Reklama

100-letnia szkoła na Maja okiem absolwentów

Za nami obchody jubileuszowe związane z 100-leciem szkolnictwa zawodowego w Starachowicach. Jak szkołę, kultywującą tradycje zawodowego kształcenia, wspominają absolwenci?

Andrzej Pruś, przewodniczący Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego

- Czas spędzony w tej szkole wspominam bardzo dobrze. Maturę zdawałem w 1986 r.  Ukończyłem profil elektryczny, dosyć trudny i wówczas oblegany, z rozszerzonymi przedmiotami matematycznymi. Ukończenie tego profilu w tamtych czasach było wyzwaniem. Muszę przyznać, że szkoła dała mi solidne podstawy wiedzy ogólnej. Koledzy z mojej klasy są prawnikami, jeden jest doktorem historii, są po filozofii. Mieliśmy cudownych nauczycieli, tak jak np. profesor Aleksander Tkaczyk od historii, którzy umieli zarazić swoim zamiłowaniem do wiedzy. Dowodem na to jest fakt, że spośród 17 osób w klasie, 12 zdawało ustną maturę, wybierając jako przedmiot dodatkowy historię! Takich osób się nie zapomina. Po szkole, przez 20 lat, pracowałem w wyuczonym zawodzie elektryka.

Andrzej Rojek, polonista, organizator Czytania Nocnego w Starachowicach

- Jak wspominam czas spędzony w tej szkole? Najlepiej! To był wspaniały, piękny czas. To była i zapewne jest do dziś szkoła, która oprócz wiedzy technicznej dawała także bardzo dużo wiedzy humanistycznej. Można było rozwijać w niej swoje wszelkie zainteresowania. Było kółko teatralne, recytatorskie i wiele innych. Skończyłem technikum, a zostałem polonistą! To jest najlepszy na to przykład. W szkole bardzo ważna jest atmosfera, to co się dzieje wokół.  Jeśli jest dobra, wówczas nie trzeba zmuszać uczniów do nauki, a i nauczyciele mają należny szacunek. Czas spędzony w szkole wspominam z łezką w oku, tak jak np. Dni Starachowic, w których jako szkoła braliśmy udział. Na tamten czas to była globalna impreza, wszyscy brali w niej udział. To był całkiem inny świat...

Dariusz Dąbrowski, wicestarosta starachowicki

- Ukończyłem technikum na profilu budowa silników spalinowych. Maturę zdawałem w 1982 r., a więc w dosyć specyficznym okresie społeczno-politycznym, w okresie stanu wojennego. Szkoła z tradycjami, z naciskiem na nabywanie wiedzy, zarówno tej teoretycznej w szkole, a jak i praktycznej na warsztatach znajdujących się do dziś obok szkoły, czy w Fabryce Samochodów Ciężarowych, która była doskonałą bazą do zaznajamiania się z silnikami pojazdów. Wspominam mojego wychowawcę śp. Zdzisława Komorniczaka, dyrektora Henryka Kotulę, u którego pisałem moją pracę dyplomową. Wówczas warunkiem otrzymania tytułu technika było opracowanie przydzielonego zagadnienia, a potem obrona na egzaminie. Pamiętam przygotowywałem pracę o układzie chłodniczym w Starze 266.

Szkoła dawała gruntowną wiedzę. Pamiętam taką sytuację, kiedy jako powiat zaczynaliśmy przygodę z obiektem Wielkiego Pieca i na jednym ze spotkań rozpoczęły się rozmowy o jego technicznych aspektach. Uczestnicy zaczęli używać fachowego nazewnictwa, które nie jest wszystkim znane, a ja mogłem swobodnie z nimi rozmawiać i rozumieć o czym mówią. Pamiętam że zapytali mnie wtedy czy jestem inżynierem, odparłem że nie, że skończyłem po prostu dobre technikum, w którym wiedza była przekazywana i egzekwowana. Muszę przyznać że choć nie kształciłem się dalej w kierunku technicznym, a zostałem nauczycielem i ukończyłem matematykę na WSP, to szkoła ta dała mi dobre przygotowanie do życia. Doświadczenie i wiedza zdobyte w niej przydają się do dziś.

Zbigniew Ronduda, prezes Odlewni Polskich S.A.

- Progi Technikum Mechanicznego przekroczyłem w 1972 r. Większość z tych, którzy chcieli się dostać do szkoły, wiązało przyszłość z pracą w dobrze wtedy prosperującej i rozwijającej się Fabryce Samochodów Ciężarowych. Z trzech klas o profilach obróbki mechanicznej, elektrycznym i odlewniczym, najbardziej atrakcyjnym wydawał się pierwszy kierunek. Chciałem również dostać się do klasy "obróbki mechanicznej", ale chętnych było za dużo, a "pechowcem", którego skierowano na odlewnictwo, m.in. okazałem się ja. Poprosiłem swojego ojca, który notabene pracował na odlewni i kończył tę samą szkołę (tak jak i mój syn), o odwołanie i interwencję u dyrektora szkoły. Dyrektor przyjął ojca uprzejmie, natomiast oświadczył – niech pochodzi do klasy odlewniczej pół roku, a później, jak mu się nie będzie podobać, przesuniemy go na obróbkę.

Było to sprytne posunięcie, na które przystałem, bo po kilku miesiącach nauki byłem już związany z klasą, miałem kolegów – zresztą świetnych kolegów. Byliśmy klasą techniczną, ale wśród kolegów rozkwitły najrozmaitsze inne talenty – muzyczne, aktorskie, sportowe. To wszystko zaowocowało w przyszłości i znalezieniu sobie miejsca w dorosłym życiu.

Bardzo mile wspominam swoich nauczycieli – profesorów. Po latach okazało się, że możemy być bardzo dobrymi znajomymi, spotykać się i mieć znakomite stosunki, nawet koleżeńskie. Występowaliśmy w szkolnym teatrze. Pani profesor, która uczyła nas języka rosyjskiego, podsuwała nam sztuki, w których poprzebierani mogliśmy grać i występować na forum całej szkoły. Był taki moment, gdzie na koniec roku szkolnego zorganizowaliśmy kabaret, który pamiętam do dziś. Mieliśmy dużą tremę ale sprawiliśmy dużo radości. Hasłem przewodnim naszego spektaklu było "Kilo kitu u sufitu" . Ja skończyłem studia na Akademii Górniczo Hutniczej na wydziale odlewniczym, ale moja Pani profesor namawiała mnie długo, abym zdawał na polonistykę na Uniwersytet Jagielloński. Bardzo dobrze wspominam tych nauczycieli, którzy uczyli mnie przedmiotów zawodowych – fachu odlewniczego, który stał się moim do końca życia.

Aplikacja starachowicki.eu

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Reklama

Wideo Starachowicki.eu




Reklama
Wróć do