
Rzadko można odnaleźć w materiałach dokumentalnych ślady pomocy świadczonej partyzantom przez ich matki: kobiety drżące o życie swoich synów i córek wysłanych do lasu na wojenną poniewierkę. Żadne słowa nie oddadzą ich odwagi i poświęcenia. Nie sposób określić ile dziewcząt było łączniczkami czy sanitariuszkami. Ilu kuzynów, sąsiadów i znajomych "chłopców z lasu" narażając własne życie przechowywało rannych żołnierzy, karmiło ich, zaopatrywało we wszystko, co niezbędne do przetrwania w lesie.
JEDNA Z TYSIĄCA
O jednej z tysiąca takich osób jest ta opowieść. Marianna Fudala ps. "Zuzia" jest mieszkanką Wąchocka. Spotykam ją czasami w różnych miejscach i okolicznościach. Każdego roku niezmiennie podczas czerwcowych uroczystości pod pomnikiem "Ponurego" i na wrześniowych obchodach Polskiego Państwa Podziemnego pod Kapliczką św. Jacka. Wtedy jest zawsze. Nigdy w pierwszym szeregu. Cicha, skromna, zamyślona. W czasie okupacji z niesłychaną ofiarnością niosła pomoc partyzantom "Ponurego", "Nurta" i Powstańcom Warszawskim. Okrutna wojna wyzwoliła w tej wątłej wówczas dziewczynie niespożyte pokłady wytrwałości i wiary w słuszność sprawy, której służyła.
PATRIOTYCZNE KORZENIE
Miłość do Ojczyzny i polskich lasów wyniosła z domu rodzinnego. Jej ojcem był gajowy Stanisław Krogulec, członek Cywilnego Ruchu Oporu Leśników brutalnie zamordowany przez niemieckich żandarmów. Postać tego dzielnego leśnika, ojca kilkorga dzieci aktywnie zaangażowanych w działalność konspiracyjną upamiętnia pomnik na Sieradowskiej Górze. "Zuzia" to również siostra braci Krogulców: Stefana ps. "Mietek", Jana ps. "Mrówka" i Lucjana ps. "Lutek". "Bracia Krogulcowie, jak przystało na synów leśnika, doskonale znali teren i byli przewodnikami całych zgrupowań partyzanckich, wyprowadzając oddziały leśne z niemieckich obław" – czytamy w książce "O każdy kamień i drzewo w lesie".
NA NIEBEZPIECZNYCH SZLAKACH
"Zuzia" miała siedemnaście lat gdy rozpoczynała działalność jako łączniczka. Była dziewczyną kruchą fizycznie, ale nad wyraz odważną. W porozumieniu z braćmi wspierała partyzantów na wiele sposobów. Przenosiła meldunki ukryte we włosach, nie znając ich treści. Tak było bezpieczniej. Swoją wątłą postacią nie wzbudzała podejrzeń Niemców. Piesze wędrówki do Sieradowic, Śniadki, Bronkowic, Siekierna, Bodzentyna, Wąchocka, Starachowic i wielu innych miejsc to była jej codzienność. Przemierzała dziesiątki kilometrów docierając do szewców, krawców, młynarzy, piekarzy, kolejarzy.
Nie potrafi powiedzieć ile razy "odwiedziła" partyzancki obóz na Wykusie pokonując chaszcze i wykroty. Dla ludzi "Grota" potem "Ponurego" organizowała dostawy żywności, odzieży, butów, tytoniu. Z pomocą zaufanych kobiet zajęła się też praniem, suszeniem i cerowaniem odzieży, prasowaniem bielizny i mundurów, wypiekiem chleba. Odzież "Ponurego" prała i prasowała szczególnie starannie. Docenił to i podziękował osobiście. Była bardzo wzruszona. Wtedy widziała go jedyny raz i zapamiętała na zawsze. Takich chwil się nie zapomina. Gdy na rynku w Wąchocku stanął Jego pomnik z nakazu serca nosiła tam kwiaty i sprzątała wokół. Nie raz słyszała przykre słowa ludzi, którzy nie rozumieli dlaczego to robi.
W konspiracji rzadko bywały chwile radosne. Może tylko wtedy gdy ludzie do których docierała byli dla niej bardzo życzliwi. Niestety częściej przeżywała momenty straszne. Zdarzało się że po wyczerpującym marszu trzeba było przenocować w pustej, nieogrzewanej izbie, na gołej podłodze. Wtedy zimno, głód i strach nie dawały zasnąć. Pamięta też że z jednej wyprawy wracała w skarpetkach i poraniła stopy, bo buty całkiem się rozpadły. Sama nie wie jak przetrwała to wszystko! Widocznie Bóg takie miał dla niej plany.
O NICH TRZEBA PAMIĘTAĆ
Dziesiątki wypraw to dziesiątki spotkań z ludźmi odważnie wspierającymi partyzantów. O nich trzeba pamiętać. Trudno przywołać wszystkie nazwiska. Więc może chociaż parę...
W obwodzie jej działania, szyciem mundurów i wszelkimi przeróbkami zajmował się Mikołaj Kowalski, zaś naprawą i szyciem obuwia Ludwik Matysek. Obaj z Bronkowic Górki. Nocami, w domu pod lasem w Sieradowicach razem z dziewczynami (Heleną Piotrowską, Marianną Nawrot, Zofią i Marianną Borowiec, Heleną Jarosz i in.) dziergały na drutach swetry, skarpety, szaliki. Zbliżała się jesień więc zrobiła "Lutkowi" ciepły pulower. Natrudziła się ale brat krótko się nim nacieszył, bo była obława na Wykusie i prezent od siostry zgubił na Barwinku.
Na rodzinę Nawrotów ze Śniadki zawsze można było liczyć. W ich domu chłopcy z lasu otrzymywali każdą potrzebną pomoc, tu ukrywano Władka Pępasa ps. "Tomek" ciężko rannego podczas październikowej obławy. Kobiety z Bronkowic Jaźwiny i Bronkowic Górki wypiekały chleb dla partyzantów.
Potrzebne były drożdże więc szła do Bodzentyna do pana Władysława Telki. W razie wpadki miała mówić że niesie drożdże do sklepu w Bronkowicach. Właściciel sklepu był "swój", przekazywał partyzantom papierosy i mydło. Z mydłem, wodą i tarą ma jedno niemiłe wspomnienie. Raz nad rzeką prała spodnie ciężko rannego Kazika Gładysza ps. "Jastrząb". Niespokojnie oglądała się za siebie, bo rzeką płynął krwawy strumień i ktoś mógł zauważyć...
RAZ NA WOZIE RAZ POD WOZEM
Gdy pytam "Zuzię" które wydarzenie z tamtych strasznych czasów zapamiętała najbardziej, nie zastanawia się długo. Pewnego razu musiała udać się z meldunkiem do Belna. Tym razem nie pieszo ale saniami. Było mroźnie, sanie wyścielane snopkami, ciepło i wygodnie. Co za radość! Powoził Mietek Mróz. Na miejsce dotarli bezpiecznie. Pod wskazanym adresem zostawiła kartkę. Dostała dobrze okraszoną zupę "zapalankę", kluski na mleku i na drogę pajdę świeżo upieczonego chleba. Doskonale zapamiętała te rarytasy, bo w tamtych czasach niemal codziennie towarzyszył jej dotkliwy głód. W drodze powrotnej szczęście ją opuściło. We wsi Jeziorko wjechali na jakiś nie do końca zamarznięty zbiornik i wpadła do lodowatej wody. Dzięki Bogu Mietek zdążył złapać ją za rękę i wyciągnąć. Mokrą, oblepioną błotem, trzęsącą się z zimna zawiózł do miejscowego sołtysa, zaufanego członka AK. Tu zajęto się nią jak trzeba. Wykąpano w balii z gorącą wodą, natarto spirytusem, napojono herbatą z bimbrem. Drżenie ciała ustało, ale smutek pozostał. Bimber zamiast pysznego chleba utopionego w błocie!
JEDNO ŻYCZENIE
W czerwcu 44 roku wyjechała do majątku Olszanka w Puszczy Mariańskiej. Tam od sierpnia opiekowała się rannymi Powstańcami Warszawy i żołnierzami Grupy Kampinos. Nie było lekko. Wyczerpująca praca, nieprzespane noce, traumatyczne przejścia po wkroczeniu Armii Czerwonej i tak aż do wiosny 45 roku. Wtedy wróciła w rodzinne strony. Wojenna tułaczka, terror, głód, podeptana młodość – wszystko to zostawiło trwały ślad w jej pamięci. Mimo to, dzisiaj myśli podobnie jak wówczas, gdy była młodą dziewczyną.
Są sprawy o które warto walczyć, a nawet dla nich zginąć.
Niepokoi ją czy młodzi ludzie mają świadomość jakim strasznym złem jest wojna? I jedno ma życzenie – by pamiętali o tych, którzy dla Polski poświęcili tak wiele.
hm. Anna Skibińska Środowisko Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich AK "Ponury-Nurt"
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
heniek fuadale tworzy nową historię?