Nie było kolorowych lampek ani plastikowych ozdób. A jednak święta miały w sobie ciepło, którego dzisiaj często nam brakuje. Tak zapamiętali je starsi mieszkańcy naszego regionu.
- W domu było ciepło od pieca i od ludzi – wspomina pani Zofia. Mama gotowała kapustę z grzybami już od rana, na piecu stał garnek z kompotem z suszu, a pod białym obrusem zawsze było trochę siana.
Choinkę przynosiło się z lasu. Ozdoby robiło się własnymi rękami: łańcuchy z kolorowego papieru, orzechy malowane farbą, jabłka zawijane w bibułę. Prezenty były skromne – wełniane skarpety robione na drutach, rękawiczki, drewniany konik, lalka z gałganków, czasem książeczka z obrazkami. - Dostałem gumową piłkę i byłem najszczęśliwszy na świecie – uśmiecha się mąż pani Zofii, pan Józef.
Starsze pokolenia znają te święta z opowieści swoich rodziców i dziadków.
Nie było prądu. W izbie paliła się lampa naftowa, która rzucała drżące światło na ściany. Na stole stała kasza, groch z kapustą, ziemniaki z olejem lnianym, śledzie w cebuli i suszone grzyby. - Dziadek mówił, że przed wieczerzą ojciec obchodził całą zagrodę – wspomina pani Helena. – Dzielił się opłatkiem z krową i koniem, bo wierzono, że w tę noc zwierzęta rozumieją ludzką mowę.
W najstarszych wspomnieniach zamiast choinki był podłaźnik – odwrócony czubek sosny lub jodły, zawieszony pod sufitem. W kącie izby stał snop zboża, podłogę posypywano słomą. Po wieczerzy słomę wynosiło się do sadu, żeby drzewa dobrze rodziły.
Prezenty były symboliczne: jabłko, kawałek piernika, czasem gwizdek zrobiony z drewna albo własnoręcznie strugana zabawka. Najważniejsze było to, że wszyscy byli razem.
Najtrudniejsze były święta w czasie wojny.
- Nie było co ugotować – opowiada pan Antoni. – Mama ugotowała garnek kapusty na wodzie i kilka ziemniaków. To była cała Wigilia.
Choinki często nie było wcale – tylko gałązka sosny wstawiona do słoika. Okna zasłaniano kocami, żeby nie było widać światła świecy. Kolędy śpiewano szeptem.
- Ojciec bał się, że ktoś usłyszy – mówi pani Marianna. – Ale zawsze mówił: choć cicho, ale trzeba zaśpiewać Cichą noc.
Prezenty? Czasem kromka chleba posmarowana miodem, czasem jabłko podzielone na czworo, czasem tylko uścisk i ciepła dłoń mamy. - Dostałem drewnianego konika wystruganego z kawałka deski. Spałem z nim pod poduszką – wspomina pan Jan.
Na pasterkę szło się pieszo, nawet kilka kilometrów. Mróz szczypał w policzki, śnieg skrzypiał pod nogami. W kościołach paliły się świece, pachniało żywicą i kadzidłem. Ludzie stali ściśnięci w ławkach, ale czuli wspólne ciepło. Modlono się nie o bogactwo, ale o powrót synów, spokój w domu i koniec strachu.
Ks. Jan, dziś ponad 80-letni kapłan z małej parafii, wspomina: Dawne święta były ciche, ale bardzo głębokie. Ludzie mieli niewiele, ale mieli czas dla Boga i dla siebie nawzajem. Widziałem, jak na pasterce stali obok siebie biedni i bogaci, młodzi i starzy – wszyscy równi przy żłóbku. I myślę, że jeśli dziś czegoś nam brakuje, to właśnie tej prostoty serca.
Dziś mamy pełne sklepy i jasne domy. A jednak w wielu sercach wciąż żyje pamięć o tamtych świętach – skromnych, ale prawdziwych. Bo w Świętokrzyskiem święta zawsze były bardziej o ludziach niż o rzeczach.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze opinie