
Przed stu laty nasi dziadkowie obronili Polskę i Europę przed bolszewicką falą nieludzkiej ideologii. Wielu z nich oddało życie dla naszej wolności. Wielu szczęśliwie przeżyło. Wśród nich dziadek starachowiczana, Roberta Adamczyka, który wspomina go dziś na naszych łamach. Tym wspomnieniem, w stulecie Cudu nad Wisłą, oddajemy hołd wszystkim naszym Przodkom, którym zawdzięczamy tak wiele.
Dziadka Klemensa pamiętam niewiele. Zmarł kiedy nie miałem jeszcze trzynastu lat. Jego postać rozmywa mi się w trudnych relacjach mojego taty z macochą, żoną dziadka.
Pamiętam doskonale brata dziadka, stryjka Wicka, mieszkającego w Janiszowie, w domu wybudowanym przez pradziadka. Pamiętam siostrę macochy, ciotkę Hińczową, której ciepłe wspomnienie nadal trwa w rodzinie. A dziadka jakoś nie potrafię sobie umiejscowić.
Jedyne wspomnienie jakie mi pozostało po nim, pochodzi - o dziwo - z lat przedszkolnych. Gdy dziadek chorował, żona wyganiała go do syna, czyli do naszego domu.
Pamiętam dziadka Klemensa, który leżąc w łóżku, brał mnie do siebie i rysował mi "mapę" Starachowic z siecią ulic, na których jeździły furmanki zaprzężone w konie, samochody ciężarowe, osobowe, autobusy pełne pasażerów, a obok nich dreptały małe ludziki. Mam takie poczucie, że nigdy nie nauczyłem się rysować koni, tak jak to robił mój dziadek. Rysował ładnie. Wiem, bo po latach wpadł mi w ręce portret Józefa Piłsudskiego narysowany przez dziadka. A razem z portretem dokumenty, brudnopisy jego listów, zdjęcia.
To wszystko zostało odnalezione trzydzieści lat po jego śmierci... Tak poznałem mojego Dziadka po mieczu i jego losy w 1920 roku.
Urodził się 23 lutego 1900, w rodzinie chłopskiej, we wsi Janiszów położonej nad Wisłą, naprzeciw miasteczka Zawichost. Rodzice nadali mu imię po ojcu Klemensie, mama zaś miała na imię Franciszka. Miał liczne rodzeństwo, pięciu braci i cztery siostry.
W lutym tysiąc dziewięćset dwudziestego roku Klemens powołany został do Wojska Polskiego, do 43 Pułku Strzelców Kresowych, będącego spadkobiercą wojennych dziejów Legionu Bajończyków, pierwszej polskiej formacji wojskowej we Francji w czasie tamtej Wojny Światowej.
Po krótkim przeszkoleniu wojskowym, wiosną, razem ze swoim pułkiem, skierowany został na front ukraiński, gdzie od przeszło roku trwały już walki z bolszewikami o ustalenie wschodniej granicy Rzeczypospolitej.
Tam bierze udział w Wyprawie Kijowskiej, w trakcie której oddziały Polskie i Ukraińskie zdobywają Kijów. Niestety radość ze zwycięstwa nie trwa długo. Pod koniec maja na oddział Klemensa znajdujący się w rejonie miejscowości Samhorodek spada potężne uderzenie sowieckiej armii konnej. Klemens bierze udział w pięciodniowych ciężkich walkach, w trakcie których niektóre polskie oddziały zostały niemal doszczętnie wybite, pozostałe zaś zmuszone były do odwrotu.
Klemensa szczęśliwie omijają kule, niestety pod koniec czerwca dopada go tyfus plamisty – okropna choroba wywołująca ciężkie epidemie i śmierć milionów osób. Chory, odesłany zostaje na zaplecze frontu. Dopiero miesiąc później lekarze stwierdzają, że zdolny jest do noszenia broni.
Tymczasem wojska bolszewickie zbliżają się do Warszawy. Sytuacja wydaje się dramatyczna. Mobilizowane są wszystkie siły do obrony Ojczyzny. W tej sytuacji Klemens zgłasza się na ochotnika do obrony Warszawy. Rozkazem zostaje przeniesiony do Mińskiego Pułku Strzelców i od 15 sierpnia 1920 r. roku bierze udział w krwawych walkach pod Radzyminem.
Syn Klemensa: Franciszek Jerzy Adamczyk wspomina słowa ojca zapamiętane w dzieciństwie, że "w trakcie tych walk dwukrotnie musiał iść na bagnety" i o tym że miał szczęście bo "strzelający z bliska do niego ruski żołnierz chybił, by po chwili spotkać się z dziadka bagnetem".
Dalsze losy wojenne Klemensa związane są już z Mińskim Pułkiem Strzelców i Dywizją Litewsko-Białoruską. Jego syn zapamiętał, że ojciec wspominał "mordercze kilkudniowe marsze w trakcie, których spał idąc trzymając się konnego wozu", "okrutny nocny bój w lesie, kiedy strzelali salwami do atakującego ich wroga", "postrzelenie w szyję" i Wilno, gdzie miał wielu znajomych.
Tych kilka wspomnień wpisuje się w szlak bojowy Mińskiego Pułku Strzelców.
Pod koniec września oddział ten bierze udział w Bitwie nad Niemnem. Ich zadaniem jest okrążenie wojsk bolszewickich. Długimi, szybkimi marszami wychodzą na zaplecze wroga i w lesie zwanym Krwawym Borem stają na drodze wycofującej się bolszewickiej armii. Walczą ciemną nocą, bagnetami i kolbami, bez rozkazów, często nie wiedząc, kto jest przeciwnikiem.
Pomimo, że nie mogli powstrzymać kilkakrotnie liczniejszych wojsk bolszewickich, zadali im bardzo poważne straty.
Tak oto walki na froncie polsko-bolszewickim pomału dobiegają końca. Nie kończą się one jednak dla żołnierzy Mińskiego Pułku Strzelców.
Ziemia Wileńska zamieszkiwana wówczas w zdecydowanej większości przez Polaków była w rękach litewskich. Marszałek Piłsudski nie chcąc narażać Polski na krytykę krajów alianckich, za siłowe przyłączenie tych terenów do Polski wymyślił fortel. To nie Polska odbije Wilno, a zbuntowani żołnierze, którzy pozostawili tam rodziny. Tak też się dzieje.
Pułk Klemensa uczestniczy w "Buncie" generała Żeligowskiego. 9 października 1920 r. , jako pierwsi wkraczają do Wilna. Witani są entuzjastycznie przez miejscową ludność.
Walki z wojskami litewskimi trwają jeszcze ponad miesiąc. Klemens wyróżnia się w nich męstwem i bohaterstwem, zostaje ranny w szyję. Tylko milimetry dzieliły go od śmierci.
W uznaniu wybitnego trudu żołnierskiego Klemens nagrodzony zostaje Krzyżem Zasługi Wojsk Litwy Środkowej. Był jednym z nielicznych wyróżnionych tym wysokim odznaczeniem.
Do rodzinnego domu powrócił dopiero pod koniec 1922 r.
Kilka lat później żeni się z Rozalią Mochol. Los doświadcza go okrutnie. Umiera mu syn, a po narodzinach drugiego, również żona. Z trudem znajduje pracę na Poczcie Polskiej, w której po latach jest cenionym pracownikiem. W czasie okupacji hitlerowskiej jest żołnierzem komórki wywiadowczej Armii Krajowej.
Po II wojnie światowej komuniści rządzący Polską zabierają mu przeszłość. Obawiając się represji i utraty pracy, niszczy legitymację żołnierza Armii Krajowej i nie opowiada już nikomu o swoim udziale w walkach o granice niepodległej Rzeczypospolitej.
Zmarł w 1974 roku. Pochowany jest na cmentarzu parafialnym na Bugaju w Starachowicach.
Robert Adamczyk
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie