
Najpierw trzebiona puszcza, potem długo nic i w końcu kocie łby. Studnia jedna, studnia druga, drewniane domy. Społeczności żydowska i polska, miłości zaklęte w murach, śmierć wielu, handel aż w końcu miejsce odpoczynku i imprez. Rynek przez lata zmieniał swoje oblicze wielokrotnie. Sporo o nim wiecie, ale czy wiecie coś o sadzawce tamże? Przyznaję się, byłam zaskoczona.
Wśród pożółkłych kart po panu Aleksandrze Pawelcu wpada w moje ręce pewne wspomnienie. Bledziuchne już, wyblakłe, niemal przezroczyste... jak człowiek który je spisał. Adam Janicki (rocznik 1895) pamiętał jak nasz starachowicki rynek brukowano.
- Mój ojciec miał konia i do tej roboty woził piach. Wcześniej była tu tylko glina i błoto. I właśnie tu, w miejscu, gdzie dziś zatrzymują się autobusy była nieduża sadzawka z zieloną wodą, żabami i kaczkami. A jeszcze wcześniej biło tu małe źródełko. - wspominał pan Adam.
Moi czytelnicy zapewne doskonale pamiętają, gdzie się owe autobusy zatrzymywały, Ja również. Ale czy sadzawkę ową także?
- Po przeciwnej stronie stał drewniany zajazd prowadzony przez Szmula Szaję (austeria o której już pisaliśmy - dopisek autora). Przy rynku stały domy, przeważnie drewniane, w nich zaś mieszkali Żydzi. Katolików było tu niewielu, ot tacy my, Raczyńscy, Stawscy, Drożdże, Płusy, Jasztale, Bzynki, Jaszewscy. Na iłżeckiej zaś Grunty i Sokoły. Pamiętam, jak Laskowski wygrał ruble na loteryi i postawił tę kamienicę, gdzie dziś jest skład Janczewskiej (dziś tam jest sklep obuwniczy - dopisek autora). Znacznie później kolejną znaczną kamienicę wystawił przy rynku Szeląg. To ta sama, gdzie są delikatesy (Dziś tam są aparaty słuchowe. ja delikatesów nie pamiętam, ale sklep ze sprzętem gospodarstwa domowego już tak - dopisek autora). po zachodniej stronie było parę chałup - wspominał w 1979 roku Adam Janicki.
Pomyślelibyście dziś, że gdzieś pomiędzy domami pola uprawne?
Żyto z malutkimi kłoskami i "ziemniaczki jak orzechy"? Nie bez powodu, bo jak opowiadał pan Adam, ludzie zamiast nawozu używali ściółki i liści, które potem wiatr unosił z pól na wszystkie strony świata.
Po pierwszej wojnie światowej w rynku stanęły jatki.
- Przedtem, obok teraźniejszego sklepu Fliska (istnieje do dziś - farby - dopisek autora) stał na trzech słupach drewniany dach, pod nim dwa kloce, gdzie Żydzi rąbali i sprzedawali mięso. A koło Iłżeckiej, za tym małym cmentarzem była tzw. "księża niwa", a dalej łąki i pola Łękawskich, Majów i innych. Nazywano to miejsce "posadą". - Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie wspomnienie pana Adama Janickiego to prawdziwy skarb.
- Tam, gdzie jest piekarnia "Gigant" jeszcze nie tak dawno rozciągały się zarośla, a na drodze do Rzepina nietrudno było o wilki. Wozacy zimą chodzili przez końmi z pochodniami. Ojciec mi opowiadał, że raz na Wanacji wilki obskoczyły kobylinę ze źrebięciem, ta zaś wzięła młode między nogi i tak długo rżała i wierzgała, dopóki ludzie nie przyszli jej z pomocą.
...
Gdzie to miasteczko jak przystań cicha? Gdzie pamięć tamtych ludzi? Nie ma. Jedynie duchy ich gdzieś krążą. Przezroczyste i białe, coraz bardziej skurczone i małe.
Aneta Marciniak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie