Reklama

Historia krwią naznaczona

Zastraszali, rabowali, mordowali z zimną krwią nie szczędząc nawet kobiet. Życie nie miało znaczenia a powodem do śmierci było choćby to, że człowiek pojawił się na drodze. Sierpień 1944 roku wciąż żywy pozostaje w pamięci świadków tamtych wydarzeń. Ziemia lasów starachowickich była mocno krwią zbrukana.


Sierpień 1944 r. Armia Radziecka zbliżała się do Wisły. Partyzanci z Kielecczyzny wyruszyli w stronę Końskich i nie było ich w starachowickich lasach, gdzie ukrywali się mieszkańcy Starachowic i sąsiednich miejscowości poszukiwani przez okupantów. Niemcy dowiedzieli się o tym i zorganizowali obławę. W lesie w pobliżu Majówki ukrywali się cywile i ich rodziny. Pomiędzy Starachowicami a Lipiem zostali objęci obławą oddziału kałmuckiego. Upojeni alkoholem Kałmucy, kolaborujący z Niemcami, mordowali napotkanych Polaków, kobiety były gwałcone.

Mieczysław Golanek, Stanisława Grobela, Stanisław Kateusz, Stanisława Krakowiak, Marianna Krawczyk, Jan Litwinek, Irena Myszka, Jerzy Ołtarzewski, Antoni Pierzchała, Zofia Tłuścik, Józef Tłuścik, Jerzy Wróblewski - to nazwiska osób, które poniosły śmierć 14 i 15 sierpnia 1944 r., w lasach między Starachowicami a Lipiem.

Kamień pamięci

U zbiegu ulic Leśnej i Kościelnej w Starachowicach jest kamień z tablicą pamiątkową przypominający te tragiczne wydarzenia. Został odsłonięty 17 września 2014 roku, w 75. rocznicę agresji ZSRR na Polskę. Na pamiątkę tym, którzy zostali zamordowani przez kolaborujący z hitlerowskimi Niemcami Kałmucki Korpus Kawalerii, wchodzącej w skład Russkoj Oswoboditielnoj Armii.

Bolesne wydarzenia sprzed lat pozostały w pamięci ówczesnych dzieci.Historię mordu doskonale pamięta m.in. Jan Wierzbicki, który miał niespełna 10 lat.


14 sierpnia nawiedził nas korpus Kałmuków. Pamiętam, że wjechali na koniach i szukali kwatery. Weszli bez pytania na nasze podwórko, rozbijając przy tym ogrodzenie, niszcząc grządki i ogródek pielęgnowany przez mamę. Zachowywali się bardzo arogancko. Zaczęli plądrować mieszkanie. Zabrali to co wydało się im potrzebne, w tym żywność. Zajęli nasze łóżka. Nie spaliśmy całą noc. Matka płakała, a ojciec nie wiedział co ze sobą zrobić z bezradności. Nad ranem wyjechali w stronę lasu. Nam nic nie zrobili. Ale kiedy wyszedłem z domu po wodę, zobaczyłem zwłoki człowieka. Zginął bez powodu, bo tamtędy przechodził. Ludzie mordowani byli w okrutny sposób. Ich ciała były poszarpane, brzuchy porozpruwane, włosy spalone. To były makabryczne widoki - wspominał przy okazji odsłonięcia tablicy.


Krystyna Kosacka straciła wówczas matkę. Miała 6 lat.
- Pamiętam jak szłam z ojcem tą drogą. Mama wiedząc, że w lesie znajdują się mieszkańcy, poszła zanieść im jedzenie. Później została znaleziona w lesie, zastrzelona. Ojciec wyjął jej z policzka siedem kul. Ciała były nie do poznania. Mama miała długie, piękne włosy, które zostały spalone. Kałmucy również plądrowali zwłoki. Jeśli nie mogli zdjąć z palca obrączki, to po prostu strzelali w niego. Ciało mamy zostało odnalezione po tygodniu. Było przykryte gałęziami i trudne do rozpoznania. Zachował się po niej złoty łańcuszek - opowiada.
Najazdy - jak mówią Mongołów do wsi Lipie - doskonale pamiętają Lucyna (z d. Stępień) i Kryspin Sałek. Mieli wtedy po 12 lat.
- To było z niedzieli na poniedziałek, jak do domu przyszło czterech uzbrojonych partyzantów. Powiedzieli, że zbliżają się Mongoły. Nie wiedzą po co, ale na pewno będą palić bić a "nie chcemy z nimi potyczki, bo wybiją wszystkich" - ostrzegali. Rankiem, jak zwykle, wypędziliśmy krowy na pastwisko. Ale ok. 9.00 weszli do wioski. Wróciliśmy na podwórko. Słychać było wystrzały, świst kul. Wjechali na koniach. Wypędzili wszystkich z domów, zebrali wszystkich mężczyzn na drogę w stronę Podłazisk. Kobiety zostawili. Chłopów trzymali do popołudnia, potem popędzili ich do baraków na Majówkę i dalej do okopów do Pińczowa. M.in. zabrali mojego tatusia. Wrócił po miesiącu - wspomina pan Kryspin. - Sporo ich było, zabrali wszystkie konie ze wsi. Ludzi też nie szczędzili. Jak spotkali żonę z mężem w lesie to zabili i jedno i drugie, jak mężczyzna stawał w obronie kobiety.
- To były trudne czasy. Jedną żywicielką była krowa, dzięki której mieliśmy mleko, śmietanę, twarożek. Tak się żyło - wspomina bolesne czasy pani Lucyna, która razem z innymi schowała się w lesie w obawie przed bombardowaniem.



 

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do