Reklama

"Bóg pozwolił przeżyć". Aleksander Babicki ps. Tutornak, Tur

"BÓG POZWOLIŁ PRZEŻYĆ..." to krótki, prosty zapis dramatycznych losów żołnierza Armii Krajowej i więźnia sowieckich łagrów... Zapis bez wielkich słów, bez użalania się nad sobą, zawodzenia i skargi. To wspomnienia człowieka, który mocno zawierzył Bogu i tylko jemu przypisał ocalenie. 1 października 2021 roku odszedł na wieczną wartę Aleksander Babicki, wieloletni członek Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Koła w Starachowicach. Odszedł tak jak żył: cicho, spokojnie, z modlitwą na ustach. W swoim długim życiu dźwigał piętno sowieckiego piekła, ale nie pozwolił, by w jakikolwiek sposób zaważyło na jego późniejszym życiu. Pozostał do końca człowiekiem ciepłym, pogodnym, o uroczym poczuciu humoru. Żył 97 lat!

 

W konspiracji

W działalność podziemną zaangażował się w wieku zaledwie 16 lat. Tajne, niebezpieczne zadania sprawiają, że szybko dorasta. Już w styczniu 1940 roku składa przysięgę w obecności chorążego "Downara" i własnego ojca,  przyjmując pseudonim "Tutornak". Odtąd uczestniczy w przerzucie broni, tajnych przesyłek, kolportażu podziemnej prasy. Dom rodzinny staje się punktem przerzutowym. Młody konspirator jeden dzień 43 roku zapamiętał na długo. Ledwie ulokowali w stodole pokaźnych rozmiarów maszynę drukarską, a we wsi pojawili się Niemcy. W drodze do domu zostaje zatrzymany, zrewidowany i rzucony na ziemię. Przerażona matka biegnie do stodoły, by lepiej zamaskować maszynę. Części zapasowe przenosi i ukrywa w oborze. Ostatecznie niemiecki alarm okazuje się fałszywy, ale wtedy różne myśli przychodzą mu do głowy. Gorąco modlił się, by Bóg wybawił go z opresji i nie ma wątpliwości, że został wysłuchany.

W łapach NKWD

Są rzeczy, do których przywiązujemy się na całe życie. Dla niego był to rower. W czasach młodości i długiej okupacji rzecz bezcenna. Ułatwiał docieranie do szkoły, rodzinne odwiedziny, ucieczkę przed Niemcami i Sowietami. Sam jego widok napawał go radością. Szczególnie gdy z kolegami organizowali sobie wycieczki. W pracy konspiracyjnej ułatwiał wypady zwiadowcze i przerzuty tajnych przesyłek . Nic dziwnego że żal ścisnął serce gdy wpadł w łapy Sowietów. 

Aleksander Babicki aresztowany zostaje przez NKWD jesienią 1944 roku razem z innymi żołnierzami AK. Szybko doświadcza największej plagi sowieckiego więziennictwa: przepełniona cela, posłanie na betonowej podłodze, zimno, głód, woda z rozgotowanym żytem na obiad. Nieodłącznym towarzyszem jest strach, niepewność co go czeka, a sprzymierzeńcem modlitwa i wiara, że Bóg pomoże wrócić do rodziny.

Bydlęcy transport

Są takie przeżycia, które zostawiają trwały ślad w pamięci. Wspomnienia spisane przez byłego żołnierza, to dziesiątki, na pozór luźnych ale trudnych do zapomnienia obrazów. Transport na Wschód w bydlęcych wagonach jest gehenną trudną do opisania: ciasnota, zaduch, bród, upadlająca dziura w podłodze do załatwiania potrzeb fizjologicznych, pluskwy, wszy i słone śledzie wywołujące piekielne pragnienie. Ludzie doprowadzeni do ostateczności dają upust czarnej rozpaczy: wyją, płaczą, modlą się, przeklinają, układają plan ucieczki. Pociąg wlecze ich w nieznane, mijają kolejne stacje, tracą rachubę czasu. Każdy marzy o jednym – wyjść z tego przeklętego wagonu. Ale raz jest inaczej. Przejeżdżają obok Katynia i wszystkim udziela się lęk trudny do opanowania. Czy podzielą losy zamordowanych i wrzuconych do dołów rodaków? Gromkim "Boże coś Polskę" próbują zagłuszyć powstałą w sercu panikę. Po chwili ulga, jadą dalej...

Sowieckie piekło

Sowieckie piekło dopiero przed nim. Na stacji w Ostaszkowie chwila wytchnienia, wciąga łapczywie świeże powietrze i gasi pragnienie garstką śniegu. Potem z tysiącem wyniszczonych "podróżą" ludzi dociera do obozu. Ciasnota panująca w barakach pozwala głęboko zasnąć tylko pierwszej nocy. Potworne zmęczenie robi swoje. Bród, smród i puszki po konserwach służące za menażki upodabniają wszystkich do zwierząt. Katorżnicza praca, walka z przejmującym zimnem i głodem stają się codziennością. Marzenia zesłańców są proste i niewyszukane: Choć raz najeść się do syta, znaleźć w "lurze" nazywanej zupą obierzyny ziemniaków, nie łowić pływających w wodzie ości, poczuć smak ryby. Nędzne wyżywienie szybko rzutuje wychudzeniem, utratą sił, różnymi schorzeniami. W koszmarnych warunkach los łączy ludzi. Wspierają się i dzielą tym, co udaje się komu wynieść z pracy: chlebem z piekarni, ziemniakami z pola, kaczanami kukurydzy wykradzionymi z parników dla świń.

Sołdaci i staruszka

Na "nieludzkiej ziemi" spotyka różnych ludzi. Zło miesza się z dobrem, ofiarność z odmową pomocy. Jesienią wożeni są na kopanie ziemniaków. Zbiory są nędzne, trudno coś ukraść. Głodująca miejscowa ludność wyprasza, by i dla niej zostawić coś w ziemi. Nieopodal kartofliska stoi uboga chata z dziurawym dachem. W czasie deszczu woda leje się strumieniem do środka. Mieszkająca tu staruszka prosi, by składali ziemniaczaną nać na kupce. Wyschnięte badyle planuje zabrać nocą i uszczelnić dziurawy dach. Sowiecki strażnik woli podpalić stos kartoflanych łętów niż pomóc kobiecie. Następnego dnia inny sołdat ma więcej serca. Pozwala nie tylko zbierać badyle ale i zanieść pod chatę. 

Autora wspomnień najbardziej wzruszają chwalebne zachowania prostych ludzi. Zapamiętał felczera Pacewicza z rodzinnych stron. Przed wywózką zajmował się chorą mamą. Za świadczoną pomoc przyjmuje pajdy chleba, ale tylko po to by nimi wesprzeć bardziej potrzebujących.

Matczyna kurtka

Siarczyste mrozy, śniegi i zawieje, praca poza obozem bez ciepłej odzieży i butów skazywały na śmierć z wychłodzenia. Ciepła kurtka, którą mama obdarowała go w ostatniej chwili, wrzucając do samochodu w dniu aresztowania, okazała się bezcennym skarbem. Służyła mu do końca zsyłki, aż do powrotu do domu. Dzięki niej zachował obraz ukochanej matki i nigdy nie zwątpił że do niej powróci. Matczyne serce, w chwili dramatycznego rozstania, podpowiedziało bezbłędnie co mu będzie najbardziej potrzebne. W tamtym klimacie kurtka okazała się darem na wagę życia.

Powrót

Ze wszystkich lęków najstraszniejsza była myśl, że zostanie na zawsze na "nieludzkiej ziemi", nie zobaczy więcej matki, ojca, brata. Nieustannie prosił Boga, by się tak nie stało. Nadszedł dzień 19 stycznia 1946 roku i coś co wydawało się niemożliwe odżyło nadzieją. Znów znaleźli się w bydlęcych wagonach i ruszyli w długą, daleką podróż. Czy tym razem do Polski? Mijał dzień za dniem. Nadzieja raz gasła raz rosła rozbudzana modlitwą, śpiewem i tęsknotą za domem. 6 lutego 1946 roku po blisko półtorarocznym pobycie w sowieckich łagrach staje na polskiej ziemi. Nadchodzi upragniona wolność. Nikt już nie pilnuje, nie krzyczy, niczego nie nakazuje. Szczęśliwe myśli i nogi zmierzają w jednym kierunku - do domu! 

A potem? Potem próba powrotu do tego ,co zabrała wojna, do normalności. Nowe życie, różne kłopoty i trudności. Czasami smutne i trudne ale jakże niepodobne do tamtych...

***

Każde spotkanie z Panem Aleksandrem było wielką przyjemnością. W ostatnich latach widywaliśmy go z "przyjaciółką na dwóch kółkach"- jak żartobliwie nazywał swój rower. Służył mu za podporę i przywoływał wspomnienia z młodości. Nasz Drogi Przyjaciel wiele przeżył, ale ufność pokładana w Bogu pomogła mu przetrwać sowieckie łagry i wszystkie przeciwności losu. Do nikogo nie nosił urazy , modlił się za nieprzyjaciół. TAKIM BYŁ. PO PROSTU DOBRYM CZŁOWIEKIEM. W najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa! Dziękujemy Bogu, że był wśród nas.

hm. Anna Skibińska ŚZŻ AK Koło Starachowice

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do