
Zbliża się sezon turystyczny i znów za chwilę wyruszę w podróże małe i duże. Z mikrofonem w ręce będę opowiadać gościom z Polski przeróżne historie o najpiękniejszej z ziem – Ziemi Świętokrzyskiej. Wędrując starymi szlakami czasem zatrzymam się przy polnych świątkach lub tylko wspomnę o nadrzewnych kapliczkach urzekających pięknem i prostotą. Religijna architektura regionalna – coś, co cały czas wprawia mnie w zachwyt.
Mamy je także w naszym mieście i powiecie. I dziś, w przededniu majówki zapraszam podrzucam pomysł na świątkowy szlak.
Tajemnica michałowskiej kapliczki
Postawiono mnie przed potopem, którego byłam naocznym świadkiem – mówi pewna starachowicka kapliczka. Przed laty w zawieszonej na niej latarence paliło się światełko. Czy wskazywało drogę podróżnikom? A może duszom, które pobłądziwszy na rozstajach nie wiedziały gdzie są. Prawie 400 – letni zabytek... Czy drzemie w jego historii jakaś tajemnica?
Przedpotopowy rodowód sugeruje data wyryta na rzeczonej kapliczce – rok 1635. Data ta nie od frontu, a na lewym jej boku – może więc nie w stronę Starachowic patrzyła, a w stronę Ostrowca Świętokrzyskiego? Cztery płaskorzeźby i chociaż lata swoje zrobiły, to wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa wciąż dobrze widoczny. Jakby czekał na te wszystkie nadzwyczajne stany duszy, które pchają ludzi ku niemu. Na modlitwy jak echa, jak mchu szepty w środku nocy, jak wody śpiewanie, siwe smutki i zapach macierzanki...
Kamienna ta figura wykonana w formie słupa, ozdobiona jest ornamentem z winoroślą symbolizującą odradzające się życie. Słup wieńczy metalowy krzyż z latarenką.
Wszystko to otoczone ciszą i tajemnicą, bo śladów o powstaniu kapliczki brak.
A przecież czyjeś ręce musiały ją wznieść i nawet jeśli nie na czyjeś zlecenie to za czyimś pozwoleniem. Wydaje się, że jedynym możliwym było pozwolenie ze benedyktynów ze Świętego Krzyża. Może więc gdzieś w przepastnych archiwach skrywa się tajemnica jej powstania.
Obiecuję zajrzeć. A że na Łysiec latam często, czasem nawet codziennie, to nastąpi to niebawem.
...
O Rochu i Jacku
Wyjdźmy z miasta i pójdźmy w powiat. Konkretnie do Wąchocka. Jedno miasteczko i dwie kapliczki. Wyjątkowe. Jednej bliżej do leśnych ostępów niż drugiej, ale i ta wśród drzew stoi choć blisko także ruchliwej drogi.
Zacznijmy od Kapliczki świętego Rocha, przy której od lat odbywają się odpusty, na nich zaś święci się zwierzynę wszelką – psy, koty, konie...
Pierwsza stanęła przed 1800 rokiem z fundacji mieszczanina wąchockiego o nazwisku Szerszeniewski. Wiąże się z nią przykra historia syna fundatora, który z niewiadomych przyczyn popełnił w niej samobójstwo. Kapica ta została rozebrana. Stała w zupełnie innym miejscu, niż obecna.
Dzisiejsza kapliczka Świętego Rocha stanęła w roku 1837 z fundacji Józefa i Jadwigi Oborskich tudzież Oberskich. Stanęła wbrew woli proboszcza – księdza Bartyzela – dlatego, że w miejscu dzisiejszej szkoły stał w Wąchocku kościół świętej Elżbiety. Stał i marniał i ksiądz proboszcz wolał, żeby to kościoł został wyremontowany, ale – jak mówi mi pan Kazimierz Winiarczyk – fundator wolał pozostawić po sobie konkretne dzieło a nie tylko remont.
W odpuście bierze udział figura Świętego Rocha. Pies, który jest u stóp świętego miał ocalić Rocha od śmierci głodowej, gdy ten – chory na dżumę – skrył się w lesie. Pies go wytropił i przynosił jedzenie.
Ale to nie jest jedyny odpust w Wąchocku. Kolejny odbywa się przy Kapliczce Świętego Jacka, gdzie święci runo leśne.
Z kapliczka tą związana jest piękną polsko cygańska legenda, która opowiada o pewnym Gadźo (nie Cyganie), który trafił do taboru rozbitego na leśnej polanie zwanej cygańską właśnie przez owych wędrowców. Gadżo zaproszony do ogniska i ugoszczony z cygańskiego taboru odszedł z najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek widział. Cygańska wróżba, która popłynęła za nimi mówiła, że w kapliczce Świętego Jacka wezmą ślub.
Tak też się stało, a był to jeszcze przed II wojną światową. Cygańskie błogosławieństwo szło za młodą parą i tak było aż do czasu wzmiankowanej wojny, podczas której zginął Gadżo i jego piękna cygańska zona, razem z kilkorgiem dzieci. Tylko jeden syn ocalał, chciał pochować ojca i matkę właśnie przy kapliczce. To się nie udało, więc – jak mówi legenda – i spoczęli na Cygańskiej Polanie pod Cygańskim Dębem...
Piszę ten tekst w Niedzielę Palmową i zaraz jak mi wpada w oko Cygańska Polana łapię za telefon i dzwonię do znakomitego regionalisty Kazimierza Winiarczyka z pytaniem gdzie i jak daleko ona się znajduje. Niestety – Cygańska Polana gdzieś na trasie do Pustelni Świętego Jacka nic panu Kazimierzowi nie powiedziała.
A zatem legenda to? A może jednak ciut prawdy się w tym kryje?
W sumie to umówiliśmy się z panem Kazimierzem na poszukiwania. Kto wie, co z tego wyjdzie?
Aneta Marciniak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie