Szybujące ceny mieszkań...

Ci, którzy mają do sprzedania mieszkanie zacierają ręce. W dramatycznej sytuacji są ci, którzy marzą o własnym M. Za mieszkanie w Starachowicach trzeba już zapłacić nawet 5 tys. zł za metr kwadratowy i więcej. Gdzie są granice absurdu? - pytają nasi Czytelnicy.


Dobra koniunktura dla sprzedających i wynajmujących trwa. Ceny mieszkań w Starachowicach systematycznie z miesiąca na miesiąc coraz bardziej idą w górę. Dotyczy to zarówno sprzedaży, jak i najmu. Ci, którzy mają do sprzedania mieszkanie zacierają ręce. W dramatycznej sytuacji są ci, którzy marzą o własnym M. I to oni właśnie alarmują, że za metr kwadratowy mieszkania trzeba zapłacić nawet 5 tys. zł i więcej...


Jeszcze przed rokiem można było kupić mieszkanie po 2-3 tys. zł za metr kwadratowy. Już wtedy wydawało się, że to ceny z kosmosu. Obserwujemy rynek nieruchomości, bo chcieliśmy kupić coś swojego, ale nie da się. Mieliśmy nadzieję, że ta sytuacja się zmieni i ceny jakoś wyhamują, ale nie zanosi się - jest coraz gorzej. Teraz te ceny są wyższe dwukrotnie, albo jeszcze bardziej - mówi młode małżeństwo.


Sprzedaż...

Faktycznie przeglądając oferty na portalu, gdzie wystawiane są ogłoszenia o sprzedaży mieszkań, ceny przyprawiają o zawrót głowy. Są one bardzo zróżnicowane w zależności od lokalizacji (ulica, piętro) i stanu mieszkania (czy wyremontowane, umeblowane, z balkonem). Niższej niż 100 tys. zł oferty nie znaleźliśmy. Za 110 tys. zł jest do sprzedania kawalerka (30 m.kw.). Patrząc po zdjęciach mieszkanie wymaga jeszcze sporych nakładów finansowych - przeznaczone jest do remontu i konieczny będzie zakup mebli.

Czystym szaleństwem wydaje się oferta za 429 tys. zł - 67 m.kw. (3 pokoje), gdzie za metr mieszkania trzeba zapłacić 5.571 zł! O gustach się nie dyskutuje, ale to mieszkanie już teoretycznie mogłoby zostać zamieszkane od ręki, bo jest wyremontowane i umeblowane.

Wynajem

Podobnie sytuacja wygląda jeśli chodzi o wynajem mieszkania. Patrząc na oferty, chyba korzystniej byłoby wziąć kredy w banku i zamiast odstępnego spłacać raty, na poczet własnego M. Niestety nie wszyscy mają taką możliwość.


Szukam mieszkania do wynajęcia i jak obserwuje ceny, to one z dnia na dzień są wyższe. Ludzie chyba poszaleli. To jest nie do pomyślenia, żeby w takim małym mieście, były takie ceny. To nie miasto studenckie, tylko starzejące się, gdzie rodzin z małym dziećmi coraz mniej. Co prawda poprawiła się sytuacja na rynku pracy, ale to nie powód by zdzierać z ludzi ostatnią koszulę. Przy takich cenach, nigdy się nie odłoży na swoje - pisze nasza Czytelniczka.


Jeszcze w ub. roku za wynajem mieszkania dwupokojowego w centrum miasta trzeba było zapłacić 800-1000 zł (plus rachunki). Obecnie ta kwota wynosi 1200-1500 zł plus czynsz i media.

Ci, którzy szukają mieszkań do wynajęcia lub kupna są przerażeni cenami - wskazują na kilka powodów takiej sytuacji.


Zasadniczy to napływ imigrantów do pracy. Są tacy, którzy wynajmują mieszkania po kilka osób, przez co ich koszty się rozkładają. Oni robią krecią robotę. Rodzina już nie ma szans dzielić tych kosztów. Najgorsze jest to błędne i zamknięte koło. Wynajmując mieszkanie nabijasz komuś kasę, odłożyć się nie da a na kredyt nie masz szans, bo nie masz zdolności. I tak stale u kogoś kątem. A na mieszkanie od gminy też nie ma szans, bo nic się nie buduje. To jest fatalna sytuacja. Brak własnego M doskwiera wielu rodzinom. Wykorzystują to ci, którzy wynajmują albo mają mieszkanie na sprzedaż. Czasem cena wywalona a mieszkanie do kapitalnego remontu. To kolejny niemały wydatek. Rozumiem, że ktoś chce zarobić, ale są chyba jakieś granice zdrowego rozsądku. Gdzie są granice absurdu? - dodaje nasz rozmówca, który z żoną i dzieckiem od trzech lat bezskutecznie próbuje uregulować swoje sprawy mieszkaniowe.