Reklama

Lutek - Żołnierz od Gór Świętokrzyskich (XII) Dla swoich niezłomny, przez wroga wyklęty

"Rozkaz gen. Niedźwiadka z 19.01.1945 r. o rozwiązaniu Armii Krajowej, zastał nas żołnierzy I bat. II pp. Leg. w różnych sytuacjach życiowych: w lesie, na kwaterach zimowych, w więzieniach i obozach niemieckich i sowieckich. Dla nas żołnierzy rozpoczęło się nowe życie, do którego nie byliśmy przygotowani. Niejeden w tym czasie popadł w poważne kłopoty. Każdy wówczas, w tym okresie już sam dla siebie był dowódcą..." Tak napisał Lucjan Krogulec ps. Lutek, przechodząc do wspomnień z czasu poakowskiej działalności w NIE, DSZ, WiN.

Poakowska NIE – Niepodległość od 1945 r.

Armia Czerwona wkroczyła do Bodzentyna 17 stycznia 1945 r. W ślad za wojskiem liniowym, szły oddziały kontrwywiadu wojskowego "Smiersz" oraz NKWD, których zespoły operacyjne, dowodzone przez oficerów znających język polski posuwały się na zachód za Armią Czerwoną, dokonując penetracji zaplecza frontu i aresztując członków polskiego podziemia, przy współudziale polskich komunistów. 

Okres zimy 1944/1945 spędziłem na kwaterze w m. Psary Kąty i Śniadka II, a po wkroczeniu Sowietów w rejon Gór Świętokrzyskich – znalazłem się w trudnej sytuacji życiowej – po prostu nie miałem się gdzie podziać. Nie miałem do kogo i gdzie wracać. 

W sprawie rozwiązania mojej trudnej sytuacji życiowej zwróciłem się do "Dzika", który mi radził, abym wstąpił do Milicji Obywatelskiej, by mieć tam swojego człowieka, na co nie wyraziłem zgody. W tych bardzo trudnych dla nas, żołnierzy "Ponurego" i "Nurta" czasach, staraliśmy się zachować godność.

 Idąc na targ do Bodzentyna, zostałem ostrzeżony przez kolegów z Sieradowic I, żebym zawrócił, gdyż UB i MO rozpytywali o mnie, czy będę na targu. Mają zrobić na mnie zasadzkę.

W pierwszych dniach lutego 1945 r. odwiedziłem moją siostrę Franciszkę Pajączkowską mieszkającą w Wąchocku, Rynek 6. Tamże spotkałem także kpr. "Koguta" Czesława Kurczyńskiego, zamieszkującego w Wąchocku przy Kościelnej. Terror NKWD i polskiego resortu bezpieczeństwa spowodował dla mnie, żołnierza Armii Krajowej, że jedynym schronieniem stały się leśne oddziały partyzanckie. "Dobrze trafiłeś" – powiedział mi "Kogut", nadmienił także, że on już należy do NIE ( Niepodległość). Powiedział, że mnie również wprowadzi do ewidencji, po wcześniejszym złożeniu przysięgi. 

Spotkanie w Majkowie prowadził sierż. pchor. "Smrek" Stanisław Skorupka, który był odpowiedzialny za zorganizowanie i działalność placówki NIE, a następnie DSZ ( Delegatura Sił Zbrojnych ) w Wąchocku, strukturalnie podlegającą pod inspektorat Kielecko – Starachowicki. "Smrek" odebrał przysięgę od "Jastrzębia", Stefana Sowy i ode mnie - "Lutka", a także poprowadził to spotkanie przedstawiając obecny, powojenny stan naszej rzeczywistości oraz nakreślił zadania dla naszego oddziału. 

Placówka NIE Wąchock, działała jako grupa zmienna - ruchoma, stanowiąca około 15 –tu żołnierzy, działająca w rejonie gmin ; Wąchock, Mirzec, Szydłowiec, Bodzentyn i Suchedniów. Współpracowała z komórką w Skarżysku Kamiennej, której dowódcą był sierż. "Jerzy" Feliks Konderko i z oddziałem "Rysia" działającym w powiecie Starachowice, liczącym 20- tu żołnierzy. 

 Jak podkreślał "Smrek", pilną koniecznością stały się akty samoobrony oraz uderzenia w struktury komunistycznej bezpieki, a także ochrona przed aresztowaniami naszych żołnierzy i obywateli oraz odbijanie już uwięzionych żołnierzy podziemia. 

Będziemy prowadzili akcje porządkowe – zwalczanie bandytyzmu i agentur szkodliwych dla polskiej racji stanu i naszej społeczności. Na zakończenie odprawy odśpiewaliśmy "Boże coś Polskę NIE - Niepodległość – struktury te organizował gen. "Nil" August Emil Fieldorf – nastawione na długotrwałe działanie jeszcze przed rozwiązaniem Armii Krajowej. W Wąchocku placówka NIE została rozwiązana 7. 05. 1945 r. po aresztowaniu przez Sowietów, pod koniec marca Polskiego Rządu Podziemnego, łącznie z gen. "Niedźwiadkiem". NIE rozwiązano, uważając ją za rozpracowaną przez Sowietów. 

W miejsce NIE powołano DSZ, czyli Delegaturę Sił Zbrojnych – mającą na celu przeprowadzenie tajnej demobilizacji poakowskich oddziałów leśnych . Działała bardzo krótko, została rozwiązana 6. 08. 1945 r. Nasza, wąchocka placówka NIE – DSZ przestała działać jeszcze wcześniej, bo 26. 06. 1945 r. na skutek aresztowań osób współpracujących z placówką NIE, która w pierwszych dniach lipca ujawniła się zdając broń na posterunku MO w Wąchocku. 

Odwiedzając Mamę w drugiej dekadzie kwietnia , dowiedziałem się od niej, że jej siostrę Helenę zamieszkałą w Bronkowicach Górkach odwiedzili jacyś ludzie w ubraniach cywilnych, ale uzbrojeni i rozpytywali o mnie, chcieli się ze mną spotkać. Rozpytywali ciotkę szczegółowo, pytali o mnie także sąsiadów. Rozpytywali także sąsiada ciotki Heleny, Stefana Matyska. To on rozpoznał wśród tych ludzi kilku znajomych, którzy należeli wcześniej do AL, a obecnie służą w UB w Kielcach. Musiałem się zatem mieć na baczności. 

Wiosną 1945 r. zapełniły się więzienia. W pierwszych dniach maja 1945 r. razem z "Jastrzębiem" zostaliśmy wysłani po cywilnemu z bronią krótką na teren Nowej Słupi i Bodzentyna w celu rozpoznania możliwości wymiany w bankach spółdzielczych banknotów emisyjnych / zrzutowych / obowiązujących w Generalnej Guberni na złotówki wprowadzone przez rząd lubelski. Interesowała nas większa wymiana, ponad obowiązującą normę jaka przypadała na przeciętnego obywatela kraju. Mieliśmy ponadto rozpoznać budynek i jego ubezpieczenie oraz uzyskać dane osobowe o kasjerach. We wsi Śniadka II u gospodarza Wojciecha Borowca, gdzie poczęstowano nas kolacją, w ogródku przed wyjściem z budynku przygotował na nas zasadzkę Ukrainiec, niejaki Jerzy Lichacz z UB w Kielcach. Pomagali mu miejscowi członkowie byłego AL. Otrzymali rozkaz, aby nas aresztować, a gdyby nie było takiej możliwości, mieli nas skrytobójczo zamordować. 

Stanisław Jarosz "Szum", miejscowy członek AK rozpoznał w zasadzce miejscowych ubeków. W rozmowie, którą słyszeliśmy, by nie narażać domowników, cicho wycofaliśmy się polami do lasu i powróciliśmy do bazy zdając "Jerzemu" szczegółowy raport z zaistniałego zdarzenia. 

"Wizyta" NKWD u Witolda Szafrańskiego ps. "Igo"

Od połowy maja 1945 r. przez kilka dni z przerwami przez Wąchock wracała znad Łaby i Berlina na wschód Armia Czerwona. W tym czasie odbywało się spotkanie naszego oddziału, właśnie w Wąchocku. Spotkanie  u "Koguta" prowadził "Smrek". Wszedł do mieszkania nasz wartownik meldując, że w Wąchocku znajduje się NKWD, w kilku miejscach jednocześnie, dowiezione na miejsce samochodem ciężarowym. Przeprowadzają rewizje u żołnierzy AK, między innymi u "Iga" Witolda Szafrańskiego. Jest ich czterech, jeden na podwórku na ubezpieczeniu, a trzech w mieszkaniu, w którym oprócz enkawudzistów nie ma nikogo. "Smrek" razem z "Kogutem" postanowili ich zaatakować. Ustalili plan działania. 

Po zajęciu stanowisk przez ubezpieczenia, ja i "Jastrząb" wchodzimy na podwórko od strony południowej. Nagle, nie wiadomo skąd zostaliśmy wezwani okrzykiem – "ręce do góry!" ( po rosyjsku ) Podnosimy ręce, broń krótka wymierzona w nasza stronę. Naszą broń krótką mamy za paskami spodni. Pada szereg pytań ze strony ruskiego, dokąd idziemy, gdzie pracujemy. Cały czas patrzy na nas bardzo czujnie. My odpowiadamy na pytania. Sowieci z mieszkania widocznie usłyszeli tę rozmowę, nasz "opiekun" widocznie nie wytrzymał nerwowo, spojrzał na drzwi i wychodzących właśnie enkawudzistów. To wystarczyło. Błyskawicznie wyciągnęliśmy pistolety zza pasków i oddaliśmy kilka strzałów. "Jastrząb" strzelił do "Opiekuna", a ja równocześnie z "Kogutem" do tych w drzwiach. Zarówno "Jastrząb" jak i ja z "Kogutem" nie spudłowaliśmy. I "opiekun", i ci w drzwiach padli. "Jastrząb" zabrał swej ofierze broń oraz raportówkę. Rozproszyliśmy się. 

Posterunek Milicji Obywatelskiej w Mircu

 "Tarzan" Tomasz Wójcik, według informacji plut. "Astmy" Zygmunta Chojnackiego, wracając w rodzinne strony z jędrzejowskiego, został zatrzymany w Mircu przez Milicję Obywatelską i osadzony w miejscowym areszcie, a następnie miał zostać przewieziony do PUBP w Starachowicach przez miejscową MO. Zapada szybka decyzja, aby przejąć "Tarzana" na trasie Mirzec – Starachowice . Termin transportu wiadomy. Wydzielona grupa do tego zadania, ma udać się rowerami na miejsce zasadzki. Skład grupy: dowódca "Smrek`, żołnierze "Astma", "Jastrząb", "Marynarz", "Sęp" Jan Dymiński z Mirca, "Wydra", "Lutek" i dwóch żołnierzy ze Skarżyska, których nie znałem. Po przybyciu na miejsce grupa zajęła stanowiska przy szosie w zaroślach, wystawiając obserwatora od strony Mirca , który pierwszy wypatrzył furmankę wiozącą uzbrojonych funkcjonariuszy MO . Obserwator ostrzelał furmankę nie celując w milicjantów, strzelał raczej na postrach. Obaj z "Marynarzem" wybiegliśmy z lasu na szosę mierząc z pistoletów do konwojentów z okrzykiem - ręce do góry! Koledzy z zasadzki rozbroili funkcjonariuszy. Komendanta pytamy o więźnia, którego mieli przewozić. Pada odpowiedź, że żadnego aresztowanego nie przewożono, wszyscy znajdują się w areszcie w Mircu. Na posterunku aktualnie pełni służbę tylko jeden milicjant. Wówczas dostaję rozkaz od "Smreka", aby sprawdzić, czy rzeczywiście w mirzeckim areszcie znajduje się "Tarzan". 

 Na posterunku rozbrajam dyżurnego, demoluję telefon, milicjant ma pobrać klucze od aresztu i listę aresztowanych. Otwieramy areszt, wywołuję "Tarzana", ale zgłasza się... inny "Tarzan". Potwierdza, że ma taki pseudonim, ale służył u "Wrzosa", a naszego "Tarzana" nie ma w tym areszcie. Oznajmiłem aresztowanym, że są wolni, szybko się rozproszyli. 

Bank Spółdzielczy – Bodzentyn

Po Zielonych Świątkach 10.06.1945 r. pierwszego dnia na kwaterze w Majkowie razem z "Jastrzębiem" otrzymaliśmy po jednej niepokaźnej torbie "Młynarek" z komórki Skarżysko- Kamienna przez plut. "Astmę" do wymiany na złotówki obowiązujące w PRL –u. 

Data wymiany była uzgodniona z kasjerką Janiną Świątek, moją szkolną koleżanką jeszcze ze Szkoły Powszechnej w Bodzentynie z lat 1935-1939. . Po cywilnemu, z bronią krótką i granatami przez Parszów, Siekierno, Sieradowice doszliśmy do Bodzentyna. Do budynku weszliśmy pojedynczo oddaliśmy torby kasjerce. Następnie wyszliśmy i zatrzymaliśmy się w sklepie po drugiej stronie ulicy na przeciw banku. Wracamy do banku, odbieramy torby od Janiny Świątek i udajemy się w drogę powrotną, na punkt kontaktowy w Majkowie. 

Po drodze doszliśmy do miejscowości Bronkowice Górki i zatrzymujemy się u gospodarza Franciszka Małkiewicza , który gospodarował tu razem z bratem i dwoma siostrami, z dala od sąsiadów w pobliżu lasu Sieradowska Góra.  Położyliśmy się spać w stodole, stosunkowo wcześnie, w bieliźnie, na lnianych prześcieradłach z poduszkami pod głową .

Obudziły nas serie z pistoletu maszynowego oddawane w stodole w sufit. W błysku pocisków zobaczyłem jednego osobnika, który strzelał z pepeszy, a drugiego w drzwiach stodoły. W pierwszym momencie pomyślałem, że to UB. Nagle przestał strzelać i krzyczy: "Wychodzić z zapola na klepisko!" Podajemy nazwiska, ale nie o te mu chodziło. Każe nam się ubierać i wychodzić z powrotem.  Słyszę znajomy głos herszta pospolitej bandy rabunkowej, który wydaje polecenia temu osobnikowi, który stał w drzwiach, aby nas wyprowadził za stodołę i jak to określił – "tu ich zlikwidujemy". Wiemy co robić. 

Wywiązuje się strzelanina w wyniku której pierwszy bandyta zostaje zabity, drugi zaś jest ranny. Pozostali uciekli. "Jastrząb" oberwał w nogę, ale na szczęście pocisk przeszedł przez mięśnie i nie uszkodził kości. Teraz z zapola wyszli gospodarze , pomogli mi założyć "Jastrzębiowi" opatrunek osobisty, co zahamowało upływ krwi.

 Pobrałem obie torby z naszymi pieniędzmi i z Franciszkiem Małkiewiczem doprowadziliśmy "Jastrzębia" do Węglowa i umieścili u mojego kolegi z AK Stefana Krzyżanowskiego na strychu . Zostawiłem Stefanowi pieniądze na leki i wyżywienie dla rannego. Wieczorem w dniu powrotu, zameldowałem się "Astmie". Oczywiście zdałem pieniądze oraz wyczerpujący raport. 

Wolność i Niezawisłość

 W trzeciej dekadzie czerwca 1945 r. nasz oddział na skutek akcji sił PUBP w Starachowicach i batalionu 64 dywizji wojsk wewnętrznych NKWD z Kielc został rozproszony. Zostało aresztowanych ponad 20 osób, a prawie cała placówka ujawniła się na posterunku MO w Wąchocku. Po ujawnieniu, by uniknąć aresztowań, rozjechali się po Polsce. "Jerzy" Feliks Konderko został aresztowany w maju 1945 r. "Kogut" i "Wyrwa" wyjechali w jeleniogórskie.

 Powoływano samodzielne, liczące niewielka liczbę osób patrole dywersyjne określane mianem straży WiN. Miały one wziąć na siebie ciężar niezbędnych akcji dywersyjnych, oraz szeroko rozumianą samoobronę. 

W trzecim kwartale 1945 r. "Wilczur" Aleksander Życiński z Rataj na terenie placówki Wąchock zorganizował samodzielną grupę niepodległościową Wolność i Niezawisłość,  która prowadziła działalność pod jego dowództwem w rejonie gminy Wąchock i sąsiednich gmin przeciwko Sowietom i polskim służbom bezpieczeństwa. Rozprawa sądowa przeciwko nim odbyła się 27 lipca 1948 r.Wszystkich czterech skazano na śmierć. Wyrok wykonano 24 września 1948 r.

Na Pomorzu

Po likwidacji w Wąchocku placówki NIE i DSZ i przeprowadzonych akcjach w okolicy Skarżyska Kamiennej, Wąchocka, Bodzentyna i Mirca, żołnierze biorący w nich udział otrzymali rozkaz nawiązania kontaktu z ppor. "Szachem" Julianem Materkiem, kpr. "Wiktorem" Władysławem Krogulcem w celu wyjazdu na Pomorze k/ Złotowa do miejscowości Sokolna i założenia tam bazy WiN- u z terenem działania w okolicach: Piła- Jastrowie- Złotów. W pierwszych dniach lipca 1945 r. za pośrednictwem łączniczki "Toni" Teodory Kowalskiej, w gajówce Kleszczyny, "Orlik" i ja spotkaliśmy "Szacha" i "Wiktora". W broń i długą i maszynową oraz amunicję mamy być wyposażeni na miejscu. Zabieramy ze sobą tylko broń krótką, amunicję i granaty oraz cztery gamony. 

Żołnierze wyjeżdżający do Sokolna:  1. ppor. "Szach" Julian Materek;  2. kpr. "Wiktor" Władysław Krogulec; 3. Stanisław Krogulec s. Ignacego;  4. plut. "Orlik" Henryk Glier;  5. kpr. "Lutek" Lucjan Krogulec;  6. kpr. "Jastrząb" Kazimierz Gładyś; 7. strz. "Szum" Stanisław Jarosz;  8. Bronisław Marczak – wysiedlony z ziemi dobrzyńskiej.

W nocy z 9/10 lipca 1945 r. razem z "Wiktorem" wyjechaliśmy pociągiem ze Skarżyska Kamiennej do Sokolna. Do celu podróży, do Sokolna dotarliśmy w godzinach południowych.  Od Kowalika otrzymaliśmy pistolety maszynowe pochodzące od dezerterów niemieckich, którzy w czasie walk o Złotów tutaj porzucali swoją broń, zakładali cywilne ubrania i zmykali na zachód. 

Dwie Niemki, które czekały na transport, aby wyjechać za Odrę wskazywały nam opuszczone gospodarstwa przez Niemców, w których przed wyjazdem zakopali żywność.  Zgromadzona w ten sposób żywność wystarczyła nam na około cztery miesiące. Pozostałe produkty jak chleb, warzywa i tym podobne kupowaliśmy od miejscowych rolników.

7.08.1945 r. dołączył do nas "Jastrząb". W czasie podróży zdążył rozbroić oficera sowieckiego. To od niego dowiedzieliśmy się o rozbiciu więzienia w Kielcach przez "Szarego". Pieniądze z wymiany dokonanej w Bodzentynie pokryły częściowo tę akcję. Zostali uwolnieni ludzie! 

Nasza ośmioosobowa grupa obecnie stanowi Sekcję Specjalną , dywersyjno- bojową, która realizuje zadania określone przez Zrzeszenie WiN tymczasowo podległe po Inspektorat WiN do czasu nawiązania łączności z poakowską wielkopolską grupą "Warta". Sekcja specjalna dowodzona jest przez ppor. "Szacha" Juliana Materka , jego zastępca kpr. "Witold" Stanisław Krogulec, odpowiedzialny jest za wywiad i rozpoznanie terenu. W tym czasie wydzielono dwie trzyosobowe grupy:  1. "Lutek", "Szum" i "Jastrząb" od 8.08.1945 r.;  2. "Orlik", Bronisław Marczak i Kowalik.

Pierwsza trójka na trasie PKP Nakło – Białośliwa, druga zaś na trasie Chojnice – Lipka – Zakrzewo. Na trasach tych w lipcu i sierpniu 1945 r. w pociągach nocnych osobowych jadących ze wschodu na zachód, wiozących oficerów sowieckich, żołnierzy z urlopów. Przeważnie pijanych, od których na odległość czuć było samogon, z zarazem śpiących, zabieraliśmy broń osobistą. Do trzech ostatnich wagonów wchodziliśmy pojedynczo, szukając ofiary. Najpierw należało sprawdzić możliwość bezpiecznego wykonania zadania. Akcję rozpoczynaliśmy na kilka minut przed stacją docelową, a gdy ruski spał, w płaszczu i w kieszeni miał broń. Siadałem wówczas obok niego i opierałem się o delikwenta. Jak nie reagował, czyli był wystarczająco zaprawiony alkoholem, wyjmowałem mu pistolet z kieszeni. Najbezpieczniej było zdjąć wiszący pistolet i schować pod płaszcz. Ja dokonywałem takich czynności, ubezpieczał mnie "Jastrząb" a "Szum" stał przy drzwiach. Po wyjściu, od Białośliwia lasami dochodziliśmy do bazy. Druga grupa po akcji wracała przez Lipkę, Radwanicę do Sokolna. Nasza trójka dokonała cztery wypady na trasie Nakło – Białośliwie. 

W ostatnim wypadzie w nocy z 16/17 września 1945 r. w pociągu jadącym ze wschodu, w drugim wagonie od końca jechało dwóch pijanych oficerów sowieckich, każdy w oddzielnym przedziale.  Obaj grzecznie spali. Przysiadłem się obok Sowieta, płaszcz wisiał obok niego, pod płaszczem pistolet, który wyjąłem i schowałem za swój pas i udałem się do drzwi. W tym czasie "Jastrząb" rozbrajał "swojego" ruskiego. Zdobył pistolet maszynowy, który schował pod płaszcz i udał się do ubikacji, do której akurat wszedł przypadkowy Sowiet i rozpoczęła się walka . "Jastrząb" z pistoletu cichostrzelnego załatwił ruskiego. W tym czasie oficer, któremu zabrałem pistolet budzi się i zaczyna robić awanturę, jeszcze nie wie, że ma zabrany pistolet, naciera w stronę drzwi, przy których z boku stoi "Szum". Gdy Sowiet jest naprzeciwko drzwi, ja je otwieram, a "Szum" wyrzuca oficera z pociągu. Zamykam drzwi i już we trzech udajemy się do ostatniego wagonu. 

 Walki z Werhwolfem

 W wyniku naszych częstych patroli udało nam się zlokalizować ziemianki i kryjówki oraz magazyn z żywnością Werhwolfu - Wilkołaków. Było to na północny – zachód do miejscowości Skórka, w lasach pilskich, i tu nastąpiło pierwsze z nimi starcie. Tu w ukryciu nasza ośmioosobowa grupa wyposażona w broń maszynową i granaty w godz. od 1.00 do 6.00 przez cztery noce czekała na nich w zasadzce. Chcieliśmy, kiedy wrócą i wejdą do ziemianek zaatakować Niemców po wcześniejszym zlikwidowaniu ich ubezpieczenia – obrzucając ziemianki i kryjówki granatami.  W trzeciej z kolei zasadzce przed godziną czwartą nad ranem "Jastrząb" i Marczak wypatrzyli grupę składającą się z 11- tu osób zdążającą drogą leśną w kierunku swej bazy. Tu już bardzo sprawnie nasi ludzie, w grupie której znaleźli się "Szum" i "Orlik" z pistoletu cichostrzelnego, posiadającego tłumik huku, zlikwidowali niemieckie ubezpieczenie, zajmując jednocześnie pozycje przy wejściu do ziemianki. Pozostała nasza grupa zajęła stanowiska przy reszcie ziemianek i pozostałych kryjówkach. W pewnym momencie "Orlik" krzyknął po niemiecku: "jesteście otoczeni przez polską partyzantkę, poddajcie się, rzućcie broń, wychodźcie z podniesionymi rękami na zewnątrz!" Po paru minutach w otworach strzelniczych ziemianek pojawił się ogień. Strzelali ze wszystkiej posiadanej broni. Wówczas do otworów ziemianek wrzucono granaty.  Strzelanina ucichła. Udało nam się rozbić grupę i od tego czasu na tym terenie zapanował spokój. W akcji tej zdobyliśmy sporo broni i żywności. 

 Rozwiązanie sekcji WIN

15 października 1945 r. w lasach na wysokości miejscowości Płusza nad rzeką Płytnica kwaterowała nasza sekcja w pełnym składzie. Tu "Szach" podjął decyzję o rozwiązaniu naszej sekcji uzasadniając:

"- Brakiem łączności z Inspektoratem w Radomiu i trudnościami w nawiązaniu współpracy z miejscowymi organizacjami niepodległościowymi.

- Trudności przezimowania, obecnie jesteśmy zawsze w drodze, zmieniamy często miejsce postoju, aby nie dać się zaskoczyć wrogowi. Zimą po śladach na śniegu nas dopadną. Sowieci w przeciwieństwie do Niemców nie boją się wchodzić do lasu.

- PUBP w Pile ma informacje o działalności naszej sekcji bojowej , którą będą starali się zlikwidować, nie znają jeszcze stanu i uzbrojenia naszej grupy.

Do 20 bm. należy zabezpieczyć broń i amunicję. Każdy z żołnierzy ma wolną rękę do podejmowania decyzji osobistego ułożenia sobie życia. Każdy z Was już sam dla siebie jest dowódcą. Zobowiązuję się każdemu pomóc w podejmowaniu decyzji na przyszłość. Dziękuję wam za służbę dla Polski Niepodległej i Suwerennej. My nie załamaliśmy się, utrzymaliśmy ze sobą łączność." I tak zmuszeni zostaliśmy wejść w tę szarą codzienność. Co nas dalej miało czekać, żaden z nas nie był w stanie tego przewidzieć. 

Pojechałem w kieleckie do wsi Sieradowice. Ze schowka znajdującego się w obejściu gospodarza Synowca pobrałem pepeszę z magazynkiem i amunicją, udałem się do Śniadki II , gdzie u gospodarza Józefa Jarosa spotkałem jego syna Stefana a mego kolegę z lat szkolnych służącego w Kieleckim Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Poprosiłem go, aby zdał moją pepeszę i uzyskał pokwitowanie na moje nazwisko. Wyraził zgodę i w ciągu dwóch dni miałem to pokwitowanie. Stefan często jeździł z konwojem przewożącym pieniądze z Kielc do banku w Bodzentynie i miał okazję odwiedzać rodziców. 

 22 października zgłosiłem się do Komisji Likwidacyjnej Obszaru Centralnego okręg Kielce i uzyskałem zaświadczenie L. ewid. 1522 z dnia 22.10.1945 jako spełniający obowiązek ujawnienia się. Na tym dokumencie widniał podpis mjr "Barabasza" Mariana Sołtysiaka jako Przewodniczącego Komisji z ramienia Armii Krajowej.

 Z Kielc pojechałem do Wąchocka. Odwiedziłem moją kochaną Mamę. Bardzo ucieszyła się na mój widok, i wzruszona głośno dziękowała Panu Bogu za to, że może mnie oglądać całego i w dobrym zdrowiu. Przywitałem Rodzicielkę całując jej spracowane dłonie. Była żywotna na swoje 59 lat. Pracowała za dach nad głową i miskę strawy. Była bardzo zmartwiona tragedią naszej rodziny, tak mocno doświadczonej przez Niemców. 

Prosiła Boga i mnie o to, bym zakończył już działalność partyzancką. Pokazałem Mamie dokument o ujawnieniu. Głośno dziękowała Bogu, że ją wysłuchał i prosiła abym stąd wyjechał, bo tu zabiją mnie komuniści, gdyż okolica jest jeszcze niespokojna. 

Moja Kochana Mama stworzyła legendę wokół mojej osoby, rozpowszechniała pośród znajomych moją rzekomą śmierć podczas bitwy pod Chotowem 30 października 1944 r. Legenda ta została dość szeroko rozpowszechniona, gdyż przy pierwszym spotkaniu  "Dzik" na Wykusie w 1958 r. był mocno zdziwiony ,że ja żyję, święcie przekonany o mojej śmierci na polu chwały. 

Tego dnia, gdy po długim czasie spotkałem Mamę, przenocowałem, a na drugi dzień udałem się do Parafii Rzymsko- Katolickiej w Wąchocku, gdzie uzyskałem odpis aktu urodzenia. Pożegnałem Kochaną Rodzicielkę i wyjechałem nocnym pociągiem do Złotowa. Ze Złotowa udałem się do Dyrekcji Lasów Państwowych okręgu Bałtyckiego w Szczecinku. Tu oferowano mi pracę na stanowisku gajowego od 1 listopada 1945 r. z wynagrodzeniem miesięcznym najniższej grupy uposażenia. Nie wyraziłem zgody. W Złotowie złożyłem dokumenty do Państwowego Liceum Rolniczego i zostałem przyjęty od listopada 1945 r. W Złotowie mieszkałem od listopada 1945 r. do trzeciej dekady września 1947 r. 

 W tym czasie ukończyłem naukę uzyskując Świadectwo Dojrzałości Liceum Rolniczego nr 8 z tytułem technik-rolnik 

18 stycznia 1947 r. w godzinach popołudniowych zostałem aresztowany razem z Bronisławem Marczakiem przez UB ze Złotowa i zostaliśmy osadzeni w piwnicy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Siedzieliśmy w tej piwnicy jeszcze później, przed referendum z "Szumem" rzekomo za odbijanie ulotek i ich rozrzucanie. Wówczas aresztowano nas 29 czerwca 1946 r. W obu przypadkach zostaliśmy zwolnieni po 48 godzinach.

***

 Nasi sprzymierzeńcy z Zachodu nie zareagowali na fałszerstwa wyborcze tak przy referendum jak i do Sejmu, w związku z czym rząd komunistyczny zyskał akceptację na arenie międzynarodowej.

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do