Reklama

"Sentymentalne" telefony wprowadziły go o kłopoty

- Dla mnie dziwne jest to, że firma zwraca się o zwrot rzeczy, których nie jest właścicielem. Sprawa została sztucznie rozdmuchana – mówił w miniony wtorek przed Sądem Rejonowym w Starachowicach, były szef Zakładu Energetyki Cieplnej. 49-latek został oskarżony przez miejscową Prokuraturę m.in. o przywłaszczenie trzech markowych telefonów komórkowych, a także wywieranie nacisków na członków tzw. zakładowej komisji likwidacyjnej.

Były prezes starachowickiego Zakładu Energetyki Cieplnej, jak twierdził podczas pierwszej rozprawy, która odbyła się na początku minionego tygodnia, obecnie nigdzie nie pracuje. Jest na utrzymaniu żony. Zdaniem Prokuratury Rejonowej, między 24 kwietnia 2014 r. a 27 maja 2016 przywłaszczył samsunga galaxy S4 LTE o wartości ok. 600 zł. W rękach podejrzanego miały znaleźć się ponadto dwa inne telefony komórkowe: markowy iphone o wartości ok. 700 zł (do przestępstwa miało dojść między 5 grudnia 2014 a 6 sierpnia 2015), a także kolejny z samsungów warty nie mniej niż 750 zł (między 14 stycznia 2015 a 27 maja 2016).

Wątpliwości i mnóstwo znaków zapytania miał nowy prezes ZEC Marcin Pocheć.

- W trakcie przejmowania spółki oraz porządkowania spraw majątkowych, pojawiła się nie do końca jasna sprawa. Chodziło o utylizację dwóch telefonów komórkowych – relacjonował przed sądem prezes Pocheć, do którego dotarła także informacja, że na kilka dni przed odejściem z firmy, jego poprzednik podpisał aneks do umowy. Zgodnie z jego zapisami, do ZEC miał trafić telefon za symboliczną złotówkę, natomiast wartość miesięcznego abonamentu wynosić 150 zł netto. Rozwiązanie 3-letniej umowy wiązało się z karami, które spółka mogła ponieść (ponad 7 tys. zł). Pocheć do poprzednika zwrócił się pismem z prośbą o spisanie cesji.

- Otrzymałem odpowiedź, z której wynikało, iż podejrzany wszelkie sprawy ze spółką ma zakończone. Powołał się na jeden z paragrafów zawartej z nim ugody. Wyjaśniłem, iż punkt ten dotyczy kwestii związanych z urlopem, a zwrot telefonów na pewno im nie podlega. Na kolejne pismo nie otrzymałem odpowiedzi. Postanowiłem poinformować o tym Radę Nadzorczą, mając nadzieję na polubowne zakończenie sprawy. Kiedy do tego nie doszło, złożyłem zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa – podkreślił Pocheć, który podczas procesu występuje w podwójnej roli: świadka oraz oskarżyciela posiłkowego.

Komórki ostatecznie do ZEC nie wróciły. Wyjaśnieniem tego, gdzie się znajdowały zajęli się przedstawiciele organów ścigania. Materiał dowodowy w sprawie okazał się dla Prokuratury Rejonowej na tyle mocny, że ta postanowiła sporządzić akt oskarżenia, a następnie przekazać go do Sądu.

Podejrzany: to telefony bez wartości dla firmy


Były szef miejskiego przedsiębiorstwa, który zdaniem śledczych miał nie tylko przywłaszczyć telefony, ale również wpływać na zeznania członków tzw. zakładowej komisji likwidacyjnej, do winy się nie przyznawał. Jego stanowisko nie zmieniło się także w czasie wtorkowej rozprawy.

- Dziwi mnie to, że ZEC zwraca się o zwrot rzeczy, których nie jest właścicielem. ZEC nie przedstawił dowodów, pozwalających stwierdzić, iż jest właścicielem trzeciego z wymienionych w akcie oskarżenia telefonu. Nie przedstawił faktury zakupu. W zarzucie opisane jest, iż do przywłaszczenia miało dojść do 27 maja 2016. Nie jest to możliwe, gdyż 27 stycznia 2015 r. odwołano mnie ze stanowiska – podkreślił 49-latek.

