
Świętokrzyska ziemia krzyżem się mierzy... Trudno nie przyznać racji tym słowom, szczególnie jeśli w mamy w pamięci martyrologię polskich wsi - Michniów i wcześniejszą Bór Kunowski, do której wracamy.
Dzień wielkiej zbrodni oczami Stasi Klepacz (Pszonak) - wspomnienie
- Urodziłam się, wychowałam i mieszkam we wsi Bór Kunowski. Jest rok 1939 - początek wojny, za rok idę do szkoły. Niewiele z tego okresu pamiętam. Cztery lata później szykuję się do Pierwszej Komunii Świętej, dzień przed nią, w sobotę 3 lipca 1943 roku, jest tyle uciechy... Nie mogę się doczekać. Mam białą, skromną sukienkę uszytą przez mamę, białe trepki i białą wstążkę do włosów... Wszystko jest takie piękne...
Widzicie tę małą dziewczynkę? Nietrudno sobie wyobrazić jej podekscytowanie. Tylko kilka godzin dzieli ją od wielkiego wydarzenia. Będzie szła przez kościół pełen ludzi, będzie uważała, żeby nie pobrudzić bucików, będzie szukała wzrokiem mamy i potwierdzenia, że na pewno wszystko jest dobrze. A potem uklęknie przed ołtarzem, dostanie obrazek...
- W sobotę wieczorem mieszkańcy wsi byli niespokojni, bo poprzedniego dnia zostali wezwani do leśnictwa Marcule: sołtys - Józef Klepacz i podsołtys - Jan Listek. Na noc nie wrócili oni do domu. Był lipiec, ciepła noc, więc kilku młodych mężczyzn kierowanych złym przeczuciem poszło spać do lasu. Był to mały, gęsty zagajnik. W lesie było jeszcze szaro, ale jeden z nich nie mógł spać. Leżąc tak, usłyszał jakieś odgłosy, podniósł głowę i zobaczył Niemców. Więc krzyknął: "Chłopcy! Niemcy, uciekajmy!". Gdy się podnieśli, Niemcy puścili serię z karabinów. Zginęło ich sześciu, trzech braci Klepaczów: Jan, Stanisław i Józef, brat cioteczny Tadeusz Listek, Jan Karwacki - narzeczony ciotecznej siostry Włodzi - mieli brać ślub za trzy tygodnie i Mieczysław Sajór. Kilku z nich uciekło. Strzały te usłyszeli mieszkańcy wioski. Niemcy szli od strony Kunowa. Było ich bardzo dużo. W domu, gdy ojciec obudził szwagra i brata, powiedział: "Uciekajmy, w lesie będziemy pewniejsi". Wszyscy trzej uciekli do lasu. W domu została mama, ciotka, zamężna siostra Kazimiera z malutką Helunią i nas czworo dzieci: Marysia (13 I.), ja, brat Aleksander i Stefciu (2 1.). Niemcy otoczyli już całą wioskę, ale mama mówi, że pójdziemy schować się w pole. Żyto było już duże, więc będzie bezpieczniej. Poszliśmy, najpierw ciotka, ja i brat Olek, reszta miała dotrzeć za nami.
I tak w beztroski świat dziecka wkroczyła wojna. W niedzielę, 4 lipca 1943 roku, nie w kościele się modlono, a w polu i lesie...
- Siedzimy w życie, ciotka modli się, ale z prawej strony słychać głosy Niemców i okropne jęki. Jak potem dowiedzieliśmy się, Niemcy zabili kolbami od karabinów naszego sąsiada Wojciecha Libora. Tak był zmasakrowany, że trudno było go poznać. Do nas także przyszedł Niemiec. Karabin wycelował prosto w nas. Ciotka prosiła, aby nas zostawił przy życiu, a wszyscy troje bardzo płakaliśmy. Niemiec wypędził nas do domu...
Stanisława Pszonak do dziś pamięta tamtego człowieka, nigdy później go nie widziała, nie wie kim był i jak potoczyły się jego losu. ale pamięta, że pozwolił im przeżyć.
- Wróciliśmy i nikt się już nigdzie nie ruszał. Siedzieliśmy pod szopą, lecz czasem któreś z dzieci wyszło na podwórko. Pamiętam, że wyszłam przed dom, stanęłam na ławce pod parkanem i zobaczyłam okropny ogień. Krzyknęłam: "Mamo, pali się niedaleko od nas". Niemcy zabrali z domów dwie rodziny: Góreckich i Skrzydłów wraz z małymi dziećmi oraz trzech junaków, którzy szli do domu przez naszą wioskę i jeszcze parę innych osób. Wszystkie te osoby zapędzili do stodoły Stanisławy Sajór, oblali benzyną i podpalili.
Świętokrzyska ziemia krzyżem się mierzy...
- Pewien młody chłopak - Piotr Pasternak wydostał się z tego ognia i uciekał, ale kula dosięgnęła go na łące i tam zginął. Miał osmalone ręce. Był niedawno po ślubie, jego żona była w ciąży, córka urodziła się po jego śmierci, nigdy nie zobaczyła swego ojca. Zapaliło się jeszcze zabudowanie Pastuszków. Razem spalono 23 osoby, najmłodsze dziecko miało roczek. Pamiętam zwęglone ciała, które długo nie schodziły mi z pamięci. Niemcy przeczesali całe pola dookoła wioski, las, kogo tylko napotkali to strzelali do niego. Duża liczba mężczyzn uciekła do lasu. Ojciec, brat i szwagier właśnie tam się skryli. Siedzieli jakiś czas ukryci w krzakach, lecz ojciec zaciekawiony co dzieje się w domu, podążył w stronę wsi. Zdążył tylko wyjść na pole, Niemcy zauważyli go i po chwili został zastrzelony. Pamiętam, miał całą twarz w piachu zmieszanym z krwią.
Brat był bardzo młody, gdyż w kwietniu skończył 17 lat. Poszedł za ojcem. Niemcy złapali go i zaprowadzili na krzyżówkę. Kazali mu się położyć i zastrzelili. Był przy tym ojciec szwagra - Andrzej Rynio, który woził Niemców furą. Widział to wszystko i przekonywał Niemców, że on wcale nie jest winien. Nie posłuchali go i oddali śmiertelny strzał. Miał on nowe buty na nogach, które później mu zabrali. Nosił imię Adam. Tam, gdzie został zabity stoi krzyżyk... Ludzie mówią na to miejsce "Tam, gdzie Adaś zabity".
Mam czterech synów, gdy jeden z nich dorastał i był w wieku brata, zawsze wspominałam go, że musiał tak młodo umrzeć. Szwagier został w lesie i przeczekał tak aż do wieczora. Dopiero, gdy usłyszał płacz, wyszedł z lasu. Po południu Niemcy opuścili wioskę. Co działo się po ich odejściu, trudno opisać.
Z lasu wracali ci, którzy cudem ocaleli. Przynosili smutne wieści. Mówili, gdzie kto zabity. Pamiętam, że gdy mama dowiedziała się o śmierci ojca i brata, wpadła w taką rozpacz, że ja płaczu i jęku matki nie zapomnę do końca życia. Zginęli sąsiedzi: Libor Wojciech i Józef Listek. W sumie Niemcy zabili i spalili 43 osoby. W poniedziałek dzieci wraz ze swymi matkami udały się do kościoła (jak już na początku wspominałam niedziela był to dzień Pierwszej Komunii św.).
Już nie białą wstążkę powinnam mieć, a czarną. W kościele był tylko płacz i lament, bo kilkoro dzieci straciło ojców lub kogoś bliskiego z rodziny. Pogrzeb ofiar tej strasznej zbrodni odbył się w poniedziałek. Nie wolno było ich pochować na cmentarzu, tylko za zgodą Krugera zwłoki ofiar zostały pogrzebane w zbiorowej mogile w lesie obok kapliczki, odległej o ok. 400 metrów od wioski. Ile łez tam było wylane przez matki, żony i dzieci, tego nie da się opisać. Po wojnie ciała ofiar zostały przewiezione na cmentarz parafialny w Kunowie. W miejscu zbiorowej mogiły w roku 1967 został wzniesiony pomnik. Ma on dwa jakby skrzydła, większe symbolizujące zabitych dorosłych i mniejsze, symbolizujące dzieci...
Żadnemu dziecku nie życzę takich wspomnień, tego wydarzenia nie da się zapomnieć...
* (wspomnienia Stanisławy Pszonak zaczerpnięte z pracy Łukasza Wanata - Bór Kunowski - Historia II wojny światowej)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie