Reklama

Tajemniczy Erik - wyrok żołnierzy Armii Krajowej na gestapowca Ericha Schutze w Kieleckiem - historia zamachu, śmierć Czerwa, niewiadome i skutki - artykuł SEO

To była bodaj najsłynniejsza akcja Armii Krajowej w Starachowicach. Jeden z jej uczestników przeszedł wręcz do legendy. I tylko szkoda, że tak mało wiemy na jej temat.

Wkrótce minie 80. lat od dnia kiedy żołnierze Armii Krajowej wykonali wyrok. Ale na kim? Na tablicy upamiętniającej to wydarzenie, umieszczonej na domu noszącym numer 32 znajdującym się przy placu Rynek ,możemy przeczytać, że chodzi o Erika, kata ziemi kieleckiej. Ale kim on był rzeczywiście?

Tajemniczy "Erick"

" Rzecz działa się w okresie okupacji niemieckiej na terenie tzw. Generalnej Guberni w Kieleckiem. Szalał wówczas w Radomiu i całej kielecczyźnie niejaki "Erick", szef jednego z wydziałów centrali Gestapo w Radomiu" wspominał w artykule zatytułowanym "Jak zginał kat Kielecczyzny" opublikowanym na łamach komunistycznego periodyku "Za wolność i lud" Zdzisław Alter - Zieniewicz,  jeden z wykonawców wyroku na Ericku.  "Alter" to pseudonim, który ówczesną modą przyjął sobie jako jeden z członów nazwiska.

 "Erich Schütze- hitlerowski kierownik grup operacyjnych policji bezpieczeństwa Rzeszy (tzw. Einstzgruppe der Sicherheit polizei- SIPO i Sihertheitdienster - SD) dystryktu radomskiego"- napisał przed 30 laty na łamach Tygodnik Starachowickiego redaktor Marek Barański w artykule zatytułowanym "Zamach". 

Kim był Erik? W relacjach mieszkańców Starachowic Erich Schutze określany jest jako "gestapowiec". Prawdopodobnie rzeczywiście nim był, ale nie z miejscowej placówki, lecz z Komendy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Radomiu, której Wydział IV stanowiła Tajna Policja Państwowa, czyli sławne Gestapo" - pisał na łamach Gazety Starachowickiej Adam Brzeziński, historyk, prezes Towarzystwa Przyjaciół Starachowic. Ale, jak sam przyznał, nie dysponuje żadnym dokumentem, z którego wynika kim był tajemniczy "Erick", lub chociażby jak rzeczywiście się nazywał. 

Marek Barański w swoim artykule używa dwóch wersji nazwiska: Schutz i Schütze. Większość autorów publikacji na temat zamachu używało tej drugiej wersji, ale pewności nie mamy. 

– Informacje o Erichu Schutze czerpałem od znanego regionalisty Józefa Sobonia. Z tego co mi mówił prowadził korespondencję w tej sprawie z instytucjami niemieckimi. Ale w Niemczech jest to popularne nazwisko, więc sam nie był pewien czy informacje które uzyskał dotyczyły tej właśnie osoby – wspomina Marek Barański.

Wyrok zapada

Z pewnością, jak podkreślają wszyscy autorzy piszący na ten temat, był bardzo groźny. Znał świetnie język polski. był "... wyjątkowo aktywny w zwalczaniu polskiego ruchu oporu. Urodził się w Łodzi i rzekomo był przedwojennym kadetem w Rawiczu czy też podchorążym Wojska Polskiego. Znał doskonale język polski i teren Kielecczyzny – pisał Barański.

"Obszarem działania Ericha Schutze miał być powiat iłżecki, a więc Starachowice, Iłża i Lipsko" precyzował Brzeziński. "Ponieważ znał język polski był bardzo skuteczny. Przypisuje mu się kierowanie licznymi aresztowaniami w Starachowicach " dodawał. 

W tej sytuacji reakcja struktur Podziemnego Państwa Polskiego mogła być tylko jedna. Wojskowy Sąd Specjalny Armii Krajowej wydał wyrok śmierci. Ale jego wykonanie nie było łatwe. "Wiedział o wyroku od konfidentów gestapo" twierdził Barański. "Od tej pory poruszał się z eskortą" pisał Brzeziński. Kilkakrotne przymierzano się do likwidacji wyjątkowo szkodliwego Niemca, ale usiłowania spełzły na niczym. Był bardzo ostrożny. Aż wreszcie nadszedł właściwy moment.

Zamach

Dzień 25 maja 1944 roku był pochmurny i deszczowy. W mieście panował ruch. Był czwartek targowy, toteż na rynek w Wierzbniku zjechało mnóstwo gospodarzy(...). Już w okolicy rynku zatrzymali mnie gońcy z zawiadomieniem , że szuka mnie dowódca batalionu por. "Jawor" (Piotr Wróbel)" - pisał "Alter". "Wykona pan zamach na "Erika" - miał polecić. Zgodnie z rozkazem miał wejść do restauracji i zastrzelić Niemca. Jednak "Alter"- jak sam przyznaje - odmówił wykonania rozkazu! "Ponieważ miałem przy sobie tylko jeden empi z parabelką beż żadnych granatów, a Niemców wspólnie z miejscowymi było w knajpie dwunastu - odmówiłem wykonania akcji w ten sposób i postanowiłem "Erika" rąbnąć gdy będzie wchodził do auta – wspominał Zieniewicz. "Przypadkowo spotkałem Papiego. (...) nie miał broni więc dałem mu swoją parabelkę)(...) Ukryliśmy się w sąsiedniej bramie. Jakieś 15 –20 metrów od samochodu (zaparkowanego w pobliżu wejścia do restauracji). Przedstawiłem "Czerwowi" (Bolesław Papi) plan akcji: ja strzelam, a ty mnie osłaniasz" - wspominał "Alter".

 Czekali długo. Erich Schutze nie spieszył się z wyjściem. W restauracji czuł się dobrze. Spożywał - według przekazów - suto zakrapiany posiłek. Towarzystwa dotrzymywali mu Michał Nowak, zięć właściciela restauracji Franciszka Sypytkowskiego, żołnierz AK o pseudonimie "Pierwiosnek", oraz Feliks Łęcki ps. "Bąk", również należący do podziemnej armii. Ich zadaniem było zatrzymanie "Ericka", aby dać żołnierzom AK czas na przygotowanie zamachu. Minęła godzina 16.00, gdy będący pod wpływem alkoholu Niemcy wyszli z lokalu. Na to właśnie czekali zamachowcy. 

"Z knajpy chwiejnym krokiem wyszedł "Erik" w towarzystwie trzech gestapowców i naszych ludzi. Nie wiedzieli oni wówczas, że obok w bramie od dłuższej już chwili stoją gotowi do uderzenia "Alter" i "Czerw", zdenerwowani gdyż był to dzień targowy (czwartek) i po rynku kręciło się wielu konfidentów. Niemcy i granatowi policjanci, którzy stanowili dodatkowe ubezpieczenie. 

Grupa z "Erikiem" na czele skierowała się do stojącego po przeciwnej stronie ulicy samochodu. Kiedy wsiedli, Michał Nowak przeszedł za pojazd, by ze stojącym od strony knajpy Feliksem Łęckim ps. "Bąk", grając na zwłokę – pożegnać gestapowców. Wtedy wyskoczył z bramy "Alter", a za nim "Czerw". "Alter" z gotowym do strzału "empi" podbiegł do wozu, odtrącił Łęckiego i wpakował serię w samochód z siedzącymi w nim gestapowcami – wspominał uczestniczący w akcji jako członek ubezpieczenia Czesław Wojciech Gołaszewski pseudonim "Wilk". Niestety "Allter" "przy okazji" śmiertelnie ranił odprowadzającego Niemców "Pierwiosnka". Po oddaniu dwóch serii z pistoletu maszynowego zgodnie z planem wycofał się ul. Iłżecką.

 

Śmierć "Czerwa"

"Czerw" widząc, że "Erick" jeszcze żyje, oddał do niego kilka strzałów z pistoletu. Najprawdopodobniej - jak się okazało – też nie udało mu się zabić Niemca. Po oddaniu strzałów rzucił się do ucieczki w stronę ul. Iłżeckiej. I wtedy wydarzył się rzecz dziwna , do dziś budząca wątpliwości. Upadł. Czy na skutek strzału Niemca (jak później ustalono Erwina) stojącego w drzwiach restauracji, jak pisał chociażby Jerzy Krukowski, autor broszury poświęconej zamachowi? Czy  przyczyna upadku była inna? To kolejna niewiadoma. 

Ciało Bolesława Papiego przewiezione zostało do kostnicy miejscowego szpitala. "Ja niżej podpisany lekarz specjalista (chirurg) Tadeusz Pawliński(...) pracujący w szpitalu ubezpieczalni społecznej w Starachowicach od dnia 15.10.1940 r. do dnia 31.03.1945 r. oświadczam co następuje: dnia 25 maja 1944 r. podczas zamachu na gestapowca Ericha Schutza dokonanego na rynku we Wierzbniku - Starachowicach przez Armię Krajową, zginął młody żołnierz AK Bolesław Papi" - można przeczytać w dokumencie. 

 "Wiem z całą pewnością, że po oddaniu strzałów, uciekając z miejsca zamachu B. Papi potknął się o wystającą płytę granitową chodnika i upadł. Natychmiast zgryzł ampułkę z cjankiem (pisownia oryginalna) potasu mającą w ustach i zginął natychmiast na miejscu" wyjaśniał.. Jak dodawał zwłoki oglądał po dwóch dniach , a w pomieszczeniu gdzie zostały złożone, dało się wyraźnie wyczuć zapach migdałów charakterystyczny przy zatruciu tą substancją. Oświadczenie zostało sporządzone pod koniec 1988 r. 

Co innego stwierdził dyrektor tegoż szpitala Włodzimierz Borkowski w zaświadczeniu z 12.03 1945 r. Według niego Bolesław został zastrzelony przez żandarmerię niemiecką. Pismo zostało wystawione na prośbę matki Bronisławy, ale już po zakończeniu wojny, gdyż w czasie okupacji niemieckiej nie przyznała się do syna!

Fortel matki

"Jakiś szpicel rozpoznał zwłoki "Czerwa" i gestapo aresztowało matkę, którą dowieziono do kostnicy celem zidentyfikowania zwłok rodzonego syna. Ta wielka Polka i patriotka z heroicznym samozaparciem oświadczyła w twarz gestapowcom, że to nie jej dziecko! Uwierzyli, dając się zwieść nieprawdopodobnemu fortelowi, jakim posłużyła się ta zdesperowana i zrozpaczona kobieta" pisał Gołaszewski. Stwierdziła ona mianowicie, że jej syn miał na plecach znamię, a u denata go nie stwierdzono . Pani Papi nie uroniwszy oficjalnie jednej łzy przechodziła przez kilka dni obok kostnicy w drodze do pracy, nie spojrzawszy nawet w stronę gdzie leżał jej syn, wiedząc doskonale o tym, że jest obserwowana, a ponadto zdawała sobie sprawę z tego, że od jej zachowania zależeć mogą losy nas – kolegów Bolka, a co za tym idzie i miejscowej konspiracji – twierdził Gołaszewski. Faktycznie, po tej akcji nie było represji na mieszkańcach miasta.

Zamach udany?

Erich Schutze najprawdopodobniej przeżył zamach. "Istnieje niemiecki dokument potwierdzający, iż kilka miesięcy po zamachu E. Schulze i ranny w szczękę w trakcie zamachu w Wierzbniku jego kierowca Alois Rulrander odznaczeni zostali pierwszy Żelaznym Krzyżem , drugi krzyżem zasługi" pisał Marek Barański. Ale jak już stwierdziliśmy dokumentów nie posiada.

 Pozostaje jeszcze kwestia oceny akcji. Czy zamach był udany? Zdania są podzielone. "Akcję na "Erika" ocenić należy jako nieudaną. Zginęło bowiem niepotrzebnie dwóch wspaniałych żołnierzy konspiracji "Pierwiosnek" Michał Nowak i "Czerw" Bolesław Papi. "Erik" jedynie ranny w szczękę po wyleczeniu działał na innym terenie - ocenił "Wilk".

 – Moim zdaniem to jednak była akcja udana. Schutze, co prawda nie zginął, ale został ciężko ranny, a więc wyeliminowany z walki, co zapewne przyczyniło się do uratowania wielu osób, jego potencjalnych ofiar - mówi Zbigniew Bielat, historyk, członek lokalnego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego.

Kompromitująca tablica

Dziś na wierzbnickim ryku znajduje się głaz z tablicą upamiętniają dwóch poległych w akcji żołnierzy Armii Krajowej. Napis mówiący, że akcja obyła się w miejscu, w którym znajduje się głaz delikatnie mówiąc mija się z prawdą. Jeszcze gorzej ma się sprawa z tablicą znajdując na ścianie budynku nr 32, w której według powszechnego mniemania miał miejsce zamach. Szpetna w formie i infantylna w treści aż prosi się o zmianę. Szkoda, że nie udało się tego zrobić przed 10 laty, kiedy to ważniejszy okazał się przygotowany przez Urząd Miasta teatrzyk (inscenizacja), o którym dziś już mało kto pamięta, a na zmianę tablicy zabrakło pieniędzy...

Szkoda również, że w tej sprawie wciąż pozostaje tak wiele pytań. - Tak , przyznaję, że w sprawie zamachu wciąż jeszcze wiele jest do wyjaśnienia, a temat powinien być przedmiotem dalszych badań historycznych - mówi Adam Brzeziński. Miejmy nadzieję, że tak się stanie. 

Robert Pióro

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 24/05/2024 19:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do