów, których mordowano w celach wynoszono i zakopywano w okopie pomiędzy posterunkiem a domem pana Świostowskiego - opisywał wspominany Jerzy Błoński. Pamięta, że przed samym wyzwoleniem hitlerowcy wyprowadzili wszystkich więźniów w las pod Bugaj i tam ich zamordowali. 

Cele starachowickiego więzienia często były ostatnim miejscem przed wywózką, równie często jej ściany były ostatnim, co człowiek widział...

- W pierwszych godzinach wolności wszedłem do opuszczonego więzienia. W kancelarii, w ścianie znajdowało się pomieszczenie przypominające szafę. Otworzyłem żelazne drzwi i wszedłem do środka. Metr na metr. Na pomazanych krwią ścianach odczytałem niewyraźny już napis: Dla Ciebie Polsko. I wtedy zrozumiałem, jak wiele im zawdzięczamy - kończy Pan Jerzy.  Jego okruchy wspomnień wydają się wzbijać i tańczyć jak drobinki kurzu w promieniach słońca. Zbierane, pieczołowicie przechowywane, utykane w zaułkach pamięci w końcu okazują się tylko bladym widmem życia. Nikomu niepotrzebnym. Chyba, że ktoś przywróci im kolor i sprawi, że staną się mozaiką miasta. 

Zrobiliśmy to. 

Aneta Marciniak

fot. z archiwum Aleksandra Pawelca

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do