Reklama

TYLKO U NAS: utknęli w Górach. Odsłaniamy kulisy strażackiej akcji u podnóża Łysicy

To mógł być tragiczny finał wyprawy na wzgórze zimowej stolicy Gór Świętokrzyskich. Trzech młodych mężczyzn, w niedzielę, 25 lutego, wybrało się na Łysicę. Pech chciał, że jeden z nich z powodu urazu nogi utknął na szlaku. Była noc, a termometry wskazywały na 16 stopni poniżej zera...


Jak zakończyła się ta historia? Doskonale zna ją Marek Białek, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Bodzentynie, który na miejscu zdarzenia kierował akcją ratowniczą. Strażakom ochotnikom, zadania z pewnością nie ułatwiał siarczysty mróz, a przede wszystkim trudne warunki na szlaku, z jakimi musieli sobie poradzić. Tylko dzięki wytrwałości i profesjonalizmowi, turyści mogą zawdzięczać to, że do domów wrócili żywi.


Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, po tym co się stało? Turyści wybrali nieodpowiedni moment na wyprawę na szczyt. A z pewnością nie powinni tego zrobić, przy zapadającym szybko zmroku i niskiej temperaturze – zwracał uwagę w rozmowie z TYGODNIK-iem komendant Białek. Była niedziela, 25 lutego. Bodzentyńska OSP otrzymała zgłoszenie ok. godz. 21.30. Pierwsze informacje wskazywały na to, iż na szlaku, na Górze Łysicy utknęła jedna osoba. Na ratunek ruszył zastęp druhów. – Po otrzymaniu sygnału alarmowego, działaliśmy błyskawicznie. Pod szczytem, mniej więcej w połowie drogi na Łysicę, wypadkowi uległ turysta. Jak się okazało mężczyzna doznał urazu kolana – dodał.


Strażacy, którzy udali się na szlak, do pokonania mieli ok. 450 metrów. Dotarli na miejsce. Jak zwykle w takich sytuacjach, liczył się czas i to, by w jak najkrótszym czasie dotrzeć do osoby poszkodowanej. – Na górze okazało się, że wraz z poszkodowanym są również dwie inne osoby, które zaopiekowały się tym człowiekiem. Nasze działania polegały na udzieleniu kwalifikowanej pomocy medycznej, a przede wszystkim przetransportowaniu mężczyzny na dół – relacjonował szef OSP.

Strażacy wykorzystali do tego deskę ortopedyczną oraz tzw. szynę Kramera. – Kończyna dolna poszkodowanego została odpowiednio zabezpieczona. Zapewniono mu także komfort termiczny i psychiczny – dodał.

Na dole, przy klasztorze na strażaków oraz poszkodowanego czekał już zespół ratownictwa medycznego. – Akcja trwała ok. półtorej godziny. Zakończyłaby się szybciej, gdyby nie trudne warunki. Górski szlak był oblodzony – tłumaczył komendant OSP Bodzentyn. – W działaniach uczestniczyło łącznie 6 strażaków, a także 2 ratowników zespołu ratownictwa medycznego. Poszkodowany to 30-latek, pochodzący z Kielc – dodał nasz rozmówca.

W jaki sposób się tam znalazł i dlaczego wybrał się akurat w taką pogodę? – Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy dotarliśmy do niego, mężczyzna był w towarzystwie kolegów. Być może późnym wieczorem szukali mocnych wrażeń – zaznaczył komendant. Jak poinformował M. Białek, pozostałym dwóm osobom nic się nie stało.


Z naszych wstępnych ustaleń wynikało, iż poszkodowany kielczanin doznał urazu kolana. Nie był w stanie zejść o własnych siłach z góry. Do pechowego zdarzenia doszło na szlaku. Pozostała dwójka, nie była jednak w stanie pomóc mu w przedostaniu się w bezpieczne miejsce. Mężczyzna był przytomny. Jego organizm nie był wychłodzony. Kiedy byliśmy na miejscu, utrzymywał z nami kontakt. Rozmawiał ze strażakami – podkreślił szef OSP Bodzentyn.


fot. OSP Bodzentyn

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do