
Chłodna, poranna mgła unosiła się nad stawem... Za chwilę rozproszą ją promienie słońca. Nad wodami stawu uniosą się śmiechy odpoczywających ludzi, a na falach zakołyszą żaglówki.
- O, tak! Bywało się", i kąpało się, i kajakowało się, i podrywało się, i ślizgało się, grało w hokeja, łowiło ryby pod sosną obok. Flagi na maszcie i budynku wskazują, że są to chwile "w okolicach" Dni Morza. Będzie parada sprzętu wodnego, "zabielą" się Omegi i popłyną wianki, a o zmroku, na deskach tarasu i drugiej "podłodze" za budynkiem, będzie "potupaj", który potrwa prawie do świtu...
Ech! Działo się... A potem się spaliło i już nigdy nie wróciło... - z rozrzewnieniem wspomina Krzysztof Staniszewski. Kiedyś wyciągnęłam go na ploteczki, a on dał się skusić i to, co opowiadał zaparło mi dech. Takiego Pasternika nie znałam, chociaż Wy pewnie taki właśnie pamiętacie?
- Kilka pokoleń starachowiczan chodziło nad staw na ryby, na plażę i na potańcówki, które nad jego brzegiem dość często organizowano - wspominał mój rozmówca.
Pasternik, to staropolska nazwa pól i łąk przyległych do osady, miejsce wypasu bydła. Pan Krzysztof pamięta, że jeszcze sześćdziesiątych latach ubiegłego wieku zdarzało się gościć bydłu na południowym obrzeżu dzielnicy.
Zaniżony teren stanowił naturalne "zalewisko" przy wysokim stanie Kamiennej. Stosunkowo wcześnie rozdzielono tę płaszczyznę, na dwie części, szerokim ziemnym nasypem, ułatwiającym dostęp do rozwijającej się osady przemysłowo-mieszkalnej. Zapotrzebowanie na wodę przemysłową wymusiło jej gromadzenie i co za tym idzie budowę solidnego zalewu, po prawej stronie koryta Kamiennej.
- Podniesiono wyżej gruntową drogę, zbudowano solidne stawidła i przekopano, ukryty pod nią dodatkowy kanał, odprowadzający nadmiar wody z południowej części zbiornika, przez część Pasternika, z ujściem do rzeki (istnieje do dziś, choć mało kto wie o tym) - dodaje pan Krzysztof. Wspomina także, że po stronie zalewu zamontowano dodatkowy mały jaz. Od tej chwili zaczęła się też nowa historia Pasternika, dzielnicy.
Dzikie łąki stają się przydatne dla przemysłu. Między torami a rzeką, po likwidacji tartaku i częściowej zmianie lokalizacji cegielni (pieców wypałowych), postawiono kilka budek drewnianych dla strażników i teren ten przeznaczono na skład drewna, "urobionej cegły", ale przede wszystkim, ze względu na podmokły grunt, na ziemne silosy z gaszonym wapnem i karbidem. Zapełnione doły, powierzchniowo skrystalizowane, istniały jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku.
Jednym z obrazów przywołanych przez pana Krzysztofa jest ten, gdy na skale o atrakcyjnym kształcie grzyba, panie z osiedla lubiły urządzać pranie odzieży, a spacerujący starachowiczanie na tejże skale zdjęcia swym najbliższym i przyjaciołom pstrykali.
- Chętnych do zabudowy łąk i szlakowiska było wielu. Podzielono duże działki po stronie wschodniej dzielnicy i osiedlono tu pracowników przemysłowych. Powstawały duże kamienice z białej palonej cegły, jedną z pierwszych dużych budowli była kamienica przy moście. Przeznaczona była dla dozoru technicznego, ale na początku lat trzydziestych XX wieku była szkołą powszechną, skończyła jako kamienica czynszowa - opowiada pan Krzysztof.
Po drugiej stronie rzeki, na jej lewym brzegu, pojawiła się bocznica kolejowa. Zwrotniczy wychodził z murowanej, ceglanej budki i pilnował, by maszynista nie potoczył potwora zbyt daleko. Gdy monstrum z wagonami wracało za płot zakładu, chował się za północną ściankę dyżurki i umilał sobie czas warty grą na harmonijce ustnej. A czynił to tak znakomicie, że kobiety z Pasternika przysiadały na brzegu wału wsłuchane w dźwięczne tony - opowiada z rozrzewnieniem.
Jedno z moich ulubionych wspomnień pana Krzysztofa Staniszewskiego dotyczy lodów.
- Bliżej stawu stały dwie rude piramidy, a w nich lód, pobrany z zalewu zimową porą. Tkwił ukryty, by latem można było mieszkańcom miasta lody serwować - śmieje się pan Krzysztof, ale za chwilę z nostalgią wspomni, że na początku lat siedemdziesiątych wszystko się zmieniło.
- Z przyczyn oczywistych, do historii przeszły piramidy lodowe, zniknęła kuźnia. Nieco później usunięto nawet kiosk "Ruchu". Trochę domów zniknęło - wspomina Krzysztof Staniszewski.
Nie ma tamtego Pasternika, nie ma przystani, nie bielą się żagle. I tylko wścibskie kaczki tnące wodną przestrzeń, szukają tych, co to przytuleni, zamyśleni, zakochani... Na próżno.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie