Reklama

LUTEK - Żołnierz od Gór Świętokrzyskich (XI) Pod Lipnem i pod Chotowem

W poprzedniej części wspomnień Lucjana Krogulca ps. Lutek, zostawiliśmy naszych żołnierzy po przerwanym marszu na pomoc Powstaniu Warszawskiemu i boju o Radoszyce. Był początek września 1944 r. Działania wojenne w kolejnych tygodniach rzuciły oddziały Nurta pod Radków, okolice Włoszczowy i Lipna. Ważnym rozdziałem w ich żołnierskim życiorysie były boje pod Lipnem i Chotowem. A potem demobilizacja...

29 października 1944 r. Bój pod Lipnem

Nasz batalion, w nocy z 28 na 29 października 1944 r., niedziela - odszedł na północ, w lasy, w rejonie Lipna. Tu na postoju ubezpieczyliśmy się ze wszystkich stron.

Lipno i Majątek leżą nad wielkimi stawami rybnymi, przez które biegnie grobla łącząca się z drogą - pomiędzy stawami - prowadzącą do majątku Lipno.

Od naszego batalionu na północ, pomiędzy lasami we wsiach Wymysłów i Michałów, zatrzymały się I i II baon 74 pp. Leg., pomiędzy nimi a nami, drużyna "Halnego" od "Szorta" ubezpiecza drogę z Kozłowa do Rząbca, jakby weszli z tej strony Niemcy, wbiliby klin pomiędzy nasz batalion i bataliony 74 pp. Groblę ubezpieczyła drużyna od "Habdanka", pchor. "Gwera" od strony Lipna, a od Przygradowa placówka "Gala" z komp. "Jurka". 

W lewo od placówki "Gwera" stanęła wzmocniona druga placówka z komp. "Dzika", kaprala "Sowy", a od strony stawów – zachodniej, placówka z komp. "Jurka" pod dowództwem kpr. "Adama".

Wszystkie placówki zaminowały drogi wjazdowe minami przeciwczołgowymi. Na drodze od Przygradowa ustawiono stanowisko moździerza, tak aby można go było przerzucić tam, gdzie zajdzie zagrożenie, ubezpieczenie stanowiła sekcja od "Szczytniaka".

Od wschodu las przecinała łąka i biegnąca rzeczka, ciągnąca się z północy na południe, przylegająca do brzegu lasu, gdzie na przedpolu nasza kompania "Dzika" zajęła stanowiska.

Do południa mieliśmy spokój, odpoczywając i organizując każdy we własnym zakresie coś do zjedzenia. W tym czasie nasze żołądki strawią wszystko, ale trzeba je czymś zapełnić.

W godzinach rannych, już nad nami krążą samoloty rozpoznawcze, jest "bocian" a także "rama" - jeśli nas wykryli, obława pewna. W tym czasie w Lipnie i Przygradowie, Niemcy bez przerwy wyładowywali się, ustawiając moździerze i granatniki.

Nasza drużyna "Janusza"; stan 1 + 10 - uzbrojenie: cztery rkm-y - 2 szt. Ceska Zbrojówka, 1 szt. Browning wz. 28 i 1 szt. Bergman, 4 peemy, 3 kb, miny 5 szt., gamony 5 szt., granaty 18 szt., broń boczna 1 szt. Parabelum szturmowe kaliber 9 mm, P-38 kaliber 9 mm, kolt kaliber 11,43 mm - amunicja pod dostatkiem.

Meldunki o wyładowywaniu się Niemców w Przygardowie i Lipnie Komendant "Nurt" otrzymał na krótko przed akcją, około godz. 14.00. Niemcy zazwyczaj las opuszczali przed zmierzchem, do którego jeszcze było daleko. W związku z tym natarcie należało powstrzymać, aby Niemcy osiągnęli stanowiska batalionu możliwie jak najpóźniej.

Atak Niemców

Batalion nasz został zaatakowany od strony Lipna i Przygradowa. Niemcy, aby dostać się drogą z Lipna, musieli sforsować groblę na stawach, której broniła placówka "Gwera". Nieprzyjaciel po wyładowaniu się, rozsypał się w tyralierę i zajął pozycje wyjściowe do natarcia w kierunku na placówki "Gwera", "Adama" i "Sowy". W tym czasie potężne huki rozdarły powietrze. Na brzeg lasu spadł grad pocisków z moździerzy i granatników, i pod osłoną tego ognia, Niemcy rozpoczęli natarcie. Pierwsze starcie rozpoczyna placówka "Gala", który po przetrzymaniu nawału ognia, podpuszcza blisko Niemców i prowadzi ogień zaporowy. Szyki niemieckie załamują się, oficer prowadzący natarcie zostaje ranny, z placówki "Gala" ranni są "Czarny" i "Szary".

Niemcy zalegli i wiązali ogniem żołnierzy z placówki. Po pewnym czasie mała grupa Niemców zaatakowała placówkę z lewego skrzydła. Żołnierze placówki z rannym strz. "Szarym" opóźniając natarcie, wycofali się w stronę obozu. "Jurek" wzmacnia "Gala" i ogniem dwu drużyn skutecznie opóźnia natarcie Niemców.

"Gwer" ma lepsze położenie, nie obawia się okrążenia. Otwiera ogień z bliskiej odległości na atakujących Niemców i kładzie ich na ziemię, padają zabici i ranni. Niemcy jednak nie rezygnują z ataku na groblę, ponownie nowymi siłami natarli na placówkę "Gwera", który nadal utrzymuje stanowiska, zadając nieprzyjacielowi poważne straty. Jednak wobec przeważających sił wycofuje się, unosząc śmiertelnie rannego "Allana". Po wycofaniu się placówki "Gwera", komp. por. "Jurka" otwiera huraganowy ogień na Niemców, wiążąc ich aż do zmroku.

Następnie po wycofaniu się obrony z grobli, stanowiska batalionu w lesie zostały obsypane gradem pocisków z broni maszynowej, z moździerzy oraz granatników. Pierwsze, a także późniejsze natarcia niemieckie nie dały rezultatu, tylko na przedpolu przybywało coraz więcej rannych i zabitych Niemców.

Czołgi przeciwko kompaniom "Dzika" i "Szorta"

Tymczasem Niemcy rozszerzyli linię ataku podchodząc od strony wschodniej, gdzie nasza kompania "Dzika" była rozmieszczona na brzegu lasu z przedpolem podmokłej łąki i płynącą rzeczką, mając za sąsiada komp. "Szorta". W lewo, na brzegu lasu stała stodoła, w której "Szort" obsadził karabin maszynowy. "Nurt" jeszcze przed rozpoczęciem akcji, wysyła patrol konny pod dowództwem "Antoniewicza", w celu sprawdzenia położenia 74 pp., które ubezpieczało nasz batalion z kierunku zachodniego i północnego, po osiągnięciu wsi Michałów patrol napotkał żołnierza z tego pułku, który poinformował "Antoniewicza", że I i II batalion 74 pp. zaalarmowany wiadomością o pojawieniu się niemieckich czołgów odszedł na północ w pobliskie lasy.

Moździerz z drogi spod Przygradowa przesunięto na linię stanowisk, na odcinek wschodni "Dzika" i "Szorta". Nasza drużyna z I plutonu "Krótkiego" na swych stanowiskach pod dowództwem kpr. "Sowy" Ryszarda Gugały czuwa, a prowadząca do niej droga została zaminowana. Odległość od miejsca zaminowania do naszych stanowisk wynosi około 120 m. W razie silnego ataku placówka po ostrzelaniu Niemców ma powrócić na pozycje naszej kompanii. Na placówce nerwowe wyczekiwanie, a tu po pewnym czasie zza zakrętu drogi wyjeżdża stalowy czołg z warkotem silnika z wymierzoną w naszym kierunku lufą. "Krótki" jest opanowany, dopuszcza czołg do miejsca zaminowania, gdyby miny zawiodły ma w pobliżu sekcję piata pod dowództwem "Orlika".

 Czołg wjeżdża na zamaskowane miny i po ich wybuchu staje, Niemcy wyskakują, a w tym momencie placówka otwiera do nich ogień. Część z nich ginie, a pozostali rozproszyli się po zaroślach. Żołnierze niemieccy posuwający się za czołgiem, chcieli okrążyć drużynę "Sowy", a "Krótki" wycofał ją zgodnie z planem.

W tym czasie trwa niemieckie natarcie, prowadzone pod osłoną ognia z samochodów pancernych ustawionych na brzegu lasu, na naszą kompanie "Dzika" i "Szorta". Jesteśmy coraz silniej i celniej ostrzeliwani, a szczególnie stodoła, gdzie zostali ranni, celowniczy PIAT-a "Dan" oraz celowniczy rkm-u kpr. "Mścisław".

Na brzeg lasu, przed naszymi stanowiskami, wybuchały bez przerwy pociski granatników i moździerzy, na szczęście niecelnie.

Ponadto nie daje nam spokoju niemiecki ciężki karabin maszynowy, którego stanowisko znajduje się naprzeciwko naszej kompanii, po przeciwnej stronie łąki i rzeczki, CKM - ten rozbijają pociski oddane celnie przez obsługę naszego moździerza. Po tym, jak uszkodzono czołg i rozbito CKM, niemiecki atak na naszą kompanię nieco osłabł.

Tymczasem cały batalion był już na stanowiskach i oczekiwał Niemców nacierających od południa i zachodu. Idą powoli, ich ruch opóźniał jedynie nasz moździerz, obsługiwany przez "Siwego" i "Habdanka". Strzelano na oko, ale pociski były dość celne i powodowały, że Niemcy zmuszeni byli do rozproszenia się.

W dalszym ciągu walka nie ustawała, na odcinku komp. "Habdanka", pchor. "Tadek" wytrzymał silny ostrzał, podpuścił Niemców dość blisko i otworzył ogień, przygważdżając wroga do ziemi. Po tej akcji nie mieli już ochoty do nacierania od przodu. Nasza sytuacja była o tyle lepsza, że nasze stanowiska były uprzednio wybrane i zamaskowane, i my w stosownej porze i chwili zaczynaliśmy ostrzał Niemców, natomiast stanowiska niemieckie były tam, gdzie zastał ich nasz ogień. I to dawało nam przewagę.

Ugaszone piekło

"Nurt" w czasie walki chodził wzdłuż stanowisk, był spokojny - odbierał od łączników meldunki, wydawał rozkazy, łatał najbardziej zagrożone odcinki kim i jak się dało.

Ale dalej trwa walka na naszym odcinku, coś miga pomiędzy drzewami. To przeskakują oficerowie, wydając komendy, usiłują poderwać Niemców do natarcia. Nie spieszą się, tylko całą pozorną gotowość ataku wyładowują w gwałtownych seriach karabinów maszynowych na naszą kompanię. Nie pozostajemy dłużni - ogień dwustronny, kto kogo zwycięży. Uparliśmy się, ani kroku do tyłu. To mógłby być początek załamania, a może i klęski. Wiemy o tym - trwamy.

Niespodziewanie na naszym odcinku, ogień ustaje, niemieckie komendy oddalają się, cichną. Niemcy wycofują się czy zrezygnowali z natarcia, czy też się przegrupowują? My na razie mamy chwilę spokoju, dopełniamy magazynki i uzupełniamy taśmy, stygną rozgrzane lufy, my spokojnie oddychamy i czekamy. Trwamy na stanowiskach.

Na linii kompanii "Jurka" i "Szorta" jeszcze trwa walka, spoglądamy w tamtą stronę, ale i tam walka ustaje. Niemcy wycofują się z lasu, gdyż zapada zmrok, którego bardzo się boją. A nad lasem, wytryska przed nami w niebo czerwona rakieta, a potem druga, trzecia i następna. Na ten znak słabnie całkowicie niemiecki ogień. Jeszcze słychać gorączkowe nawoływania Niemców, a następnie zupełna cisza.

Płynie czas, przybiega łącznik i schodzimy ze stanowisk. Zbiórka przy drodze w lesie, sprawdzanie stanu kompanii. Batalion stoi na leśnej drodze w milczeniu, szary, zmięty, zmęczony kilkugodzinnym zmaganiem z wrogiem. Na twarzach żołnierzy przygnębienie, ale także determinacja, gotowość do każdego zadania.

Straty własne pod Lipnem to: 2 zabitych żołnierzy, 8 rannych, pociski trafiły w tabory i zabiły 5 koni. Rannymi żołnierzami zajęli się: dr "Andrzej" Władysław Chachaj, dr "Łada" Ryszard Goller, i "Hanusz" Edmund Grenda.

Straty niemieckie to około 80 żołnierzy i oficerów. Najwięcej Niemców padło na groblach i na łące, tj. na przedpolu naszej kompanii "Dzika" i kompanii "Szorta". Te dwie kompanie broniły wschodniego brzegu lasu, odgrodzonego rzeczką i podmokłą łąką od kolejnego leśnego kompleksu na drodze do Lasochowa i Wiśnicza. To właśnie z tej strony zaatakowała nas gęsta tyraliera niemiecka, wspierana ogniem samochodów pancernych i moździerzy. I chociaż podmokłe łąki nie dopuściły bliżej samochodów pancernych, cały czas zasypywały stanowiska naszej kompanii ogniem działek i cekaemów. Kilka razy osiągali Niemcy brzeg lasu i za każdym razem – odrzucani byli naszymi kontratakami. W końcu weszli nieco w głąb lasu, ale nie zdołali przełamać rozpaczliwej naszej obrony. To było piekło, ciągły ogień, który udało nam się ugasić.

Komendant "Nurt" walkę pod Lipnem rozegrał w lesie, w szyku obrony okrężnej, mając od czoła oparcie o stawy z jedną drogą do lasu biegnącą po grobli, kierunek odskoku na północ był otwarty i ubezpieczony przez daleko wysuniętą placówkę z kompanii "Szorta". Niemcy atakując drogą na grobli ponieśli duże straty, nie zdołali również skutecznie oskrzydlić naszych kompanii i po paru godzinach walki odstąpili od natarcia, a batalion skierował się w planowanym kierunku na północ. Wieczorem, po pochowaniu poległych, zabierając rannych, odchodzimy na nowe miejsce postoju, po drodze bierzemy przewodnika i nie odpoczywając idziemy dalej. Przechodzimy przez tor kolejowy. Nasza kompania w ubezpieczeniu przednim i bocznym, droga piaszczysta, kopna, zapadamy w piach - idziemy noga za nogą. Mały odpoczynek w jakiejś leśnej wiosce w pobliżu Rząbiec. Biedne gospodarstwa, grunt podmokły, wilgotno.

O północy dochodzimy do wsi Chotów, położonej na południe od Oleszna. Zajmujemy swoje kwatery, witani przez gospodarzy, jak najbliżsi powracający zdrowi z niebezpiecznej bitwy. Uzupełniam amunicję do magazynków. Dostajemy po kawałku chleba i kubku kawy zbożowej zabielanej mlekiem. Na podłodze rozesłana słoma i przymusowe spanie nakazane przez "Nurta", aby odpocząć przez parę godzin. Kładziemy się w umundurowaniu na słomę i szybko zasypiamy. Około godz. 4-tej pobudka, na kominie zacierki na mleku z wodą, jemy pospiesznie – "Bóg zapłać za posiłek, zostańcie z Panem Bogiem" - i wychodzimy na drogę, tu szybko i sprawnie formuje się kolumna. Całe rodziny odprowadzają nas do furtki i żegnają, "Panie Boże prowadź i miej Was w swej opiece".

W tym czasie "Nurt" zostawia w Kotowej wozy taborowe, a najbardziej potrzebny sprzęt ładujemy na konie juczne, natomiast lżejszy na grzbiety własne, a dr "Andrzej" umieszcza rannych we wsi Kotowa i pozostawia do opieki sanitariuszkę "Ewę" - Hankę Ostachowską.

Rozpoznanie niemieckie powiodło się, ustalając nasze miejsce postoju i nie rezygnuje z likwidacji naszego batalionu. W obozie pojawili się gajowi, członkowie miejscowego koła AK w Chotowie, z ostrzeżeniem i zarazem, jako przewodnicy.

Przez wieś dochodzimy do drogi Oleszno - Włoszczowa, skręcamy w lewo i za mostkiem, gdzie kończyła się szosa a zaczynała się piaszczysta droga w prawo w las. Około kilometra od drogi, w obszernym zagłębieniu przed stawami zajmujemy stanowiska.

30 października 1944 r. - poniedziałek. Bój w lasach pod Chotowem

O świcie opuszczamy wieś Chotów i w lesie majątku Oleszno zajmujemy stanowiska, okopując się na zachód od drogi Oleszno - Włoszczowa, w rejonie gajówki Kuźnica, stanowiska wykładamy suchą paprocią, kto może stara się jeszcze drzemać, ale nie na długo będzie tego spania. Zakaz palenia ognia, ostre pogotowie. Z trzech stron otaczają nas stawy i mokradła. Niemcy mogą nas zaatakować tylko od szosy. Dlatego "Nurt" z tej strony wystawił silne ubezpieczenie - drużyna kpr. "Tryba" Romana Świtakowskiego z komp. chor. "Szorta".

Przed godz. 9.00 na ubezpieczającą biwak od strony szosy Oleszno - Włoszczowa placówkę kpr. "Tryba", wjechało 9 samochodów z żandarmerią - łaziki - trzy z nich zniszczono, pozostałe wycofały się w kierunku Oleszna. Koncentracja oddziałów niemieckich nastąpiła w rejonie gajówki Biadaszek, na drogach wiodących w kierunku Oleszna i Sułkowa. Na wzniesieniu obok wsi Chotów ustawiono artylerię. Kpt. "Nurt" z powodu ujawnienia miejsca postoju batalionu, zdecydował się odskoczyć. W Kotowie pozostały tabory, ranni i opiekujące się nimi łączniczki. Sprzęt i amunicję załadowano na konie juczne.

Jęczący drgający wał...

"Nurt" zarządza marsz w kierunku wschodnim na m. Biadaszek, na płd. od Chotowa, do zalesionych wzgórz Gór Małogoskich. Na ubezpieczenie przednie rozpoznawczo-bojowe zostaje wyznaczona drużyna "Janusza" Jana Wojtasiewicza. Łącznikiem pomiędzy naszą drużyną a kompanią jest "Dzik". Obaj z "Jastrzębiem", wolno wychodzimy na duktę, na której stoi kompania niemiecka, zauważyli nas, zajmujemy stanowiska. Niemcy się zbliżają, umajeni gałązkami sosny i innym runem leśnym, otwieramy do nich zmasowany ogień, padają - wiążemy ich ogniem broni maszynowej, "Jastrząb`, "Stryjek" i "Gałązka" z rkm-ów, ja z pepeszy, z całych magazynków i bębnów, a inni z empi i kabe. Partyzancka szpica grzeje do nich bez chwili wytchnienia, do walki włącza się reszta naszej komp. z "Dzikiem". Wreszcie dukt jest pusty, kto mógł uciekł, reszta leży zwalona w jęczący, drgający wał.

W tym czasie batalion zajął stanowiska obronne, formując się w czworobok, mając wewnątrz zwiad konny, konie juczne, sanitariat i moździerz. Nasza drużyna zajęła stanowiska na małym wzgórzu, tj. "Stryjek" rkm, "Tadek" empi, "Urban" sten, "Sobieski` kb, "Janusz" empi, po lewej stronie u podnóża wzgórza "Gałązka" rkm. Ja zająłem stanowisko u podnóża wzgórza po prawej stronie, następnie "Jastrząb", "Orlik" PIAT + obsługa, po lewej stronie naszego skrzydła zajęła stanowisko komp. "Szorta" a po prawej "Habdanka` i dalej "Kmicica", "Mariańskiego" w odwodzie. Niemcy rozpoczęli natarcie na batalion około godz. 14-tej.

Główny ciężar natarcia skoncentrował się na kompaniach "Dzika" i "Szorta", a w szczególnie na drużynę "Janusza". Nieprzyjaciel otworzył silny ogień z moździerzy i broni maszynowej, a także zaczęła się wstrzeliwać artyleria na nasze stanowiska. Dla naszej drużyny wzgórze to było niekorzystne, gdyż tu padało najwięcej pocisków i było najbardziej atakowane przez niemiecką piechotę. Pierścień obławy nieprzyjaciela był bardzo silny. Trzykrotnie szturmowali nasz batalion i za pierwszym, i drugim szturmem zostali odparci. Napór wroga jednak nie osłabł i gdyby trwał w takim stanie, w ciągu godziny groziło nam rozdzielenie batalionu niemieckim klinem na dwie części. W czasie odpierania niemieckich ataków zużyłem trzy bębny amunicji, tj. 216 szt., obrzuciłem atakujących dwoma gamonami i trzema granatami ręcznymi , co przynosiło zamierzony skutek. Amunicji miałem pod dostatkiem, również obok "Jastrząb" zużył cztery magazynki amunicji i jeszcze doładowywał. Lufa rkm-u była tak gorąca, że przy jej wymianie poparzył sobie brodę. Do nacierających Niemców, aby ich powstrzymać, z PIATA-a strzelał "Orlik` i na naszym odcinku nie było żadnego załamania, ani braku amunicji, której do pepeszy miałem jeszcze pół chlebaka po zakończeniu akcji. Po drugim odparciu Niemców, żołnierz od "Tarzana", który był przy koniach jucznych zaopatrzył nas w granaty, gamony i pociski do piata. 

Ostatni zryw

Nastąpił ostatni zryw obu stron. Niemcy chcą zlikwidować batalion, a kpt. "Nurt" ocenia, że tylko teraz może wyrwać się z pierścienia obławy. Wydaje rozkaz do szturmu na Niemców, którzy również szykują się do ataku. Rusza do szturmu, na hurra, kompania w pełni sił z odwodu por. "Jurka" i razem z nią związane walką kompanie por. "Dzika", chor. "Szorta" i por. "Habdanka". Niemcy nie spodziewali się tak gwałtownego i zdecydowanego uderzenia. Pod naporem nacierających żołnierzy padają najbliżsi Niemcy. Nie mamy litości, każdy napotkany ginie od pepeszy, która do walk leśnych i ulicznych jest niezawodna i praktyczna. Leżących też częstujemy pociskami, bo mogą tylko udawać zabitych, a później strzelać nam w plecy, a dalsze ich grupki zrywają się do ucieczki. Natarcie nasze rozwija się szybko, aby dopaść wroga wprost do jego gardła, za linią "Dzika" i "Szorta" biegnie druga fala – "Jurków". Wybija niemieckich symulantów, udających zabitych lub rannych. Zapada zmierzch, gdy batalion wyrwał się z okrążenia i zaniechał pościgu za wrogiem, wyszły rozkazy do zbiórki w celu sprawdzenia stanu w drużynach, plutonach i kompaniach i ustalenia ilości brakujących - poległych.

Polegli na polu chwały

Pierwszymi ofiarami zmasowanego ognia na wzgórze, które zostało zlokalizowane przez patrol niemiecki stojący na dukcie byli: "Tadek", "Urban" i "Sobieski" - zginęli od pocisku moździerza. "Tadek" odłamkami w głowę i rękę, "Urban" w skroń, a "Sobieski" w skroń i szyję - nie byli porozrywani. Tu został ranny też "Stryjek".

Ogień z naszego moździerza obsługiwanego przez por. "Mariańskiego" i "Żbika" przyhamował niemiecki atak na naszą kompanię "Dzika".

Poszliśmy na pole walki z kocami i z naszej drużyny przynieśliśmy poległych, okryli i okręcili w koce, złożyli do grobu, który w międzyczasie został wykopany. Osobiście składałem ciała do grobu, a "Dzik" na kartce umieszczał ich pseudonimy, wkładał do butelki, lakował i wkładał do grobu. W skupieniu odmawiamy "Wieczny odpoczynek" za kolegów - towarzyszy broni, którzy własną krwią przypieczętowali miłość do Ojczyzny i wolności.

Nasza drużyna poniosła największe straty, rannych zabrano jedynym wozem, jaki znajdował się przy batalionie.

Po dokonaniu rozpoznania terenu batalion z 30/31 października chwilowo zatrzymuje się w m. Chotów.

Na zachodni brzeg wsi została wystawiona placówka z zadaniem osłony batalionu od strony szosy Włoszczowa - Oleszno. Poza tym "Nurt" wysyła patrol konny pod dowództwem ogniomistrza "Żbika" Mariana Łyżwy w celu rozpoznania terenu. "Żbik" wpadł w niemiecką zasadzkę, w której w wyniku walki zginął. W tym czasie stanowiska niemieckie znajdowały się w bliskiej odległości od naszego postoju. Batalion nadal pozostaje we wsi, aby choć trochę odpocząć i zjeść.

Po kilkugodzinnym postoju, ok. północy batalion wyruszył w kierunku wzgórz małogoskich. W Chotowie zmarł ciężko ranny "Węgorz". Nad ranem batalion zatrzymał się 12 km od m. Ewelinów, na południe od Lasocina, tu zajmują kwatery, ale został zawiadomiony o zbliżaniu się Niemców od strony Lasocina. Batalion opuścił wieś i ukrył w bagnistym, niedostępnym lesie w pobliżu wsi. Niemcy prowadzący obławę z czołgami przeszli przez wieś i obok lasu, batalion pozostał w lesie do wieczora. Tu we wtorek, 31.10.1944 r. umiera ciężko ranny "Kniaź" Stanisław Alkiewicz. Wieczorem zatrzymujemy się w Lasocinie, gdzie rozmieszczamy na kwatery wszystkich rannych. Tu zmarł ranny "Kampel" Stefan Jakubowski od "Jurka".

Ponadto została wysłana furmanka wraz z woźnicą z rannym "Stryjkiem", który udawał się na kwaterę do wsi celem leczenia. Pistolet kaliber 7,65, zdobyty w czasie ataku, wręczył "Stryjkowi" st. strz. "Jastrząb" Kazimierz Gładyś, z m. Grzybowa Góra k. Skarżyska-Kamiennej. Spotkany w latach 60-tych "Stryjek" na Wykusie, dziękował nam, że uratowaliśmy mu życie, gdyż woźnica po przejechaniu około 1 km, kazał "Stryjkowi" zejść z wozu, gdyż on się boi i dalej go nie powiezie. "Stryjek" wyciągnął pistolet i zagroził woźnicy, o ile go nie będzie chciał dowieźć na kwaterę, to on tym niemieckim pistoletem go zabije, wtedy pod groźbą "Stryjek" został dowieziony na wskazaną kwaterę i tu wyleczony.

1 listopada 1944 r. - środa

Batalion z rana odchodzi z Lasocina, dla zmylenia Niemców zatacza koło i z powrotem wraca do lasów koło Ewelinowa. Lasy te porastają bajora i rozlewiska. Tu Niemcy zgubili ślad

Po czterodniowej walce w Lasach Włoszczowskich pod Lipnem i Chotowem w dniach 27-30 października 1944 r. Rozkazem Wo - Km L. 215 z dn. 21015, dotyczącym awansów oraz rozkazem L. 217 z dn. 21015, dotyczącym odznaczeń - wszyscy żołnierze biorący udział w tych bitwach, zostają awansowani o jeden stopień wyżej i odznaczeni. Dostałem awans na kaprala i przez "Nurta" odznaczony zostałem Krzyżem Walecznych.

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do