
Stary szpital przy ulicy Radomskiej to pokolenia mieszkańców Starachowic i powiatu. Tu przychodziliśmy na świat, tu żegnaliśmy naszych bliskich, czekaliśmy na diagnozy wierząc, że przed nami całe życie... Te mury to pełni pasji lekarze, których starsze pokolenie wciąż pamięta. Za chwilę mury Szpitala im. Waryńskiego runą.
Był wielkim marzeniem doktora Władysława Borkowskiego, który jeszcze przed wojną wybrał się za granicę, gdzie zwiedzał i zapamiętywał szpitalne budowle. Wracając do Starachowic przywiózł ze sobą projekt szpitala idealnego, którego budowę rozpoczęła Ubezpieczalnia Społeczna. Niestety, oddania szpitala doktor Borkowski nie doczekał.
Starachowicki szpital. Do roku 1953 stał na gołej skale, brak zieleni doskwierał wszystkim. Na ratunek przybyły Brygady Młodzieży - Służba Polce, jedna z nich przysłana ze Skarżyska, rozrzuciła wokół szpitala ziemię i zasadziła drzewka podarowane przez nadleśnictwo.
Stoi ów las do dziś. Ani gradu, ani grzmotu, ani deszczu, tylko milcząca ściana obrzeżona słońcem pamiętająca każdego, kto chociaż raz tu był.
Czy przetrwa?.
W 1950 roku powstają cztery pierwsze oddziały: interna, chirurgia, pediatria i położnictwo. Lekarzom, którzy je objęli towarzyszył personel pielęgniarski w większości niewykwalifikowany. Pięć lat później rozpoczyna się 6-miesięczny kurs zakończony Państwowym Egzaminem Pielęgniarskim. Kurs zakończyło 90 pielęgniarek - otrzymały czepek z czarnym paskiem i pełne kwalifikacje zawodowe.
W początkowej fazie działalności starachowickiej placówki obsada lekarska była dość nieliczna. Dyrektorem i jednocześnie ordynatorem oddziału ginekologiczno - położniczego był dr Kazimierz Kostrzewski, któremu pomagał dr Bolesław Kozłowski. Chirurgię prowadził dr Karol Węglewicz z dr Haliną Jaworowską. Na oddziale wewnętrznym urzędowała dr Zofia Czerniewska, której towarzyszy dr Wadiusz Kiesz, z którym związanych jest nieco zabawnych historyjek.
...
Oddział położniczo - ginekologiczny. Wydarzenie, które ma tam miejsce dziś pewnie otarłoby się o skandal. Ale do rzeczy.
W malutkim mieszkanku Państwa Kiesz trwa spotkanie towarzyskie. Zacne grono lekarskie wznosi toast za toastem, kieliszek goni kieliszek bo i okazja jest przednia. Doktorowi Wadiuszowi urodził się syn - nie można było nie pogratulować, ba - trzeba to było także oblać. Nagle przychodzi informacja, że na porodówce czeka pacjentka i szykuje się poród kleszczowy, do porodu wezwany zostaje dr Kostrzewski, który wstaje od stołu i szampańskim nastroju przystępuje do działania. Wadiusz Kiesz, zaproszony do "popatrzenia" - ma lekkie obawy, jak się potem okazuje - niepotrzebnie. Poród udaje się doskonale, dziecię przychodzi na świat, a doktor Kostrzewski przyjmuje gratulacje.
...
Starachowicki "stary" szpital na na swoim koncie także miłosne nieporozumienie, w którego centrum stał radca prawny Fabryki Samochodów Ciężarowych - Sergiusz Issajewicz. Otwarty umysł, bujna fantazja, amator i znawca dobrej kuchni, wielbiciel kobiecych wdzięków.
Wadiusz Kiesz poznaje Sergiusza, gdy ten jest panem już w słusznym wieku. Pan Issajewicz leży na oddziale walcząc z ciężkim zapaleniem płuc. Nie na tyle jednak ciężkim, by nie był stanie zauważyć ładnej i doskonale zbudowanej salowej Jadzi K. Jej dorodna sylwetka Junony okazała się być najlepiej dobranym lekarstwem, bo Serż zdrowiał na potęgę, łakomy wzrok coraz śmielej kierując ku urodziwej mężatce. Gdy wychodził ze szpitala, mając w pamięci zalecenia doktora Kiesza, by się nie przemęczać, Sergiusz bierze od pani Jadzi adres i zapewnienie, że będzie przychodzić i prać mu bieliznę.
Niby nic, a jednak... Bo podczas jednego z dyżurów w drzwiach gabinetu dra Kiesza stanęła wzmiankowana salowa, zapłakana z podbitym okiem. Co się okazało?
Listem - pisanym na maszynie i słowem niezwykle kurtuazyjnym Sergiusz Issajewicz zapraszał Jadzię K do swojego domu. Zdaje się, że nie dodał, że w sprawie prania bielizny. List ów odczytał małżonek i jak krewki nie był, tak go szlag trafił. Żonie oko podbił zdradę i wiarołomstwo węsząc.
I tu wkroczył Wadiusz Kiesz, który honorem lekarza i szacunkiem społeczności miejskiej zaręczył, że do zdrady nie było. Wydał oświadczenie, zdaje się, że na piśmie, że Sergiusz Issajewicz to mężczyzna lat osiemdziesięciu i chory na płuca, a Jadzia K. potrzebna mu była jeno do zachowania porządku i prania. I właśnie to słowo, lekarskie, pomogło. Zaświadczenie przekazała mężowi ciotka pani Jadzi, mąż w popłoch popadł i żonę przeprosił. Małżeństwo ocalało, a uroczy Sergiusz zmarł w Domu Rencisty.
...
Jednym z ciekawszych pacjentów doktora Kiesza i starachowickiego szpitala był młody człowiek o nieco szemranej przeszłości. Zdiagnozowano u niego mnogie ropnie płucne, ratunkiem miało być usunięcie płuca. Doktor Kiesz odesłał pacjenta do Łodzi. Kilka dni później ów mężczyzna już po operacji, już bez płuca i po wypiciu pół litra wódki w ramach wdzięczności złożył doktorowi Wadiuszowi propozycję wyeliminowania ewentualnych wrogów.
- Proszę wskazać, kogo mam załatwić. Niech się pan nie boi, zrobię to samotnie, dyskretnie i fachowo - powiedział do zdezorientowanego doktora, który z propozycji jednak nie skorzystał.
Działo się, prawda? Pamiętajcie o tym, gdy będziecie tamtędy przechodzić. I pomachajcie duchom.
Opowieść powstała na podstawie kronik szpitalnych i książek Wadiusza Kiesza.
Aneta Marciniak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie