Reklama

Edmunda Rachtana wyprawa na pustynię Gobi

Pod koniec 2002 roku, podczas spotkania z Edmundem Rachtanem, prezesem starachowickiego Oddziału Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, planowaliśmy rozmowę o mało znanym epizodzie z jego życia - naukowej wyprawie na pustynię Gobi. Kilka tygodni później „Kaktus” odszedł do Pana Boga na wieczną wartę. Zdążył mi jeszcze przekazać książkę i fotografie na temat paleontologicznych prac, w których w 1965 roku uczestniczył w Mongolii. Powiedział wtedy, że to nasze ostatnie spotkanie. Niestety, miał rację…

O szczegółach pobytu „Kaktus” nie zdążył mi opowiedzieć. Pomocne okazały się dwie publikacje: cykl czterech artykułów „Wrażenia z Gobi” zamieszczony w fabrycznej gazecie „Budujemy samochody” z przełomu 1965 i 1966 roku, autorstwa M.K., oraz książka Zofii Kielan-Jaworowskiej pt. „Polowanie na dinozaury” (Wydawnictwa Geologiczne 1969.)
Wyprawa Polskiej Akademii Nauk po szczątki dinozaurów w 1965 roku była trzecią z kolei. Podczas dwóch pierwszych kierownictwo ekspedycji dysponowało „starami”, ale z mongolskimi, lub polskimi kierowcami, którzy nie potrafili usuwać pojawiających się usterek. Profesor dr Zofia Kielan-Jaworowska, szefowa wyprawy, poszła po rozum do głowy i poprosiła dyrekcję starachowickiej Fabryki Samochodów Ciężarowych o skierowanie do swojej ekipy zdolnego mechanika-kierowcy. „Dzięki wielkiej życzliwości okazanej nam przez dyrekcję Fabryki starania zostały uwieńczone powodzeniem. Fabryce zależało, abyśmy podczas naszych wypraw poczynili badania nad pracą stara66 w warunkach pustynnych. Więc miał jechać z nami, jako jeden z kierowców, mechanik Fabryki pan Edmund Rachtan, który na wyprawie okazał się niezastąpionym towarzyszem” – wspomina pani profesor. Edmund Rachtan, pracownik kontroli ostatecznej, miał wówczas 38 lat. Ciekawy świata, pracowity, były żołnierz Armii Krajowej, nie dał się długo namawiać. Na cztery miesiące, od maja do września, przeniósł się na mongolską pustynię.

Plus 45 w skali Celsjusza
Do Ułan Bator, stolicy Mongolii piętnastoosobowa ekipa udała się samolotem, lecąc nad całym niemal terytorium ZSRR. Samochody i sprzęt pojechały wcześniej koleją.
Na terenie pustynnym panuje klimat typowo kontynentalny o temperaturze wahającej się od +45 w lecie do -45 w zimie. W okresie upalnego lata, nocą może spaść do 0 st. Celsjusza.
Mongolska Republika Ludowa zajmowała teren 1,5 mln km kw., zamieszkały przez ok. 1 mln ludności. To kraj gór, stepów i pustyń. Gobi to pustynia nie byle jaka: zajmuje ok. 2 mln km kw. (więcej niż 2/3 jej obszaru należy do Chin). Nie ma tu rzek o stałym odpływie, w zachodniej części Gobi występują sajry – suche łożyska okresowych wód o długości 50-70 km. Piasek tworzy pustynię w minimalnym stopniu. To tylko 5 procent całości. Reszta, to rumowiska skalne i żwir.
- Do źródła zaopatrzenia w wodę jeździliśmy ok. 50 km. Przywoziliśmy ją w blaszanych beczkach. Przy źródłach kąpaliśmy się, odpoczywaliśmy od żaru i suchości – opowiadał Edmund Rachtan. Bywalcy Gobi orzekli, że lato 1965 roku nie było upalne, co sprzyjało wykopaliskom.

Czego tam szukali?
Naukowcy polscy i mongolscy poszukiwali szkieletów olbrzymich gadów żyjących na tamtym terenie w erze mezozoicznej (60-155 mln lat temu). Niektóre okazy dochodziły do wagi 50 ton, były mięsożerne lub roślinożerne, wykluwały się z jaj. Pozostały po nich całe szkielety, pojedyncze kości, skamieniałe części szkieletów, jaja.
Trzy kolejne polskie wyprawy przywiozły do Polski (dzieląc się wcześniej z Mongołami pół na pół) dziesiątki ton skamieniałości. Zapanowała wówczas w Polsce pierwsza „moda” na dinozaury. Mówiono o nich w radiu, pokazywano w kronikach filmowych i telewizji. Nawet Bolek i Lolek, animowani idole, uczestniczyli w ekspedycji na pustynię Gobi, gdzie wykopali jajo z żywym dinozaurkiem.
Wykopaliska prowadzone były ok. 1000 km na południe od Ułan Bator – w Ajmaku Południowo Gobijskim. W trzytysięcznej stolicy tego okręgu był jeden dom dwupiętrowy, kilka parterowych a resztę stanowiły jurty – koczownicze namioty.

Ze Starachowic wóz
Edmund Rachtan był zadowolony ze swojego samochodu. Star 66, z sylwetką dwugarbnego wielbłąda na drzwiach szoferki, nie psuł się często.
– Pustynia okazała się jednak silniejsza od stara 66, mimo że jeździłem bardzo ostrożnie – mówił pan Edmund. – O trudnościach jazdy świadczyć może najlepiej fakt, ze pokonując 100-metrowy odcinek trasy, biegi należało zmieniać od 10 do 20 razy. Najpoważniejsze awarie to pęknięcie ramy i awaria przegubu Waissa.
– Szczęście, że połamało się tylko tyle – wspominał Rachtan.
Mongołowie znający właściwie tylko radzieckie ciężarówki prostszej konstrukcji zwykle cmokali z podziwem mówiąc po rosyjsku: „Charoszaja maszyna!” Stara 25 na pustyni często trzeba było holować, ale na stepie dawał sobie radę doskonale. Owoc czteromiesięcznej pracy w postaci ponad 50-tonowego ładunku „stary” dowoziły bezpiecznie do odległej stacji kolejowej.

Mongolska gościnność
W latach 60-tych Mongołowie bardzo lubili Polaków. Podobno to zasługa żyjącego w I połowie XIX wieku Józefa Kowalewskiego, ówczesnego znawcy Mongolii, autora słownika mongolsko-rosyjsko-francuskiego. Opierając się o relacje naszego rodaka uczony mongolski Mondał w swojej pracy „Geografia świata” uznał Polskę za najpiękniejszy kraj w Europie, a Polaków za najszlachetniejszy naród pod słońcem. Na tej książce edukowało się kilka pokoleń mongolskiej inteligencji. Stąd pewnie obserwowana przez Edmunda Rachtana serdeczność gospodarzy.
- W czasie pobytu jeździliśmy po wodę do studni, którą opiekowała się pani Od. Była deputowaną do Wielkiego Churału - mongolskiego parlamentu. Za każdym razem zapraszała nas do swej jurty na poczęstunek. Zajadaliśmy ser, placki pieczone na wielbłądzim łoju, piliśmy tradycyjny kumys i archi – wódkę robioną z mleka – opowiadał reporterowi „Budujemy samochody” pan Edmund.
- Mongolska Akademia Nauk urządziła dla polskiej ekipy przyjęcie w plenerze. Ofiarą złożoną przed nami była koza. Zabito ją, zdjęto umiejętnie skórę. Mięso poćwiartowano, dodano cebulę, sól i z powrotem włożono do skóry zwierzęcia. Mięso przedzielano warstwami rozpalonych w ogniu kamieni. Pod wpływem temperatury mięso udusiło się pysznie. Znakiem końca pieczenia było wypadanie sierści z koziej skóry – wspominał Edmund Rachtan.

Co tam znaleźli?
Paleontologia to nauka o roślinach i zwierzętach minionych epok geologicznych. Opiera się na badaniach szczątków kopalnych, względnie pozostawionych śladów będących pamiątkami po ówczesnej florze i faunie.
– Pozostałości zwierząt i roślin nie brakowało. Znajdowaliśmy je najczęściej w wąwozach, korytach wyschniętych rzek – relacjonował mechanik-kierowca, który czynnie uczestniczył w pracach naukowców. - Tu i ówdzie sterczały skamieniałe kości dinozaurów, resztki drzew. Nasi naukowcy bardzo chcieli odnaleźć szkielet całego dinozaura. I udało się! Jego właścicielem był żyjący ponad 80 milionów lat temu zauropod z rodziny dinozaurów. Szkielet ten wraz z okalającą go skałą ważył ok. 8 ton - opowiadał E. Rachtan.
Naukowcy bardzo ciężko pracowali kilofami, łomami, dłutami, ale również gołymi rękami. Bloki skalne ważące po kilkaset kilogramów trzeba było ciągnąć po pustynnym żwirze i piachu po kilkaset metrów. – Pracowaliśmy dosłownie jak galernicy, by zgromadzić te 50 ton monolitów. Mnie też udało się znaleźć szkielet dinozaura. Kości sterczały ze zbocza wąwozu. Czaszka, niestety, rozsypała się w proch – relacjonował po powrocie z ekspedycji pan Edmund.
Prof. Zofia Kielan-Jaworowska w swojej książce wspomina szczególnie dzień 31 lipca 1965, jako obfitujący w falę ciekawych odkryć. Nazywa go Dniem Zwycięstw. „Okazało się, że tego dnia szczęście sprzyjało wszystkim” – pisze kierownik wyprawy. Jednym tchem wymienia znaleziska: prawie kompletne szkielety tarbozaurów (dwunastometrowy i mniejszy), szczęki bardzo rzadkich jaszczurek, szkielet nowej rodziny dinozaurów rzędu ptasiomiednicowych, kompletna miednica ornitomimusa.
„Tymczasem 2 sierpnia Edmund Rachtan zdecydował, że musi jechać do Dałan Dzadgad, aby zespawać ramę samochodu, która zaczęła pękać jeszcze w Ałtan Uła. Edmund mierzył codziennie pęknięcie i doszedł do wniosku, że staje się ono groźne. Po wyjeździe Edmunda zostaliśmy w obozie tylko z jednym, mongolskim samochodem.” – pisze pani profesor w „Polowaniu na dinozaury”.
Dorobek całej wyprawy to kilkaset skrzyń ze skamieniałościami i szczątkami wielu przedstawicieli wymarłych gatunków. Samochody, sprzęt i naukowy plon ekspedycji odtransportowane zostały do Polski koleją. W stolicy Mongolii nasi panowie wzbudzali sensację, gdyż wszyscy zapuścili długie brody, co u Mongołów jest wielką rzadkością. Na koniec krótkie zwiedzanie, oficjalne i prywatne pożegnania i powrót do kraju samolotem.

***
W styczniu 2003 roku w Warszawie pani profesor Zofia Kielan-Jaworowska zorganizowała „spotkanie po latach”. Zjechali się uczestnicy wyprawy sprzed 38 lat. Zabrakło na tym spotkaniu Edmunda Rachhtana. Leżał w szpitalu. Kilka dni później zmarł.


Jarosław Babicki
Tygodnik Starachowicki nr 52 z 2003 r.



Fotografie R. Gradziński


 

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do