Reklama

Kamienną do Wisły kajakami

Grzegorz Markowski i Tomasz Kasprzyk podjęli niecodzienną próbę przepłynięcia rzeką Kamienną do Wisły. Kajakarska wyprawa do łatwych nie należała, ale widok szerokiej wody wynagrodził wszelkie trudności.


Kiedy przyszedł kres wakacji, postanowili wyruszyć na szerokie wody. O spływie kajakowym rzeką Kamienną myśleli od jakiegoś czasu. Ambitny plan, biorąc pod uwagę nieuregulowane koryto rzeki, poprzedziły profesjonalne przygotowania. Pomocny okazał się internet.

- Pomysł zrodził się w ub. roku - mówi Grzegorz Markowski, który z kajakami miał wcześniej niewiele wspólnego, poza amatorskim pływaniem sprzętem z wypożyczalni.

- Mnie do takich sportów ciągnęło od dziecka. Pierwszych kajaków doświadczyłem na Mazurach, ale nie miałem swojego sprzętu - dodaje Tomasz Kasprzyk.

Niezbędne do pływania kajaki zakupili w ub. roku. Wodnej rekreacji doświadczali na Hańczy, nad Lubianką czy w Wąchocku. Ponieważ pierwsze kajaki nie miały prawa sprawdzić na szerokich wodach, wymienili je na bardziej profesjonalny sprzęt z bakistami.

- Przygotowując się do wyprawy dużo dobrych rad znaleźliśmy w sieci. Wiedzieliśmy, jak się spakować w racjonalny sposób, by nie dublować pewnych rzeczy. Jak on bierze siekierę, to ja piłę. Jeden liny do wyciągania, drugi pojemniki i worki wodoodporne, które są niezbędne. Poza tym zapas wody i jedzenia, namiot do spania i koniecznie zapasowy komplet wioseł, bo te lubią się łamać - wspomina inną wprawę G. Markowski.

Nie lada przeprawa

Trwający w sumie sześć dni spływ kajakowy rozpoczęli 31 sierpnia po południu w Skarżysku-Kam. Łatwo nie było - nieuregulowane koryto rzeki, strome, wysokie brzegi, które uniemożliwiały wyjście w kajaka, do tego zwałki drzew - wszystko to nie ułatwiało zadania.

- Trzeba przyznać, że Kamienna jest piękna. Sama woda czysta, ale koryto rzeki tak zanieczyszczone przez ludzi, że żal patrzeć. Rzeka wszystko przyjmie: stare meble, sprzęt rtv, agd, opony. Poza tym zupełnie nieprzygotowana na wyprawy kajakowe. Momentami było ekstremalnie, jak np. koło Ćmielowa, gdzie była zwałka drzew. Ja z jednej strony z piłką, Grzesiek z drugiej z siekierą, żeby móc płynąć dalej - mówi pan Tomasz.

- I Kamienna nie tylko z nazwy. Silikon i taśma do dziurawego kajaku bardzo się przydały - dodaje pan Grzegorz.

Porażki...

Newralgicznych punktów na trasie było znacznie więcej niż ten koło Ćmielowa. Pierwsze "schody" były już w Wąchocku, kiedy trzeba było wychodzić z wody, by przejść koło Pałacu Szoenberga, pasażem przez ulicę, na drugą stronę mostu.

- Największa porażka - jak przyznaje pan Tomasz - to wybudowana w 2014 roku Elektrownia Wodna w Stokach Dużych. - Budując to nikt nie pomyślał, żeby pływający mogli jakoś to przejść - mówi G. Markowski. - W Bałtowie natomiast trzeba było się przeprawić przez kompleks rekreacyjny - "pomiędzy kasami za grillem" - wskazała nam drogę pani z obsługi.

- Sam sprzęt nie jest ciężki, ale z całym wyposażeniem trochę waży. Na ewentualność przenoszenia kajaków zabraliśmy wózek skonstruowany przez nas specjalnie na te potrzeby - dodaje pan Grzegorz.

...i wzloty

Noclegi w namiocie, do tego ognisko, przy którym można było się ogrzać i osuszyć, to chleb powszedni kajakarzy. Bo noc na dworze przy temperaturze 6 st. to żadna przyjemność.

- Ta wyprawa pozwoliła odzyskać wiarę w ludzi. Okazuje się, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Kiedy w Bałtowie szukaliśmy miejsca na nocleg, z pomocą przyszli okoliczni mieszkańcy oferując nawet pokoje. Nie skorzystaliśmy, ale było dla nas ognisko, prąd w namiocie do podładowania telefonu, możliwość skorzystania z prysznica i śniadanie następnego dnia. To było naprawdę miłe - nie ukrywa G. Markowski.

- Bardzo serdecznie zostaliśmy przyjęci w Czekarzewicach - wtóruje towarzysz podróży. - Kiedy tam dopłynęliśmy: piękna plaża, kajak przy brzegu, miejsce na ognisko. Wszystko, czego nam do szczęścia wtedy było potrzebne. Zaczęliśmy szukać właściciela. W końcu umożliwiono nam kontakt telefoniczny i budujące słowa w słuchawce: "czujcie się jak u siebie w domu" - mówi T. Kasprzyk. - W ogóle ludzie bardzo przychylnie do nas podchodzili, machali z brzegu, życzyli powodzenia, trzymali kciuki, uprzedzali o przeszkodach.

Po kilku dniach zobaczyli upragnione wody Wisły.

- Miałem po trasie kontuzję barku, ale jak zobaczyłem Wisłę to wszystko odeszło - mówi z dumą T. Kasprzyk, snując plany na kolejny męski spływ. - Może Nida albo Dolina Biebrzy, zobaczymy. Tylko nie w tym roku, bo już za zimno...

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do