
Nie ma już tego domu, ani stodoły, w której ukrywały się żydowskie dzieci. Nie ma też ludzi, którzy narażali swoje życie dla ratowania innych. Są natomiast potomkowie świadków II wojny światowej, którzy w niewiarygodnych okolicznościach spotkali się po latach... w Wąchocku. Stąd pochodzi ks. prałat Franciszek Szczykutowicz, Honorowy Obywatel Wąchocka, mieszkający na Florydzie. Duchowny w życiu nie spodziewał się, że tegoroczny pobyt w rodzinnych stronach zakończy tak sentymentalną podróżą w czasie...
Historia, o której opowiedzieli nam ks. Franciszek Szczykutowicz oraz Maciej i Tomasz Szczykutowiczowi, bratankowie prałata - miała miejsce kilka dni temu, w Wąchocku.
Ks. Franciszek, przyleciał do Polski miesiąc temu. Jak mówi, wraca na Florydę z rodzinnego kraju bogaty w nowe, piękne doświadczenia, bo tym razem zobaczył m.in. pomorski szlak cysterski i Bazylikę katedralną w Pelplinie. Spotkał się z rodziną, ale co niesamowite odwiedzili go ludzie, z którymi historia związała ich rodzinę przed wielu, wielu laty...
- Jesteśmy w miejscu, gdzie kiedyś stał rodzinny dom wuja Franciszka, tu stała stodoła - opowiada Maciej Szczykutowicz. - Przyjechaliśmy tu w sobotę na kilka dni, bo w czwartek wuj już wraca na Florydę. Tymczasem w poniedziałek po południu, przed naszym domem, zatrzymała się para zagranicznych turystów. Kobieta przybyła z Brazylii w poszukiwaniu swych korzeni. Miała nasz adres od swych przodków - wiedziała dokładnie, że to miejsce znajduje się blisko rynku - kiedyś to była ul. Starachowicka 19, przed wojną 35. Chcieli zobaczyć miejsce, gdzie ktoś z jej przodków ukrywał się w czasie wojny.
Rachel Goldgrob przyleciała do Europy z Brazylii. Na trasie jej wyprawy znalazła się Polska. Podróżując ze swoim partnerem z Krakowa do Warszawy, postanowiła skręcić po drodze do Wąchocka, by zobaczyć miejsce, o którym tyle słyszała. Nie przypuszczała, że spotka kogoś, kto może pamiętać tamten okrutny w dziejach ludzkości czas. Tymczasem spotkała osobiście świadka wydarzeń, które rozgrywały się w latach 1939/40...
Ks. Franciszek początkowo sceptycznie zareagował na tą wizytę, wydawało mu się to niemożliwe. Dopiero bardziej szczegółowa rozmowa rozwiała wątpliwości, wywołując emocje i wzruszenie u obu stron. Przypadkowe spotkanie przerodziło się w 1,5-godzinną, niezwykle ekscytującą podróż w czasie, o której nie raz opowiadał prałat Franciszek. W w czasie drugiej wojny światowej na posesji Szczykutowiczów ukrywała się żydowska rodzina. Zamieszkiwali ziemiankę wewnątrz stodoły. Na zewnątrz wychodzili tylko nocą...
- Byłem zdziwiony, że ktoś z rodziny żydowskiej przetrwał tamten czas, że ich potomkowie żyją do dziś. Okazało się, że dziadek Rachel wyemigrował do Brazylii, zabierając ze sobą dzieci. A Rachel jest prawnuczką tych, którzy się u nas ukrywali.
Moja mama Lucyna dała im dach nad głową i zapewniała wyżywienie. W ten sposób ryzykowała własne życie. Pamiętam, gdy jako dziecko donosiłem im kociołek z zupą. Tyle mama kazała mi zrobić i o nic nie pytać. Gdyby to dotarło do Niemców, mama byłaby rozstrzelana. To były okrutne czasy, pamiętam, że byłem przestraszony, kiedy Niemcy przyszli do domu. Mama kazała mówić, że tato (działał w AK i partyzantce) nie żyje, a mama jest wdową. To nie była prawda, ale tylko tak mogliśmy go ocalić od śmierci. Oni nie mieli litości, prawdopodobnie skrzywdzili moją mamę, o czym jako chłopiec nie miałem pojęcia. Ale kiedy chciałem ją obronić, poczułem silne kopnięcie - wspomina trudny czas 89-letni dziś ksiądz Franciszek, którego starszy przyrodni brat Tadeusz był żołnierzem września 1939 roku - jego portret na ścianie w polskim mundurze bardzo rozzłościł Niemca.
Jak długo dzieci żydowskie mieszkały przy ul. Starachowickiej, tego duszpasterz nie potrafi określić. Pamięta tylko, że w Wąchocku była synagoga, do której w niedzielę szły dzieci żydowskie, a polskie do kościoła.
- Ręka Opatrzności to sprawiła, że oni dowiedzieli się o nas, że akurat teraz, kiedy ja jestem tutaj, przyjechali i szukali miejsca swoich przodków, że właśnie tutaj mieli schronienie - nie ma wątpliwości ksiądz Franciszek.
- Ci, którzy się u nas ukrywali, nie przeżyli wojny. Ale część ich rodziny wyjechała do Brazylii przekazując dokładne dane o miejscu pobytu w Wąchocku. Prawdopodobnie jestem ostatnim świadkiem, który widział, jak Niemcy rozstrzeliwali Żydów, którzy kopali sobie dół na miejscowym cmentarzu. Ten obrazek wciąż stoi przed moimi oczami - wspomina bolesne czasy.
- Wtedy było bardzo trudno o cokolwiek do jedzenia. Obok domu była rzeźnia, gdzie zabijali krowy, świnie, a mięso szło na wschód dla żołnierzy niemieckich. Myśmy brali nogi, głowę, żołądek, co zostało i się do gara nadawało. Taki żołądek płukałem w rzece, mama potem go trzy razy gotowała, żeby się nadawał do jedzenia.
- Życiem nie rządzą przypadki. Tę historię Żydów, którzy ukrywali się w starym domu wuja słyszeliśmy z bratem nie raz. Ojciec też o tym mówił, ale ten temat nigdy nie był rozwijany. Pamiętam też to zejście do ziemianki w stodole, którą osobiście rozebrałem siedem lat temu. A stary dom z Wąchocka, przy którym stała stodoła został przeniesiony do Muzeum Wsi Kieleckiej - mówi Tomasz Szczykutowicz.
Maciej osobiście pokazał Rachel stary cmentarz żydowski w Wąchocku oraz ruiny synagogi.
Ta historia na pewno będzie miała swój ciąg dalszy, obie strony wymieniły się kontaktami, które z pewnością będą podtrzymywane...
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
nieprawdopodobna historia człowieka, który został później księdzem katolickim, pochodził z religijnej rodziny która z narażeniem życia pomogła Zydom. W Zydowskim Wąchocku nie wszyscy byli antysemitami