Jako jeden z argumentów na swoją obronę, przedstawił kartę obiegową. - Dlaczego nie wzięto tego dokumentu pod uwagę? - pytał. - Jeśli nie rozliczyłbym się z zakładem, nie byłaby podpisana. O tym, w jaki sposób mój stosunek pracy został rozwiązany mówi paragraf 3 ugody, jaką zawarłem na okoliczność odejścia ze spółki. Wynika z niego, iż z chwilą rozwiązania umowy, ZEC wyczerpuje roszczenia wobec mnie. Telefony były uszkodzone. Nie wiem czy ktoś z pracowników firmy z takich komórek chciałby korzystać. Dla ZEC nie stanowiły żadnej wartości. Dla mnie miały jedynie sentymentalną, gdyż znajdowały się tam kontakty, notatki. Nigdy nie było takiej sytuacji, by poprzednicy na stanowisku prezesa ZEC zwracali telefony. To są rzeczy do osobistego użytku – wyjaśnił oskarżony.

49-latek opowiadał w jaki sposób, w firmie odbywał się proces likwidacyjny mienia. - Postępowanie polegało na złożeniu wniosku, do komisji, która zbiera się, ocenia i podejmuje ostateczną decyzję czy dana rzecz podlega likwidacji czy nie. Jako prezes nie uczestniczyłem w takowych posiedzeniach. Nie rozmawiałem również z członkami komisji na temat telefonów – stwierdził mężczyzna, którego podpis widnieje na protokołach komisji. - Wiedziałem o tym, iż komisja przekazała komórki do likwidacji. Nie mogę potwierdzić, czy ktoś z członków komisji widział te telefony. Nie pamiętam czy komuś z komisji pokazywałem telefony. Minęło od tego sporo czasu – dodał.

By zgrać kontakty


Jak podkreślił, komórki chciał zachować po to, by "zgrać kontakty" i inne informacje w nich zapisane. - To sprawa sztucznie rozdmuchana. W tamtym czasie, przez głowę mi nie przeszło, że zakończy się w taki sposób. Wiedząc oczywiście, że telefony trzeba oddać oraz zniszczyć – powiedział oskarżony, który jak przyznał ostatni z wymienionych telefonów kupił z własnej kieszeni.

- ZEC nie przedstawił dokumentu potwierdzającego jego zakup. Telefon miał być dodatkiem, gadżetem do umowy z 14 stycznia 2015 r. – dodał.

Telefon, co potwierdził we wtorek prezes Pocheć nie został ujęty na stanie majątku ZEC. - Został zakupiony na kilka dni przed rozwiązaniem umowy o pracę, o czym mój poprzednik doskonale wiedział. Telefon nigdy nie trafił do spółki, dlatego nie można go było wprowadzić do stanu majątkowego. Nikt w spółce nie miał pojęcia o podpisaniu umowy. Taka wiedza pojawiła się dopiero w momencie kiedy do ZEC trafiło pismo z ponagleniem zapłaty za zaległy rachunek – mówił sternik spółki.

Wobec członków komisji likwidacyjnej nie zostały wyciągnięte konsekwencje. - Nie jestem prawnikiem. Nie do mnie należy ocena tego, czy komisja poświadczyła nieprawdę. Przynajmniej na tamtym etapie sprawy nie miałem do niej zastrzeżeń – powiedział obecny prezes.

Przed Sądem Rejonowym, zeznawali również zatrudniona jako radca prawny Urzędu Miasta przewodnicząca Rady Nadzorczej ZEC, specjalista ds. kadr ZEC oraz mężczyzna, który jeden z telefonów zabezpieczonych później przez policję kupił w komisie w Starachowicach.

- Telefon użyczyłem synowi. Nie miałem wiedzy, iż może pochodzić z przestępstwa. Sprzedano go razem z pudełkiem. Nie miał śladów zniszczenia. Na pewno gdyby znajdowały się na nim uszkodzenia, nie zdecydowałbym się na jego zakup. Byłby to argument dyskwalifikujący go. Z pewnością nie miał pękniętego wyświetlacza – mówił świadek.



Obrona: postępowanie należy umorzyć

Sąd Rejonowy w Starachowicach nie przychylił się do wniosku obrońcy byłego prezesa ZEC, który wnosił m.in. o umorzenie postępowania z uwagi na znikomą szkodliwość społeczną czynu. - Okoliczności sprawy, w tym wartość telefonów wymagają zbadania. Sprawa ta z powodów oczywistych wymaga rozpoznania na posiedzeniu ogólnym – argumentował sędzia Grzegorz Iwoła. I wyznaczył termin 3 tygodni oraz 21 dni na to, by biegły sporządził opinię dotyczącą wartości komórek. ZEC jako oskarżyciel posiłkowy wnosił o naprawienie szkody. Z szacunkowych wyliczeń wynika, iż firma na braku 3 telefonów mogła stracić ponad 8 tys. zł.



 

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do