Reklama

76. rocznica śmierci Władysława Borkowskiego - doskonały chirurg i dyrektor starachowickiego szpitala, którego jubileusz przypada 31 stycznia.

Na tytułowe hasło na myśl przychodzą mi dwa nazwiska i to wcale nie współczesnych lekarzy. Borkowski i Cyrkowicz - obaj stanowią legendy miasta. Starsi czytelnicy znają, młodsi za chwilę się tego i owego dowiedzą.

Za nieco ponad dwa miesiące - 31 stycznia minie 76. rocznica śmierci Władysława Borkowskiego - doskonałego chirurga i dyrektora starachowickiego (nieistniejącego już dziś) szpitala. Stał on tu, gdzie dziś jest budynek starostwa. 

W 1939 roku doktor Borkowski został zmobilizowany do wojska polskiego, rok później powraca do Starachowic, by pomagać ludziom. W szpitalu zastaje m.in. rannych i chorych partyzantów oraz ludzi poszukiwanych przez hitlerowców. Żadnemu z nich nie odmawia pomocy, mimo grożących mu represji. Szlachetny, życzliwy i wielkoduszny. Tak o nim mówiono.  Zmarł godnie, jak na lekarza przystało - zimą 1948 roku - pełniąc do końca służbę dla ludzi. Leczył go doktor Womperski. 

 - Pełniliśmy przy jego łóżku dyżury, wiedzieliśmy, że jest ciężko chory. Nie mogliśmy mu pomóc, nie mieliśmy niezbędnej penicyliny, a propozycji przeniesienia do innego szpitala doktor nie przyjął. Do ostatnich chwil był przytomny, zaczął słabnąć około godziny 23 i przed północą zakończył życie. Komitet Zakładowy Partii Zakładów Starachowickich pomógł w organizacji pogrzebu, a robotnicy wymurowali mu grób - wspominał Stanisław Hanc na łamach Budujemy Samochody - numer z 1973 roku. 

Wielkim marzeniem doktora Borkowskiego był szpital, który dziś czeka wyburzenie. Na własny koszt wybrał się on jeszcze przed wojną za granicę, gdzie zwiedzał i zapamiętywał szpitalne budowle. Wraz z przyjacielem, z którym odbywał podróż, przywiózł do Starachowic projekt szpitala idealnego. Ubezpieczalnia Społeczna rozpoczęła jego budowę i w 1950 roku rozpoczynają działalność cztery pierwsze oddziały - interna, chirurgia, pediatria i położnictwo. Tego jednak doktor Borkowski nie doczekał. 

Dodajmy, że był też twórcą miejskiej Kasy Chorych.

Władysław Borkowski to wielkie serce. Przetrwały opowieści o tym, że biednym udzielał pomocy bezpłatnie. Nie odmawiał Żydom. 

W Księdze Pamięci, do której już kiedyś zaglądaliśmy, zachowało się wspomnienie o wydarzeniach z 1945 roku. Żydzi wracają do Wierzbnika, nie wierzą, że nie mają do czego. 

Rynek, kamienica Icka i Chaima Brotbekierów. Przed wojną mieści się tu najpierw warsztat stolarski, potem to piętrowy dom z pralnią. Kiedy do Wierzbnika wracają Żydzi, na parterze tej kamienicy mieszkają polskie rodziny, pokoje na górze zajmą żydowscy mężczyźni oraz Sara  z Fiszlem i Rywką, a także Ruchele z córeczką Rózią. W nocy mieszkańców kamienicy obudzi łomot do drzwi, jeden z Polaków mieszkający na dole wbiegnie na górę i i wskaże Żydom drogę ucieczki. Część z nich ucieknie, ale Sara z dziećmi nie zdąży. Żeby nie zostawiać jej samej, z dachu zejdą także Ruchele i Rózia. Bandyci ustawią kobiety z dziećmi w pokoju, zgaszą światło i otworzą ogień. Sara, Fiszel, Rywka i Ruchele zginą na miejscu. Rózi kule nie trafią, jest najmniejsza. Bandyci strzelą kolejny raz bo mała Rózia krzyknie. Zostanie kilkukrotnie postrzelona, ale mimo wszystko przeżyje. Pierwszej pomocy udzielą jej przestraszeni polscy lokatorzy, a rankiem wuj dziewczynki zabierze ją do szpitala. W szpitalu zajmie się nią właśnie doktor Władysław Borkowski. Mimo listów z pogróżkami, mimo gróźb wprost, zajmie się się małą Żydówką jak każdą inną pacjentką i doprowadzi ją do zdrowia.

... 

Kolejna postać ze świata medycyny to  doktor wszech nauk lekarskich Włodzimierz Cyrkowicz. Od 1931 roku lekarz powiatowy i miejski w Wierzbniku z przerwą na służbę wojskową od 1941 roku. Kilkukrotnie z polecenia władz niemieckich przeprowadzał kontrole sanitarne w obozie na Majówce w celu wykrycia przypadków tyfusu plamistego - przy okazji przemycał tam żywność. 

Lubię jedno wspomnienie, które kiedyś wpadło mi w ręce, i którego fragment przytaczam. 

- W Wierzbniku w Rynku stał drewniany dom, w którym mieszkał doktor. Wchodziło się na górę po drewnianych schodach. Pamiętam, jak przyszłyśmy do doktora z moją chorą mamą. Miałą "wodę w brzuchu" i wszyscy mówili, że nie ma szans. A po tej wizycie i po zastosowaniu leków od pana doktora, po kilku dniach wróciła do zdrowia i przez długie lata się nim cieszyła. Do dziś pamiętam, że lekarstwo w płynie (średniej wielkości buteleczka) kosztowało 1,72 złotych. Dziwili się domownicy, jak takie tanie lekarstwo ma pomóc na taką ciężką chorobę - opowiadała w 1999 roku Helena Florczyk z Wąchocka. Ona również zwróciła uwagę na prezencję doktora mówiąc, że szalenie podobał się kobietom. 

No i, co ważne - "nie ściągał" za wizyty. 

... 

Do historii "starego szpitala" jeszcze wrócimy. 

 

 

 

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Graza - niezalogowany 2023-11-29 16:10:33

    Ojciec opowiadał jak dr Cyrkowicz uratował jego mamie życie. Nie mieli pieniędzy, pojechali wozem konnym z umierającą kobietą. Doktor nie pytał o zapłatę. Z własnej apteczki dał leki. Żyła jeszcze długo, liczne rodzeństwo miało matkę. To był taki starachowicki doktor Judym.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do