
Tylko 25 nauczycieli z całej Polski otrzymało to zaszczytne wyróżnienie i honorowy tytuł Profesora Oświaty. Wśród nich jest starachowiczanka dr Lidia Mergalska, nauczycielka religii i wychowania do życia w rodzinie w Szkole Podstawowej nr 13 w Starachowicach, której dorobek dydaktyczno-wychowawczy i naukowy został doceniony.
40-letni staż pracy zawodowej, 32 lata w zawodzie nauczyciela, doradca metodyczny, nauczyciel katechezy, ekspert ds awansu zawodowego nauczycieli, doktor teologii, współautor podręczników do religii, odznaczona Medalem Komisji Edukacji Narodowej, ma na swoim koncie Złoty Krzyż za długoletnią służbę, Brązowy Krzyż Zasługi i Srebrny Krzyż Zasługi. Dorobek zawodowy Lidii Mergalskiej, nauczyciela religii i wychowania do życia w SP nr 13 w Starachowicach jest przebogaty. Trudno się zatem dziwić, że został dostrzeżony i doceniony przez ministra edukacji, który uhonorował naszą mieszkankę tytułem Profesora Oświaty.
Może go otrzymać nauczyciel dyplomowany, który posiada co najmniej 20-letni okres pracy w zawodzie nauczyciela, w tym co najmniej 10-letni okres pracy jako nauczyciel dyplomowany oraz znaczący i uznany dorobek zawodowy.
- Nauczycielem religii została Pani z wyboru czy przypadku?
- Początki mojej pracy zawodowej były zupełnie inne. Odkąd pamiętam moje życie było związane z Kościołem i Ruchem Światło-Życie, do którego należałam, czynnie angażowałam się w życie parafii. Moją pasją było rozwijanie wiary, która zawsze odgrywała bardzo ważną rolę w moim życiu. Był w tym bez wątpienia zamysł Pana Boga, który postawił na mojej drodze ks. infułata Stanisława Pinderę. Byłam wówczas na urlopie wychowawczym, a ksiądz zasugerował mi pracę katechety w Szkole Podstawowej nr 2 na Michałowie. Pamiętam wtedy jego słowa "albo wypłyniesz albo utoniesz". Podjęłam się wtedy tej misji. Rozpoczęłam pracę i naukę jednocześnie, bo studiowałam zaocznie w Radomiu, gdzie zrobiłam licencjat, a potem studia magisterskie w Warszawie.
- Krótka edukacja w podstawówce, potem przyszedł czas na gimnazjum, do pracy w którym nauczyciele katechezy niechętnie się garnęli. Pani podjęła się tego zadania i wyzwania zarazem?
- Przyznaję, jak większość koleżanek miałam obawy, ale zaczęłam uczyć w gimnazjum i jednocześnie rozpoczęłam studia podyplomowe z wychowania do życia w rodzinie, żeby bardziej zrozumieć młodzież, lepiej do nich dotrzeć w tym trudnym wieku. Potem jeszcze studia podyplomowe "Dydaktyka katechezy" w Olsztynie, co było trudne, zarówno pod względem finansowym, jak i fizycznym. Ale z perspektywy czasu, nauka w gimnazjum była wspaniałą przygodą życia. Miałam wtedy dzieci w podobnym wieku, które pomagały mi zrozumieć i dotrzeć do ich rówieśników.
- Jak się to Pani udało i w dalszym ciągu udaje, biorąc pod uwagę to, że mnóstwo młodych ludzi, zwłaszcza w szkołach średnich, rezygnuje dziś z lekcji religii?
- Młodzi ludzie podobnie, jak każdy dorosły człowiek wymagają traktowania z szacunkiem. Potrzebują tego, by mówić do nich prawdę, pokazywać świat takim, jakim on jest w rzeczywistości. Trzeba być autentycznym w tym, co się robi i mówi. Zawsze mówić prawdę, bo prawda się obroni. Darzyć ich zaufaniem, bo to podstawa w relacji z drugim człowiekiem. Bez wzajemnego zaufania nie da się niczego zbudować. Z młodzieżą gimnazjalną, mimo trudnego wieku, pracowało mi się super. Nie ukrywam, że wymagało to wysiłku, szukania sposobów na "atrakcyjne" katechezy, ale zawsze w obliczu stwierdzenia, że rezygnują z religii namawiałam, by starli się najpierw poznać Pana Boga, zobaczyć to, co ma im do zaoferowania i to co im nie odpowiada, co mogą zyskać, a co stracić i dopiero wtedy podejmowali tak ważną decyzję.
- To skutkowało?
- W bardzo wielu przypadkach tak. Młodzież się buntuje, bo poszukuje swojej drogi, często wtedy prowokuje, stawia trudne pytania, nie wolno unikać odpowiedzi, przeciwnie, trzeba to przepracować, odpowiedzieć szczerze. Wzajemne poznanie i szacunek dla drugiego człowieka to podstawa. Jedno jest słońce i jeden Bóg nad nami i w jedną stronę powinniśmy patrzeć, tak mówił św. Jan Paweł II i to bardzo jasne i proste przesłanie pozwala znaleźć nić porozumienia.
- Stąd to ciągłe dokształcanie, pęd do wiedzy, poszukiwanie metod?
- To wynikało z potrzeby. Czasy się zmieniają, my też musimy się do nich dostosować, ale pewne kwestie pozostają ponadczasowe - wzajemne poszanowanie i podstawy wiary.
Nie unikam trudnych tematów. Kiedy wypowiadam swoje zdanie na dany temat, to mówię, że to ja tak myślę. Kiedy cytuję Ojców Kościoła, zawsze to podkreślam. Nie ma oczywiście 100 proc. recepty, ale wiarygodność jest kluczowa.
- Co pomaga Pani w pokonywaniu przeciwności i byciu dobrym nauczycielem?
- Przede wszystkim żywa wiara i Eucharystia. One pozwalają mi się wyciszyć i przetrwać trudne chwile, bo takich też nie brakuje. Moją życiową maksymą są słowa św. Jana Pawła II "Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali", one są moim drogowskazem.
Często cytuję je moim wychowankom, aby uświadomić im, jak wiele zależy od nich samych. Człowiek nie jest nieomylny i wszechwiedzący.
Czasem uczę się od moich wychowanków. Zaskakujące bywają ich interpretacje Pisma Świętego, co często daje mi do myślenia. Warto się od nich uczyć. Religia jako przedmiot dotyka kwestii egzystencjalnych, dzięki niej można wiele zrozumieć, odnaleźć siebie i poczucie sensu życia. Wskazuje też na wartości ponadczasowe, zawsze aktualne.
- Ma Pani poczucie misji?
- Oczywiście, czuję się odpowiedzialna za treści, które przekazuję. Jak mówił św. Paweł: "Moja nauka nie jest moja, ale tego który mnie posłał" i dlatego, mam poczucie powołania do szczególnej misji - doprowadzenia dzieci i młodych ludzi do Chrystusa, w prawdzie i szacunku do Boga i ludzi. I mam świadomość tego, że to bardzo odpowiedzialne i trudne zadanie.
- Czuje się Pani spełniona jako kobieta, nauczyciel?
- Tak. Zarówno zawodowo, jak i rodzinnie czuję się spełniona. Pracuję we wspaniałej szkole ze wspaniałymi ludźmi, gdzie czuję się jak w domu. Ale czas ustąpić miejsca młodym ludziom, dlatego po 40 latach pracy planuję odejść na emeryturę.
Mam wspaniałą rodzinę, męża, troje wspaniałych dzieci - już dorosłych, a więc jest synowa i zięciowie, cudowne wnuczki bliźniaczki - to moja duma. Zawsze się wspieramy - w radości, smutku czy chorobie jesteśmy razem i zawsze możemy na siebie liczyć. I to jest piękne i to sprawia, że chce się żyć i że ma się dla kogo żyć.
Rozmawiała Ewelina Jamka
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie