
Jesień powoli odchodzi, kończą się ceregiele liści z wiatrem, jeszcze tylko moment dzieli nas od wodospadów łez, które spadną z ciemnego nieba. Nad mogiłami pochylą się topole, sosny, kasztany, zadrżą osiki. Na niejedną z płyt opadnie liść niesiony wiatrem. Zapłoną ognie świec i zatańczą w płatkach kwiatów, ich duszny zapach zmiesza się z rozpaczą, żalem, w końcu z wiarą. W sine od przymrozków niebo ulecą ciche szepty modlitw.
Trudno powiedzieć, że lubi się cmentarze, prawda? Nie jesteśmy oswojeni ze śmiercią, nie chcemy o niej myśleć, w końcu nie pasuje do tego naszego pięknego kolorowego i łatwego świata. Na cmentarze chodzimy niechętnie i szybko, a przecież potrafią zauroczyć. To jedyne miejsce, gdzie świat żywych od wieków łączy się ze światem umarłych. Noc przełomu z 1 na 2 listopada to korowód dusz.
Powiada się, że na wsiach w noc przełomu księża zostawiali otwarte kościoły, bo to właśnie tej nocy proboszczowie pochowani na małych wiejskich cmentarzykach zapraszali zmarłych parafian do udziału w nocnej mszy.
I przybywały lekkie jak piórko duszyczki, zlatywały się te psotne dziecięce, ale i te rozchichotane do młodych dziewcząt - przedwcześnie zmarłych - należące. Przybywały te nieco jakby wyraźniejsze, z chmurnym obliczem dusze synów gospodarskich... A nad tym całym duchowym "tałatajstwem" dusze starszyzny wioskowej, które z pobłażaniem patrzą na tę ledwie widoczną czeredę...
Szły zatem te pobożne duszyczki w niewidzialnej procesji do kościoła, na mszę odprawianą przez zmarłego księdza, a po niej rozchodziły się każda w swoją stronę. Do rodzinnych domów spotkać tych, których za życia się kochało. I przybywały niesione bożym wybaczeniem grzechów, muskały rozgrzane snem policzki żywych, przytulały do dłoni złożonych na kołdrze, zaglądały pod przymknięte powieki, jakby chciały powiedzieć, że są, żeby o nich pamiętać. A potem siadywały przy piecu, w którym gospodarze zostawiali rozniecony ogień, i grzały się domowym ciepłem. A gdy zgłodniały, to się częstowały tym, co rodzina na stole dla nich zostawiła - chlebem, ogóreczkiem, smalczykiem, kaszą jaglaną, wódeczką także - bo przed drogą napić się trzeba, żeby się dobrze potem leciało do nieba.
Ale my przecież mamy w planie miejskie historie, a zatem..
Pamiętajmy w te dni także o miejscach związanych z ruchami narodowo wyzwoleńczymi, idźmy tam, gdzie przelewana była krew, zapalmy znicze na powstańczych grobach, przy żołnierskich kwaterach, często bezimiennych leśnych mogiłach, na miejscach kaźni. Takich miejsc w powiecie starachowickim jest bez liku, wystarczy wejść w las.
Jednym z takich śladów pamięci jest chylący się ku upadkowi dom rodziny Stefańskich na końcu ulicy Leśnej w Wąchocku. Stoi pośród drzew, a gdzieś w drewnianych ścianach słychać świst kul i terkot karabinów. Snują się także echa partyzanckich opowieści. Jego mieszkańcy ryzykowali życiem, chronili leśnych ludzi z Wykusu, żołnierzy Armii Krajowej, pomagali jak umieli wierząc, że wolna Polska tuż za rogiem.
- Po zmroku przychodzili do tego domu partyzanci z Wykusu. Wszyscy o tym wiedzieli, rodzina ryzykowała życie, ale nie odmawiała schronienia. Ponieważ mój ojciec naprawiał wówczas tzw. trepy, syn sąsiadów Kazimierz przynosił mu buty partyzantów do naprawy. Ojciec robił te trepy. Chociaż tyle mógł zrobić, bo miał już swoje lata. Do dziś na ścianie wąchockiego lasu stoi stary, drewniany dom - wspominała na łamach Tygodnika pani Danuta Promińska. Warto zatrzymać się tam z krótką modlitwą.
Kolejne miejsce to mogiła dzieci, która stoi przy leśnej drodze do Tychowa. To sieroty z terenu Kielecczyzny, w wieku 10 - 16 lat, zamordowane zimą 1943 roku. Zamieszkiwały budynek ochronki obok obozu pracy na Majówce w Starachowicach. Mieścił się przy rogu ul. Lipowej i Majówki. Zawsze dużo tam kwiatów, zniczy i zabawek.
- To były polskie dzieci, ufne, radosne, spokojne, a wróg w dziecięcym ich życiu okrutną rozpętał wojnę (...) - pisał w wierszu Romuald Drohomirecki. Słowa te widnieją na tablicy postawionej przez nadleśnictwo nieopodal mogiły.
- Obszar Judenlagru na Majówce rozpościerał się od głównej ulicy osiedla do samej skarpy. Brama z wartownią umiejscowiona była przy północnej stronie obozu i sąsiadowała z ochronką - czytamy w pamiętniku Jana Wierzbickiego.
Według przekazywanych ustnie informacji były to sieroty z terenu kielecczyzny w wieku 10 - 16 lat pochodzenia zarówno polskiego jak i żydowskiego.
Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny są czasem, gdy nasza religijność jest prosta i zwyczajna, skupiona na przeszłości zakopanej pod stopami. Na wzgórzach na obrzeżach miast, tam gdzie płoną ogniste fatamorgany wszystko jest bez znaczenia. Liczą się tylko pamięć i modlitwa.
Aneta Marciniak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Po co to foto pt.upadek domu rodzinnego w Wąchocku?i to tak bez CEREGIELl???