
Choć wzniesiony jako zwykła remiza strażacka, budynek "Strażaka" w ciągu stu lat swego istnienia odegrał znacznie większą rolę, wpisując się na trwałe w dzieje Starachowic. Na szczęście udało się go ocalić.
Oryginalna sylwetka budynku budzi zaciekawienie jego przeznaczeniem i historią. A choć położony jest z dala od centrum, stanowi jeden z charakterystycznych elementów naszego miasta. I tak jest już od stu lat. Tyle bowiem liczy tzw. "Strażak", czyli dzisiejszy "Dworek świętokrzyski". Obie nazwy mają swoje uzasadnienie.
- Styl architektoniczny, w jakim został zaprojektowany i wybudowany budynek "Strażaka" określamy mianem stylu narodowego. Czas jego powstania, to pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości. Szukano wówczas pomysłu na pokazanie architektury tak, aby budynki były nośnikiem idei narodowościowych. Stąd nawiązania do architektury klasycznej, dworkowej, z zastosowaniem dachów z naczółkami, dachów przełamanych, okien z łukami, symetrycznych elewacji Styl ten miał być widocznym znakiem "ducha polskiego"- mów Marcin Bednarczyk, Architekt Miasta.
Budynek zaprojektował Jan Borowski. To postać bardzo zasłużona dla naszego miasta choć jednocześnie bardzo mało znana. Był kierownikiem zakładowego Biura Architektury, Dla dynamicznie rozwijających się Zakładów Starachowickich zaprojektował liczne fabryczne budynki, dla pracowników istniejące do dziś osiedla mieszkaniowe zwane wtedy Kolonią Urzędniczą i Kolonią Robotniczą, a dla wszystkich mieszkańców miasta nieistniejący już dziś drewniany kościółek przy ul. Radomskiej. oraz budynek "Strażaka". czyli remizy dla fabrycznej straży pożarnej, który odegrał jednak znacznie większą rolę.
Była to na owe czasy remiza nowoczesna. Na parterze budynku znajdowały się trzy garaże. Największą bramą centralną wjeżdżało się do pomieszczenia dla sześciu beczkowozów. W bocznych stacjonowały po trzy strażackie sikawki konne. Natomiast na piętrze stacjonował ... komendant straży.
- Do dziś w podłodze jego mieszkania widnieje ślad po otworze, przez który poprowadzona była rura, po której w razie pilnej potrzeby mógł on błyskawicznie zjechać wprost do garażu. Tak zresztą strażacy poruszają się do dziś - wyjaśnia Andrzej Daniel, obecny właściciel obiektu.
Z czasem pojazdy konne zastąpiły samochody. Rozrósł się też sam budynek. Strażacy wyrazili bowiem zgodę, aby południowe (lewe) skrzydło przebudowano na kinoteatr z widownią na 140 miejsc. W 1928 r. powstał projekt inwestycji, a trzy lata później podjęto działania zmierzające do powiększenia jej do 250 miejsc, co zostało zrealizowane. Kinoteatr otrzymał nazwę "Strażak". Przez lata sala była największym świeckim pomieszczeniem użyteczności publicznej. Stanowiła ona swego rodzaju centrum kultury dla mieszkańców Starachowic Wierzbnika i okolic. Poza prezentacjami teatralnymi i filmowymi odbywały się tam również: koncerty, bankiety, bale. A po zakończeniu wojny również sądowe procesy stalinowskie. To tam wyrok śmierci usłyszał Aleksander Życiński "Wilczur", jeden z "Żołnierzy Wyklętych"
Gdy w 1955 r. kinoteatr został zlikwidowany, jego salę objęli we władanie sportowcy. Najpierw bokserzy, a w 1967 r. dołączyli do nich ciężarowcy.
- Chciałem podnosić ciężary, ale gdy trenerzy mnie obejrzeli, stwierdzili, że mam za długie uda i będzie mi to utrudniało powstawanie z ciężarem. W związku z tym zostałem od razu skierowany do sekcji bokserskiej, która trenowała w tej samej sali (niegdyś kinowej) - wspomina swój pierwszy kontakt z tym obiektem Grzegorz Bernaciak, późniejszy brązowy medalista Mistrzostw Polski juniorów w boksie i reprezentant kraju w tej kategorii wiekowej.
- Sala podzielona była ławkami gimnastycznymi na pół. W pierwszej części od wejścia znajdowały się pomosty dla sztangistów. W drugiej ring, worki i gruszki bokserskie dla nas. Od 1978 r. ciężarowcy przenieśli się do drugiego skrzydła budynku, gdzie wcześniej były garaże dla wozów strażackich i cała sala była dla bokserów. Szatnie znajdowały się na piętrze. Prysznice również, ale były tylko cztery. Trzeba więc było czekać na swoją kolej. Odpocząć mogliśmy na charakterystycznych składanych fotelach, które pozostały po kinie. Warunki były spartańskie: odrapane ściany, odpad jacy tynk, ciemno, kurz w powietrzu, niekiedy zimna woda pod prysznicem... Ale właśnie w takich rodzą się twardzi ludzie .
Oczywiście nie byłoby sukcesów gdyby nie wspaniali trenerzy: podnoszenia ciężarów- Zygmunt Zawór i boksu – Jan Król. W tym budynku wspólnie wychowali grubo ponad stu medalistów Mistrzostw Polski i członków kadry narodowej. Chyba do tej pory, w żadnym innym budynku w Starachowicach nie trenowało tylu świetnych sportowców – dodaje Bernaciak.
Warto przypomnieć, że jednym z nich był Arkadiusz Lipa, Mistrz Polski seniorów, który w 1973 r. na Mistrzostwach Europy w Madrycie zdobył brązowy medal w podrzucie, w tej kategorii wiekowej.
Na początku lat 90. nastała nowa epoka w dziejach budynku. Fabryka Samochodów Ciężarowych przestała istnieć, a wraz z nią przeminął czas świetności starachowickiego sportu. Budynek "Strażaka" opustoszał i zaczął popadać w ruinę. Przegniła drewniana więźba dachowa. Wnętrze bez drzwi i okien przedstawiały przygnębiający widok. Na ścianach grzyb, na podłogach śmietnik: gruz, potłuczone butelki, stare podarte trampki i koszulki pozostałe po sportowcach, smród... Dla ówczesnych władz miasta ratowanie obiektu było niemałym problemem.
- Rzeczywiście tak było. Budynek, duży, ładny, z ładną historią, położony w niezłym miejscu, ulegał degradacji. Jako Zarząd Miasta chcieliśmy go ratować, ale nie mieliśmy pieniędzy. Dlatego za naszą rekomendacją Rada Miejska zdecydowała o jego sprzedaży - wspomina ówczesny wiceprezydent Starachowic Edward Imiela. Jednak ze względu na stan i wielkość obiektu w tamtych "biednych" czasach nie było łatwo znaleźć nabywcę. W końcu się jednak udało.
- To był rok 1993. Odbyły się trzy przetargi, które obserwowałem. Oczekiwane kwoty to 750 mln, następnie 350 i 175 mln zł. Nie było chętnych. Wtedy podjąłem rozmowy z władzami miasta i po rozłożeniu płatności na cztery półroczne raty zdecydowałem się – mówi Andrzej Daniel, nabywca "Strażaka".
- Mieliśmy wtedy prywatną pracownię psychologiczną, szwalnię, mieszkanie i działkę, a wszystko w różnych miejscach. Marzyło mi się, żeby to było gdzieś razem. Więc teoretycznie powinnam się ucieszyć. Ale gdy zobaczyłam nabytek męża, o którym zresztą mnie nie uprzedził, ręce mi opadły. Znajomi się za głowy się łapali. Co wyście zrobili? pytali z przerażeniem. Chyba nikt nie wierzył, że uda nam się uratować ten budynek. A jednak powoli marzenia udało się realizować. Choć prawdę powiedziawszy, do tej pory co zarobimy, to wkładamy w jego rewitalizację – mówi Teresa Daniel, żona Andrzeja.
- To miejsce przypominało "czarną dziurę" co było przygnębiające, dlatego zależało mi na jego renowacji w jasnych kolorach, włącznie z białym dachem, na który na szczęście konserwator zabytków się zgodził – cieszy się pani Teresa.
- My wszystko robimy zgodnie z zaleceniami Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, a on życzliwie się do nas odnosi. Bardzo naciska na odnowienie frontu budynku ściśle według jego zaleceń, opartych o zachowaną dokumentację. Wewnątrz budynku i od tylu daje nam nieco więcej "luzu" Staramy się to wykorzystać i rozwijać naszą działalność w stronę parku – mówi pani Daniel.
Tam właśnie powstała kawiarnia "Sztolnia", nawiązująca nazwą do dawnej kopalni rudy żelaza "Herkules", na terenie której, podobnie jak pobliski park, budynek się znajduje. Latem mijającego roku prezentowana tam była wystawa poświęcona dziejom budynku, a także kopalni, przygotowana przez stowarzyszenie Sympatycy Dworku Świętokrzyskiego. Być może będzie ją tam można zobaczyć ponownie. O wyborze kierunku rozwoju zdecydowała również rewitalizacja parku.
– Niegdyś wyglądał jak amazońska dżungla i strach było tamtędy przechodzić. Dziś przyciąga licznych spacerowiczów i aż przyjemnie nań popatrzeć znad kawiarnianego stolika. Dlatego i my perspektywicznie zerkamy w tamtym kierunku, ale to już zadanie bardziej dla naszych dzieci. Na razie, zgodnie z oczekiwaniami klientów, chcemy podnieść na wyższy poziom naszą salę bankietową. W sobotę, 30 listopada, dla uczczenia stulecia budynku organizujemy tam bal jakich już nie ma, i być może nigdy nie będzie. Taki nie tylko z didżejem, ale i z wodzirejami, z wyborem królowej balu, wróżbami andrzejkowymi, ale również konkursem wiedzy o "Strażaku". Serdecznie zapraszam – mówi Teresa Daniel.
-To był dobry wybór. Dziś ten zagrożony niegdyś budynek ogromnym nakładem sił i środków nabywców został uratowany. Zdobi miasto i służy jego mieszkańców, cieszy oko, ma perspektywy rozwoju. Czegóż chcieć więcej - ocenia decyzję sprzed lat były wiceprezydent Imiela.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie