
- Nigdy nie szedłem na łatwiznę, zawsze traktowałem swoje obowiązki poważenie, ponosząc czasem konsekwencje. Ale tego wymaga praca związkowca. Nie można tego traktować, jak trampoliny do kariery - mówi Jan Seweryn, przewodniczący Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" w MAN Bus w Starachowicach, który po 50 latach pracy i 19 latach szefowania w związku odchodzi na zasłużoną emeryturę.
- 50 lat pracy, 43 lata członkostwa w "Solidarności", przez 19 lat na stanowisku przewodniczącego związku zawodowego, który stoi na straży pracowniczych praw. Czy rozpoczynając pracę pół wieku temu pomyślał Panu, że tak potoczy się Pana zawodowa kariera?- W życiu się tego nie spodziewałem, ani mi to nawet do głowy nie przyszło. Z wykształcenia jestem szlifierzem, ukończyłem szkołę zawodową, miałem plany na technikum, ale pewne sprawy uniemożliwiły mi to. Kiedy zacząłem pracę w wieku 15 lat jako młodociany pracownik, myślałem, że na tej szlifierce będę pracował do emerytury.
- Tymczasem okazało się, że Solidarność, to drugie imię Jana Seweryna...
- Był 1980 rok, miałem 23 lata, we wrześniu jak tylko zaczęły tworzyć się związki zapisałem i ja. Nie sądziłem wtedy, że tak życie się potoczy. Zainspirowało mnie to, że to było coś nowego, przeciw komunie, a ojciec w domu zawsze mówił, że komuna to coś złego i trzeba z nią walczyć.
- Jak wyglądały początki tej walki?
- Ta walka na początku toczyła się na wyższych szczeblach, ale tu w zakładzie również robiliśmy co mogliśmy. Walka o wolne soboty, podwyżki płac, czy choćby kiosk na wydziale. Poprzednie związki nic nie robiły, a pracownicy zgłaszali różne sprawy, od najdrobniejszych, po te poważne, nawet rodzinne. Wszystko braliśmy "na klatę". Nawet zaangażowaliśmy się tzw. strajk o Religę (to był ówczesny dyrektor starachowickiego szpitala), do którego związek miał zastrzeżenia, a służba zdrowia nie mogła strajkować. To strajkowaliśmy w ich imieniu i udało się dyrektora odwołać. Co prawda potem wrócił, ale za sprawą partyjnych kolegów. Ale jakiś sukces to był. Komuna panoszyła się wszędzie, oni nie przyjmowali do wiadomości, że jest niezależny związek, dokuczali, przeszkadzali...
- 1981 rok, stan wojenny, jak wspomina Pan ten czas?
- To był przede wszystkim strach o życie. Dosłownie. Zastraszanie był wszechobecne. W pracy wydawano przepustki na godzinę policyjną i pisma, że zakład jest zmilitaryzowany, bo produkowaliśmy ciężarówki dla wojska. Grożono więzieniem, karami śmierci, na zakładzie plakaty, na których widniały takie treści. Milicja z bronią chodziła po wydziałach, a jak się dowiedzieliśmy, że strzelają do górników w kopalni, to był szok i niedowierzanie. Nie byłem wtedy na szczytach władzy wydziałowej, ale angażowałem się we wszystko, co się działo. Przez to zastraszanie nie było strajków. Ludzie położyli uszy po sobie, bo się bali o życie. Był ogólny strach. Szpicli było co nie miara. Teraz, po latach, z dokumentów dowiadujemy się kto był kim. Człowiek nie wiedział z kim ma do czynienia. Ktoś się deklarował jawnie jako zagorzały przeciwnik komuny, a potem pisał raporty i donosił.
- W stanie wojennym działał Pan w podziemiu?
- Tak. Była grupa Edwarda Dudka, roznoszone były ulotki, też roznosiłem po zakładzie. Miałem kontakt z Adamem Mazurem. Związek liczył przed stanem wojennym 13 tysięcy osób, był jednym z największych w regionie, podobnie zresztą jak dziś, ale realia zupełnie inne.
Doskonale pamiętam 1988 rok, kiedy w kościele na górach, w salkach katechetycznych spotykaliśmy się, żeby tworzyć legalny związek. Czynnie działali m.in. Zbigniew Rafalski i Adam Krupa. Omawialiśmy tam plany na strajk. Milicja nas nawet bardzo nie ścigała, ale tajnych współpracowników nie brakowało. Przez jednego nawet poszedłbym siedzieć, bo miałem do niego zaufanie, wszystko bym mu powiedział, tylko dobrze, że się z nim nie spotkałem.
- Z perspektywy ludzi młodych, którzy nie pamiętają tego okresu, to były dziwne, niezrozumiałe czasy. Mieliście poczucie jakiejś misji?
- Myśmy nie doceniali wroga. Nikt nie myślał o tym, jak duża była siatka powiązań. Inwigilacja totalna, pisali na nas raporty, wiele akt zostało zniszczonych, dowody zniknęły, kto tak naprawdę był szpiclem, wychodzi po latach. A były ich setki, a może nawet tysiące. Osobiście nie wierzyłem, że to się kiedykolwiek skończy, byłem przekonany, że musi być wojna, rozwiązanie siłowe. Udało się pokojowo, ale moim zdaniem 1989 rok - okrągły stół to był pozorny sukces, dogadanie się z komuną, która miała miękkie lądowanie. Bo tak naprawdę nikt za te zbrodnie nie odpowiedział, a powinien być za to kryminał.
- Początek lat 90. w FSC to czas, kiedy związek odgrywał tu doniosłą rolę...
- To był czas zmian. Był wtedy duży 33-dniowy strajk, było bardzo ciężko, zakład został obroniony, ale nie na długo. Popadał w długi. Przejął to Zasada, z którym ludzie wiązali ogromne nadzieje, ale z tych planów ostatecznie nic nie wyszło. Zakład, który podzielono na dwa, popadał w ruinę. Niszczono hale, InwestStar, który miał się rozwijać upadł. Zostały po tym bezwartościowe akcje, które dziś traktuję jako pamiątkę po tych latach pracy, a MAN przejął tylko 900 pracowników.
- Mówiąc Solidarność, co Pan dziś myśli, czuje?
- Dla mnie to świętość. To nie była zwykła działalność związkowa, dlatego boli mnie jak ktoś dziś źle wypowiada się o Solidarności. Wiele osób zdradziło Solidarność, włącznie z Wałęsą. Zamiast działać i pomagać, wiele osób traktuje związek jak trampolinę do kariery. Ja nigdy nie szedłem na łatwiznę, zawsze traktowałem swoje obowiązki poważenie, ponosząc czasem konsekwencje, ale tego wymaga praca związkowca. Związek wiele rzeczy wywalczył w naszym przypadku. Pracodawca czuje przed nami respekt, bo jesteśmy prężnym związkiem. Czasem trzeba się kłócić, czasem układać, bronić przed pracodawcą. Gdyby nas nie było - byłoby znacznie gorzej. Ale warto to robić dla ludzi.
- Dziś nie jest to już ta sama Solidarność, co kiedyś. Ma to w ogóle jeszcze sens?
- To na pewno zupełnie inny związek, ale ma to sens jeszcze większy niż kiedyś. Bo my nie wchodzimy w politykę, ale walczymy o prawa pracowników. Są różne ograniczenia, czasem trzeba coś pracodawcy dosłownie wyrywać,. Ileż tu było akcji protestacyjnych! Ale nie było innej drogi. Ci, którzy chcą cieszyć się szacunkiem wśród załogi, czasem muszą coś poświęcić, narazić się, żeby osiągnąć cel. Przede wszystkim wypełnić swoje obowiązki, jak należy. Bo łatwo krytykować innych, ale najpierw trzeba zacząć od siebie, pomyśleć, czy ja postępuję właściwie?
- 23 lutego br. przeszedł Pan na emeryturę, ale nie zakończył jeszcze działalności związkowej. Na 17 marca zostały zaplanowane wybory, podczas których Walne Zebranie Delegatów wybierze nowego przewodniczącego. Widzi Pan swojego następcę?
- Chętni są, ale nie wszystkich widzę na tym stanowisku. Osobiście nigdy nie pchałem się na ten stołek, ale mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Mam radykalne poglądy, z którymi się nie kryję, niektórym się to nie podoba, ale zostawiam związek w takim stanie, gdzie strategiczne miejsca są opanowane i życzyłbym sobie, by to zostało utrzymane. Jesteśmy dużą organizacją, z którą liczy się pracodawca, mamy rozbudowane struktury, które mają ugruntowaną pozycję w kraju, mamy swoich przedstawicieli w światowej radzie zakładowej MAN i PKC, działamy w klubie krwiodawców, angażujemy się w akcje charytatywne, mamy kasę pożyczkową. Od 15 lat nie ma miesiąca, by nie przystąpił do nas nowy członek. W tej chwili związek liczy 1.300 osób, a byłoby jeszcze więcej, gdy nie ostatnie zwolnienia pracowników. Postrzegani jesteśmy dobrze, w odróżnieniu od pozostałych związków, które układają się z pracodawcą.
- Przed Panem emerytura, ciepłe kapcie, czy może jakieś inne aktywności?
- W końcu może odpocznę, bo nie wiem, jak się odpoczywa. Mam działkę, może w końcu tym się zajmę. W planach mam jeszcze dwie książki. Jedna ze wspomnieniami, na pewno będzie wymagała sporo czasu, mam nadzieję, że życia wystarczy, by ją napisać.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie